środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie i najlepsze książki 2014!



Czy to możliwe, że dzisiaj koniec roku? Naprawdę? "Kiedy to minęło?" - odwieczne pytanie, na które do tej pory chyba nie znalazłam odpowiedzi. Bo prawda jest taka, że 2014 przeleciał mi nie wiadomo kiedy i w sumie jak co roku jestem niezmiernie zdziwiona, że już dzisiaj o północy przywita nas kolejny rok, a dotychczasowy kalendarz stanie się nieaktualny. Dzisiaj mam dla Was krótkie podsumowanie minionego roku. Zobaczymy co też ciekawego wydarzyło się na blogu, ile książek przeczytałam i jakie są moje plany na 2015. Pojawi się też zestawienie (rankingiem nazwać tego raczej nie można, bo wszystkie te książki traktuję prawie na równi) najlepszych książek 2014 roku ;) Postanowiłam, że podsumowanie miesiąca i zapowiedzi wydawnicze pojawią się jak zwykle, więc możecie się ich spodziewać w pierwszych dniach stycznia :) No to zaczynamy!


Blogowo
Podczas tego roku na blogu wiele się wydarzyło. Z autorek odeszła Daria (nie wiem czy jeszcze ją pamiętacie) na rzecz posiadania własnego kącika w sieci , a ja zaczęłam prowadzić Poza Granicami na własną rękę. Myślę, że wiele mi to dało, nauczyło systematyczności i pokazało, że nie potrzebuję pomocy, aby ogarnąć nawet najtrudniejsze blogowe sprawy (szablony, dodatki, nazwy itp.) W tym roku moja strona bardzo się rozrosła. Mnóstwo nowych osób zagląda tutaj regularnie, podskoczyła liczba wyświetleń i komentarzy. Kto by pomyślał, że teraz jest Was aż 115! Do tego ponad 62 000 wyświetleń i przeszło 1000 komentarzy! Wow! W końcu założyłam też fanpage na facebooku. Co jeszcze? Ano byłam na Targach Książki w Krakowie, które były naprawdę  niesamowite i poznałam na nich mnóstwo osób, które także kochają czytać i pisać o książkach. No właśnie. Znajomość z blogerami to kolejna nowa rzecz, która wydarzyła się w 2014 :) Łącznie opublikowałam 74 posty, w tym 44 recenzje.


A książkowo?
W tym roku udało mi się przeczytać 65 książek, czyli dokładnie tyle samo co w zeszłym. Nie jestem do końca usatysfakcjonowana tym wynikiem, ale myślę, że w przyszłym roku będzie o wiele lepiej ;) Jeśli chodzi zaś o najlepsze i najgorsze z nich, to wybór był dość trudny 2014 trafiło mi się przeczytać tyle niesamowitych książek, a tak mało gniotów, że naprawdę miałam problem. W końcu udało mi się wyłonić 12 najlepszych. Początkowo miło być ich tylko 10, jednak nie mogłam się zdobyć na wyrzucenie chociażby dwóch z nich. Najgorszych książek nie zamierzam wymieniać, bo uważam, że po prostu nie warto do nich wracać. Tak więc zestawienie przedstawia się następująco (kolejność przypadkowa)

Najlepsze książki 2014 



Morze spokoju, przykład na to jak w kilka chwil można odebrać człowiekowi sens jego życia
Czas żniw, którego nie uświadczycie jeszcze recenzji, ale na pewno jest ona w planach, bo ta książka to naprawdę dobrze napisany kawałek fantastyki
Bóg nigdy nie mruga, pierwszy w moim życiu poradnik, w którym Regina Brett pokazała mi co jest w życiu najważniejsze
Niezbędnik obserwatorów gwiazd, czyli piękno człowieka zapisane w gwiazdach
Jej wszystkie życia, o konsekwencjach naszych wyborów
Hopeless, o tym jak wiele może znaczyć jedno niepozorne słowo i o wadze naszych wspomnień
Książki Johna Greena, jedyny autor, który w tak prosty sposób potrafi poruszać tak trudne tematy
Love, Rosie, czyli o tym jak przyjaźń damsko-męska może przerodzić się w coś o wiele więcej
Ostatnia spowiedź, seria, która wycisnęła z moich oczu miliony łez, którą po prostu pokochałam, a która udowodniła, ze nawet największa miłość nie jest w stanie przetrwać wszystkiego
Posłaniec, świetnie napisana książka, poruszająca tematy, które dotyczą każdego z nas. bo czasem nawet błahostka może sprawić, że komuś będzie lepiej
Baśniarz, pięknie napisana, wcale nie tak piękna historia - brutalna i raniąca do żywego, ale do bólu prawdziwa
Marina, Carlos Ruiz Zaón po raz kolejny udowodnił, że potrafi czarować, tworząc genialną książkę.


Co z 2015?
Mam naprawdę mnóstwo planów jeśli chodzi o przyszły rok. Na pewno mam zamiar czytać więcej, być bardziej systematyczna i zorganizowana (nie tylko, jeśli chodzi o pisanie) i oczywiście ograniczyć się w kupowaniu nowych pozycji ;) W fazie projektów jest także kilka blogowych serii, ale patrząc teraz na ilość mojego wolnego czasu, wątpię, aby udało mi się zrealizować choć połowę z nich. Mam zamiar wyjść trochę poza czytanie książek i pisanie ich recenzji, seriale, filmy, tagi, może nawet gry, wszystko się okaże ;) W końcu też przestałam się bać wydawców i na początku roku mam zamiar napisać do kilku, co może zaowocować moimi pierwszymi współpracami. hehe mam nadzieję, że się nie rozmyślę ;)


I to by było na tyle :) 2014 pod względem blogowym, książkowym, jak i prywatnym był naprawdę wyjątkowy. Zapamiętam go na długo. Dziękuję Wam, że jesteście ze mną i do zobaczenia za rok!



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Naprawiając błędy z przeszłości...




Tytuł: Jej wszystkie życia
Tytuł oryginału: Life after life
Autor: Kate Atkinson
Ilość stron: 563
Wydawnictwo: Czarna Owca








Pewnej mroźnej, lutowej nocy, podczas szalejącej za oknem śnieżycy przychodzi na świat dziewczynka. Nie jest jej jednak dane zaczerpnąć pierwszy haust chłodnego powietrza. Umiera, nie zaznawszy słodyczy życia. Tej samej nocy, podczas śnieżycy rodzi się dokładnie ta sama dziewczynka. Tym razem jednak los postępuje z nią zupełnie inaczej i pozwala otworzyć małe oczka na otaczający ją świat, oglądać go w pełnej krasie, snuć swoją opowieść. Ursula Todd dostała tej nocy drugą szansę. Co jeśli mogłaby dostać ich jeszcze wiele? Za każdym razem, kiedy dziewczynę spotyka niebezpieczeństwo, często doprowadzając do jej śmierci, Ursula cofa się do momentu, w którym wszystko się zaczęło. Ma szansę zmienić swoje życie, w końcu poprowadzić je tak jak chce, w cudowny sposób unikając wydarzeń, które mogłyby mieć zły wpływ na jej "nowe życie". Nie da się jednak zmieniać przeszłości, nie wpływając znacząco na przyszłość.

" - A gdybyśmy tak mogli przeżywać nasze życie raz za razem [...] żeby wreszcie zrobić coś tak jak należy? Czy nie byłoby to wspaniałe?  - Myślę, że to by było niezwykle męczące."

Każdy z nas popełnia błędy. Czasem są to tylko małe przewinienia, ale im większy błąd, tym większe później konsekwencje w naszym przyszłym życiu. Czasem przez jedną, głupią decyzję może zawalić nam się cały świat i nic już nie jest jak dawniej. W takich właśnie chwilach, chętnie cofnęlibyśmy się w przeszłość i niczym aniołki szepczące nam do ucha, nakłonili samych siebie do zmiany decyzji. Co, jeśli mielibyśmy taką szansę? "Jej wszystkie życia" to książka, która właśnie o takiej sytuacji opowiada, a mnie zafascynowała historia, którą Kate Atkinson stworzyła, a właściwie jedynie powołała do życia, bo później kolejne akapity i rozdziały, rządzą się własnymi prawami i żyją własnym życiem.

Kiedy dopiero zagłębiamy się w lekturę, przenosimy się do roku 1910, poznajemy historię i życie codzienne rodziny Todd. Doskonale widać, że Ursula już w pierwszych latach swojego życia nie była zwykłym dzieckiem. Niezwykle bystra i dociekliwa jak na swój wiek, wcześnie zainteresowała się szeroko pojętą literaturą. Z każdym jej kolejnym wcieleniem coraz bardziej przewyższała inteligencją swoje rodzeństwo. Ta dziewczynka potrafi skraść serce każdego czytelnika, mimo, że w rodzinie jedynie ojciec i ciotka potrafili dostrzec jej wyjątkowość. Niestety inne postacie mimo bardzo dobrze poprowadzonej narracji trzecioosobowej poznajemy jedynie przez pryzmat głównej bohaterki i to ona jest najlepiej wykreowaną postacią z nich wszystkich. Pozostali - jej rodzina, przyjaciele i inne osoby które przewijają się przez tę książkę, są jedynie zarysowane i tak naprawdę nie wiemy o nich za wiele, jedynie to co ma bezpośredni związek z osobą Ursuli. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, gdyż to właśnie ona była najważniejszym elementem, łączącym przeszłość, z teraźniejszością i przyszłością. Mimo to, niemal wszystkie postaci zdołały w jakiś sposób zdobyć moją sympatię, mimo nie dość szczegółowo wykreowanych charakterów.

Na początku trochę trudno było mi się rozeznać w akcji. Wiele wydarzeń rozgrywało się w tym samym czasie i ciężko było odróżnić, które zdarzyły się naprawdę, które były tylko fikcją, a które przeskokiem w czasie zgrabnie opisanym przez autorkę. Takie zabiegi mogą często nawet bardziej namieszać w głowie czytelnikowi, jednak w tym wypadku jeszcze dobitniej podkreśliły zależności czasowe i różnice w umiejscowieniu wydarzeń. Cała książka to tak naprawdę poprzeplatanie różnych momentów z życia Ursuli, podjętych w tym czasie przez nią wyborów i ich późniejszych konsekwencji. Z perspektywy czasu, z zupełnie innej strony patrzymy na życie i gdybyśmy mieli taką możliwość, prawdopodobnie wiele naszych decyzji uległoby zmianie. Jednak czy byłaby to zmiana na lepsze, czy na gorsze, tego dopiero mielibyśmy się dowiedzieć. Właśnie to zostało podkreślone w książce Atkinson - zależność czasu, wieku, obecnej sytuacji, do naszych wyborów i ich konsekwencji. 

"Gdyby każdy potrafił wyciągać wnioski po fakcie, w podręcznikach historii nie byłoby o czym pisać"

Kate Atkinson zabrała nas w podróż do XX wiecznej Anglii, dotkniętej kolejno pierwszą i drugą wojną światową i świetnie pokazała życie i mentalność ludzi tamtego okresu. Ursula w swoich kolejnych życiach miała do czynienia z wojną wiele razy, najpierw kiedy w latach 1914-18 walczył w niej jej ojciec, a później kiedy podczas II wojny światowej miała z nią bezpośrednią styczność. Za każdym razem ukazana była wojna  z zupełnie innej perspektywy. Akcja nie toczy się jedynie w Anglii - ojczyźnie głównej bohaterki, ale także w Niemczech, czyli po stronie wroga. Autorka pokazała, że nie tylko państwa atakowane przez Hitlera ucierpiały, że nie wszyscy ludzie mieszkający w Niemczech popierali jego krwawą politykę, że także ginęli za swoje poglądy. Głód, pragnienie, zmęczenie, zimno, ból po stracie bliskich, a w końcu także strach o życie własne i swojej rodziny. Te uczucia towarzyszyły wszystkim ludziom dotkniętym wojną, także Niemcom, a Kate Atkinson świetnie to oddała. 

Autorka porusza w "Jej wszystkie życia" przeróżne tematy, niektóre mniej lub bardziej kontrowersyjne, ale także te z którymi do czynienia mamy na co dzień. Udowodniła też, że mimo dość odległych czasów i charakteru wydarzeń, ludzi w XX wieku dotykały bardzo podobne problemy, jak przemoc domowa, gwałt, choroby, czy nieplanowane ciąże, ale także rzeczy dobre i wartościowe jak przyjaźnie, miłość i ciepło rodzinnego ogniska. Jej styl - ciekawy, barwny, trochę ironiczny, za to z dozą doskonale wyważonego, inteligentnego humoru absolutnie do mnie przemówił. Na początku naprawdę ciężko jest wdrożyć się w akcję, gdyż opisów jest bardzo dużo, w przeciwieństwie do dialogów, jednak po tych 50-60 stronach (a przyznacie, że jak na prawie 570 stronnicową powieść jest to niewiele) od lektury naprawdę nie można się oderwać. Zdecydowanie nie jest to książka, którą pochłoniecie w 2 dni, trzeba trochę nad nią posiedzieć, ale gwarantuję, że się nie zawiedziecie. "Jej wszystkie życia" oprócz tego, że jest po prostu bardzo dobrym kawałkiem literatury, niesie także za sobą przesłanie. Uświadamia nam wagę decyzji jakie podejmujemy i uczy nas ich konsekwencji. Gorąco polecam.


"- "Miłość do losu"? - Chodzi o jego akceptację. O to, że trzeba przyjmować wszystko co nas spotyka, zarówno dobre rzeczy, jak i złe. Sądzę, że śmierć jest po prostu kolejną rzeczą, jaką musimy zaakceptować."

Moja ocena: 9/10 



Pozdrawiam cieplutko :*
Ola

sobota, 27 grudnia 2014

Świąteczny stosik w bieli :)

Witajcie!

Święta, święta i po świętach - słowa słynnego powiedzenia zna chyba każdy. Trudno się z nim nie zgodzić. Te trzy cudowne dni upłynęły mi nie wiadomo kiedy, a porównując je z czasem, który trzeba było przeznaczyć na ich przygotowanie, można zastanowić się o co tak naprawdę tyle zachodu. Jednak tegoroczne Boże Narodzenie było w moim wypadku naprawdę wyjątkowe, spędzone w rodzinnym gronie, w miłej atmosferze, z mnóstwem pysznych potraw na stole, śmiechem i rozmowami. Po prostu wymarzone <3 W tym roku pod choinkę zażyczyłam sobie wyłącznie książki, a skutkiem tego postanowienia jest poniższy obrazek. hahaha jak widać moja rodzina była wyjątkowo konsekwentnie podeszła do wyznaczonego jej zadania :D A więc zaczynajmy!



Lewy stosik od góry:
1. "Miasto z lodu" Małgorzata Warda - słyszałam wiele zachwytów nad książkami z klubu "kobiety to czytają", więc chętnie zobaczę co w trawie piszczy. Zapowiada się wyśmienita lektura, a ta zimowa okładka... po prostu CUDO <3
2. "Lekko stronniczy - jeszcze więcej" Włodek Markowicz i Karol Paciorek - chłopaków z Lekko Stronniczy oglądam już nie pamiętam od kiedy i z bólem serca przyjęłam wiadomość, że po 1000 odcinkach postanowili swój program zakończyć. Tak więc, obok ich książki także nie mogłam przejść obojętnie.
3. "Bóg zawsze znajdzie Ci pracę" Regina Brett - wiecie, że książką "Bóg nigdy nie mruga" jestem wprost zachwycona, a teraz kolejne dwie czekają na przeczytanie. Może jakiś maraton? :3
4. "Zniszcz ten dziennik" Keri Smitch - nie jestem fanką niszczenia książek i tę także najchętniej po prostu postawiłabym na półce, żeby ładnie wyglądała, ale te polecenia w środku tak kuszą! Już nie mogę się doczekać, aż zabiorę się do pracy :)
5. "W śnieżną noc" Lauren Myracle, Maureen Johnson, John Green - co tu dużo mówić. Kiedy dowiedziałam się, że tę książkę na pewno znajdę pod choinką nie posiadałam się z radości. Green to Green i więcej chyba nie potrzeba wyjaśniać ;)
6. "Jeździec miedziany" Paullina Simons - tę książkę co prawda dostała moja mama, ale w stosiku postanowiłam ją umieścić, bo też mam zamiar po nią sięgnąć. Na pewno nie w najbliższej przyszłości, ale kiedyś. Romanse historyczne, bo tym właśnie sądząc po opisie jest ta książka, to zupełnie nie moja bajka, ale jak mojej mamie się spodoba, to czemu nie?


Prawy stosik od góry:
7. "Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury" Philip Pullman - kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten tytuł, moja wyobraźnia od razu zaczęła pracować podsuwając coraz to nowe pomysły z Gosiarellowego "True story". Czyżby była to ich wersja papierowe? Okazuje się że nie, ale w sumie nie robi mi to wielkiej różnicy, gdyż wszelkiego rodzaju baśnie po prostu kocham <3
8. "Więzień labiryntu" James Dashner - na tę serię miałam ochotę już od dawna, ale jako, że nienawidzę filmowych okładek, zażyczyłam sobie tę normalną. No i jest! Już nie mogę się doczekać lektury ;)
9. "Mechaniczny anioł" Cassandra Clare - jak głosi okładka, jest to prequel "Darów Anioła". Nie wypada nie znać, zwłaszcza jeśli chodzą słuchy, że "Diabelskie Maszyny" są nawet lepsze ^^ Mam tylko problem z okładką, bo mimo iż te polskie bardzo mi się podobają (oczywiście oprócz DA, bo tamte są wprost okropne :p) to inne książki Clare mam w tych amerykańskich i nie chcę, aby DA i DM "gryzły się" na półce. Ale w końcu to treść się liczy, prawda?
10. "Endgame. Wezwanie." James Frey - niewiele się nasłuchałam o tej serii, ale pierwsze recenzje mówią, że jest naprawdę dobra. Ciekawe jak to będzie ze mną, muszę jednak przyznać, że ta opalizująca na złoto okładka jest piękna :3
11. "Szklany tron" Sarah J. Maas - tyle zachwytów, tyle pochlebstw i dobrych słów, że taka oryginalna, że wciągająca, że niesamowita. W końcu i ja mogę po nią sięgnąć. Po tym wszystkim spodziewam się czegoś genialnego. Mam nadzieję, że się nie zawiodę ;)

Ufff i dotrwałam do końca. A nie mówiłam, że książek będzie dużo? Ale broń Boże nie narzekam! W końcu mogę powiedzieć, że mam co czytać xD Mam nadzieję, że Wam się podobało. Teraz nadrabiam książkowe zaległości, więc na recenzje tych trochę chyba poczekacie, ale patrząc na ten stosik stwierdzam, że naprawdę warto :) A żegnam Was jednym ze zdjęć z mojej "książkowej sesji" ;) Coś czuję, że zakładka "Autorka" zyska nową, zimową odsłonę :D


Do napisania!
Ola

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku i tak dalej...

Kochani!

Większość blogerów składa swoje życzenia na facebooku, ale dla mnie to jakoś tak dziwnie, więc ja jestem tutaj :) To już drugie nasze święta razem z czego jestem niezmiernie dumna i szczęśliwa. Za kilka godzin wszyscy będziemy wypatrywać pierwszej gwiazdki i zasiadać do wigilijnych stołów, a więc najwyższy czas czegoś Wam z tej okazji pożyczyć :) 

Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia pragnę z całego serca złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia zdrowych, radosnych, spokojnych i oczywiście zaksiążkowanych świąt. Obyście spędzili je tak jak chcecie - w gronie rodziny, przyjaciół, zwierząt, wszystkich, którzy są dla Was ważni i bliscy Waszemu sercu. Życzę także wiary, miłości i mocy przebaczenia - bo o to w końcu w te święta chodzi ;) Przepysznych potraw na stole, mnóstwo słodkości (przecież wszyscy je uwielbiamy <3), bogatego Mikołaja, który obdaruje Was wymarzonymi prezentami i przymruży oko na wszystkie przewinienia ;) Oczywiście książek! Jak najwięcej, jak najróżniejszych i jak najciekawszych. Żaden książkoholik nie może się w końcu bez nich obejść - także w święta :) Abyście doświadczyli magii tego wyjątkowego dla nas czasu.

Po prostu Wesołych Świąt :)
Ola


poniedziałek, 22 grudnia 2014

Patrzeć na gwiazdy, będąc jedną z nich...




Tytuł: Niezbędnik obserwatorów gwiazd
Tytuł oryginału: Boy 21
Autor: Matthew Quick
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)







Książkami Matthew Quicka interesowałam się od dawna. Już nawet nie pamiętam kiedy "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" trafił na moją listę must have, jednak do tej pory jakoś nie było mi z nim po drodze. Oczywiście, nadal bardzo chciałam go przeczytać, ale zawsze znajdowały się inne książki bardziej według mnie warte wtedy zakupu. Ostatecznie największą motywacją okazała się premiera kolejnych dwóch młodzieżowych powieści Quicka w cudownych, pastelowych i oczywiście idealnie pasujących do siebie okładkach. Pięknej prezencji na półce nie można im odmówić, jednak co z treścią? Byłam niezmiernie ciekawa skąd wzięła się ta fala pozytywnych opinii na temat zarówno "Prawie jak gwiazda rocka", jak i "Wybacz mi, Leonardzie", jednak przy moim pierwszym spotkaniu z tym autorem postanowiłam pójść po linii najmniejszego oporu i sięgnąć po coś, co choć trochę znam i mam niemalże 100% pewność, że się nie zawiodę. Mój wybór padł więc na osławiony "Niezbędnik obserwatorów gwiazd". Czy sprostał on moim oczekiwaniom?

Finley McManus nie mówi zbyt wiele. Nie ma zresztą powodu. Jego największą, a za razem jedyną pasją jest koszykówka, a do grania w nią, jakby na to nie patrzeń, nie potrzebny jest aparat mowy. Jego miasteczko od lat rządzone jest przez irlandzką mafię i chociaż nikt nie mówi o tym głośno, marne są szansę na to, aby sytuacja kiedykolwiek uległa zmianie. To właśnie dlatego największym marzeniem Finleya jest wyrwanie się z tej nieciekawej okolicy wraz ze swoją dziewczyną Erin, która podziela jego koszykarskie zamiłowania. Razem zaczynają ostatnią klasę liceum. Tylko rok dzieli ich od stypendium i upragnionego wyjazdu. Kiedy jednak trener Finleya ma do niego nietypową prośbę, z góry wiadomo, że ten rok nie będzie taki zwykły.

"A może jednak nauczyłem się dzięki koszykówce czegoś o życiu: obchodzisz innych ludzi tylko wtedy, gdy możesz pomóc im wygrać. Jeśli nie możesz tego zrobić, przestajesz się liczyć."

Zaraz po otwarciu książki i przeczytaniu kilku pierwszych zdań miałam przeczucie, że będzie ona wyjątkowa i coś zmieni w moim życiu. Na początek słowem wstępu poznajemy fragment z przeszłości głównego bohatera, kiedy ten rzucając do kosza poznaje Erin - swoją najlepszą przyjaciółkę, a później także wielką miłość. Większości może wydawać się to idealnym wstępem do przesłodzonego love story, jednak nie tędy droga. Finley zabiera nas w podróż do Bellmont - miasta zamkniętego w szponach irlandzkiej mafii, głuchego na świat, bez żadnych perspektyw dla osób takich jak on i Erin, gdzie ludzie boją się szepnąć słówko o tym, że jest im źle, choć z trudem wiążą koniec z końcem. Autor umiejętnie wprowadza czytelnika do swojego świata, przedstawiając  kolejne wydarzenia i nie pozostawiając złudzeń, że "Niezbędnik" zdecydowanie nie będzie powieścią z gatunku "przeczytać i zapomnieć", tylko czymś o wiele więcej.

Styl pisania, jak i tematyka tej książki mogą na pierwszy rzut oka przypominać to czym operuje chociażby John Green. W rzeczywistości jednak obaj autorzy bardzo różnią się od siebie. W książce Quicka nie uświadczymy tak charakterystycznego dla Greena czarnego humoru i sarkazmu, a raczej czegoś bardziej stonowanego, wyważonego. Jest ona przepełniona poważniejszym nastrojem, nawet nostalgicznym i skłaniającym do refleksji. Podczas czytania miałam wrażenie jakbym miała do czynienia z bardziej dojrzałą, doroślejszą wersją książek mojego ulubionego autora. "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" porusza bardzo różnorodną tematykę. Mamy tu do czynienia z problemem rasizmu, dążenia do sukcesu, a także osiągania go z pomocą ciężkiej pracy i determinacji. Finley był jedynym "białym" w swojej drużynie, dlatego mógł liczyć na nietolerancję ze strony kolegów, jednak swoją pasją i wysiłkiem zapracował na ich szacunek i sympatię.


"Zawsze mogę spojrzeć w kosmos i się zachwycić, bez względu na to, co się dzieje. A gdy spoglądam w górę, moje problemy robią się takie małe. Nie wiem czemu, ale zawsze czuję się wtedy lepiej."

Czytając tę książkę nie doświadczymy wielkiego szoku, ani zwrotów akcji wbijających w fotel, ale chyba pierwszy raz w życiu tak naprawdę mi to nie przeszkadzało. Akcja toczy się powoli, w swoim tempie zapoznając czytelnika z kolejnymi faktami i coraz bardziej rozbudowując wątki. Autor poświęcił więcej czasu na dokładniejsze wykreowanie i przedstawienie złożonego charakteru bohaterów, co w tej historii było niezwykle istotne. Finley okazał się naprawdę wspaniałym narratorem. Wydawałoby się, że chłopak, który na co dzień prawie w ogóle się nie odzywa, nie potrafi opowiedzieć nawet własnej historii, jednak głębia i trafność jego przemyśleń, a także liczne nawiązania do koszykówki sprawiły, że książka stawała się jeszcze ciekawsza. Matthew Quick wykreował bohaterów z krwi i kości, który mają swoje troski, nie zawsze są zdecydowani, miewają chwile zwątpienia i nie zawsze dla wszystkich są dobrzy i życzliwi, ale tak naprawdę kto w dzisiejszych czasach jest? Na osobną wzmiankę zasługuje Russ - chłopak, którego Finley obiecał wziąć pod swoje skrzydła. Wschodząca gwiazda koszykówki, najbardziej prestiżowe wyższe uczelnie płaszczą się u jego stóp, prosta droga do kariery w NBA, a tu nagle ogromna tragedia sprawia, że Russ łamie się i zamyka w sobie. To właśnie sposób radzenia sobie z traumą przeszłosci, jego fascnacja kosmosem, niesamowita złożoność charakteru, prostolinijność, otwartość, sprawiły, że "Numer 21" jak każe siebie nazywać, jest postacią niezwykle ciekawą i rozbudowaną. 

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" jest książką, którą zapamiętam na długo. Przepełniona emocjami, reflakcjami, kosmosem, głębokim przesłaniem, koszykówką i bohaterami z krwi i kości. Myślę, że różnorodność tematów jakie porusza, czyni ją powieścią uniwersalną, odpowiednią zarówno dla młodych, jak i starszych czytelników. Zabrakło mi w niej jedynie jakiegoś bardziej zjawiskowego zakończenia, czegoś co wgniotłoby mnie w fotel i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Mimo wszystko biorąc pod uwagę klimat w jakim utrzymana była cała powieść, czyli o wiele spokojniejszy i bardziej refleksyjny od np. książek Greena, cieszę się, że zakończenie także wpasowało się do tego kanonu i nie było wybuchowe i wyrwane z kontekstu. Teraz po przeczytaniu czuję jedynie lekki niedosyt, co oznacza, że po kolejne książki pana Quicka warto sięgnąć jak najszybciej. Życie w szklanej kuli zależności i niebezpieczeństw, z jakimi na każdym kroku spotykali się mieszkańcy Bellmont nie było łatwe. Historia Finley'a, Russa i Erin udowadnia, że nawet w obliczu przegranej możemy poczuć się jak zwycięzcy, że warto walczyć o swoje marzenia i dążyć do nich za wszelką cenę, jednak nie kosztem przyjaźni, miłości i rodziny. Gorąco polecam!

"- Właśnie dostałem bilet do Hogwartu.- Co?- Być może pojadę pociągiem w magiczne miejsce, które jest dużo lepsze niż to. Nie mów mugolom, okej? Ale chcę, żebyś wiedział, że dam sobie radę."


Moja ocena: 8/10



Całusy :*
Ola

niedziela, 14 grudnia 2014

Raz, dwa, trzy... żoną księcia będziesz ty!




Tytuł: Jedyna
Tytuł oryginału: The One
Autor: Kiera Cass
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Jaguar








America Singer wiele poświęciła, aby znaleźć się w ścisłym kręgu Eliminacji. Dla niepewnej przyszłości u boku księcia Maxona zostawiła za sobą miłość, rodzinę, dom i poczucie bezpieczeństwa. Teraz w grze pozostają tylko 4 kandydatki. Mimo, że dziewczyna nigdy nie marzyła o życiu w pałacu i zostaniu księżniczką, to wszystko jest teraz na wyciągnięcie jej ręki. Iście świetlana przyszłość stoi przed nią otworem, musi jedynie potwierdzić, że to właśnie z Maxonem chce ona spędzić resztę życia. Nie jest to jednak takie łatwe. Ami nadal rozpamiętuje swoją przeszłość, a obecność w pałacu Aspena wcale nie pomaga w podjęciu decyzji. Tymczasem ataki rebeliantów przybierają na sile. Jaką decyzję podejmie dziewczyna?

Moja znajomość z trylogią "Selekcja" od Kiery Cass miała, jakby to powiedzieć... dość burzliwą przeszłość. Najpierw zachwyty i wychwalanie pod niebiosa pierwszego tomu, a później wielkie rozczarowanie i dość bolesny upadek na ziemię w postaci jego kontynuacji. Naprawdę nie spodziewałam się, że dwie części tej samej serii mogą okazać się od siebie tak różne. Tak jak "Rywalki" wciągnęły mnie i zauroczyły do tego stopnia, że przeczytałam je praktycznie w jedno popołudnie, tak "Elity" miałam czasami serdecznie dość. Kiedy więc pojawiła się możliwość sięgnięcia po ostatni tom trylogii, trochę się zawahałam. Co tu dużo mówić. Po prostu bałam się sięgnąć po tę książkę. Naprawdę wystarczyły mi wszystkie rozczarowania, które przeżyłam do tej pory, aby wiedzieć, że nie potrzebuję ich więcej. Czy "Jedynej" udało się spełnić moje oczekiwania?

Już po kilku stronach w oczy rzucił mi się jak zwykle lekki i przyjemny styl autorki. Przez wydarzenia przechodziło się naprawdę płynnie i szybko, co trochę mnie zaskoczyło, bo po moich doświadczeniach z poprzednią częścią myślałam, że znowu przyjdzie mi wyśmiewać absurdalne sytuacje, które wyszły spod pióra Kiery Cass. Tutaj muszę przyznać, wszystko miało nawet jako taki sens, a akcja a w żadnym razie nie nużyła. Na jakieś spektakularne zaskoczenia nie miała co liczyć, bo nawet mało rozgarnięty sześciolatek po spojrzeniu na okładkę domyśli się jakie zakończenie zgotowała autorka dla swoich bohaterów, ale o wiele bardziej ciekawią wcześniejsze wydarzenia i cała otoczka, która doprowadziła mnie aż do finału. Podobały mi się nawiązania do polityki wewnętrznej i zagranicznej kraju, a także jego historia i cieszę się, że Pani Cass w końcu poszła po rozum do głowy i zauważyła, że jej czytelników także to interesuje. W tej części możemy dowiedzieć się nieco więcej na temat rebelii, jej powodów i uczestników, no i w końcu opuścić mury zamku i pozwiedzać trochę krainę, o której aż do pojawienia się "Jedynej" wiedzieliśmy absurdalnie mało.

Niestety jeśli chodzi o kreację bohaterów, to nie poprawiło się zbyt wiele. Z Maxona nie dało się zrobić większych ciepłych kluch. Po prostu o tak zepsutym bohaterze już dawno nie słyszałam! Włóczy się to takie po zamku, nie robi kompletnie nic, a podjęcie decyzji w związku z Eliminacjami zostawia ich uczestniczkom. No proszę Was! Skoro już ściągnięcie do pałacu trzech tuzinów dziewczyn zostawił swojej świcie, to niech chociaż sam wybierze jedną z nich. No chyba, że służyły mu one tylko do zabicia nudy - wtedy się nie czepiam. O jak zwykle bezpłciowym Aspenie nie będę się nawet wypowiadać, bo szkoda słów. Za to America zmieniła się trochę w tej części. Nie była już taka niezdecydowana, rzadziej zalewała się łzami i w ogóle była jakaś taka żywsza. To na nią spadła odpowiedzialność pociągnięcia do końca całej książki, ale muszę przyznać, że wybroniła się swoim odważnym, czasem wręcz prowokacyjnym zachowaniem i zdolnością logicznego myślenia.

Sięgnęłam po tę książkę, aby móc w końcu poczuć satysfakcję ze skończenia jakiejś serii, ale po ogłoszeniu premiery czwartego tomu, nawet to mi odebrano. Trzecia część "Selekcji" była zauważalnie lepsza od swojej poprzedniczki, jednak do sukcesu "Rywalek" raczej nie uda się już autorce powrócić. Tak jak dwie poprzednie książki "Jedyna" skupia się na romansie i bezsensownym moim zdaniem trójkącie miłosnym głównych bohaterów, a z tego naprawdę niewiele da się wykrzesać. Autorka próbowała w jakiś sposób pogłębić akcję, wprowadzić jakieś dworskie zawiłości i knowania, ale prócz niezłego wątku z rebeliantami i śmierci kilku bohaterów nie udało jej się prawie nic. Chyba jej największą zaletą jest po prostu pomysł, ta cała bajkowa otoczka, która odróżnia "Selekcję" od innych książek o tej tematyce. Mimo to jestem ciekawa czwartego tomu. Może nowi bohaterowie zdołają jakimś cudem uratować tę serię i sprawić, że nie będę postrzegała jej jedynie za jednowieczorowe odmóżdżacze.

Moja ocena: 6/10

Ps. Jak widać, na blogu trochę się pozmieniało. Piszcie w komentarzach jak Wam się podoba ;)

Piosenka na dziś już w takim okołoświątecznym klimacie :)


Całusy :*
Ola

sobota, 6 grudnia 2014

Love, Rosie - Cecelia Ahern




Tytuł: Love, Rosie
Tytuł oryginału: Where Raindbows End
Autor: Cecelia Ahern
Ilość stron: 512
Wydawnictwo: Akurat







Rosie i Alex to najlepsi przyjaciele od niepamiętnych czasów. Są nierozłączni, nie mają przed sobą żadnych tajemnic i nie raz przeżywali wspólnie niezapomniane przygody. Ich przyszłość wystawiona jest jednak na próbę, kiedy ojciec chłopaka dostaje nową propozycję pracy. Alex jest zmuszony wraz z rodzicami przeprowadzić się na drugi koniec świata i zostawić Rosie. W tym czasie dziewczyna przechodzi jeden z najtrudniejszych etapów w swoim życiu, a bez najlepszego przyjaciela u boku staje się on jeszcze gorszy. Mimo wszystko Rosie stara się być twarda i stawiać czoła wszystkim przeciwnościom losu. Tymczasem Alex skupia się głównie na studiach i robieniu kariery jako kariohirurg. Czy ich przyjaźń przetrwa wiele lat, tysiące kilometrów, parę związków i o wiele za dużo popełnionych błędów? Czy gdyby wszystko potoczyło się inaczej, przerodziłaby się ona w coś więcej? Jeżeli los zdecyduje się dać im jeszcze jedną szansę, czy odważą się ją wykorzystać?

"Można uciekać i uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie cię twoje życie"

Wielu ludzi nie wierzy w przyjaźń damsko-męską. Uważają, że prędzej czy później musi ona przerodzić się w coś więcej. Że przyjaciele przestaną być przyjaciółmi i staną się dla siebie kimś o wiele więcej. Dla niektórych jest to równoznaczne z tragedią i rozpadem ich relacji, jednak ja uważam, że jest to najlepsza podstawa do stworzenia dobrego związku, który przetrwa długie lata. W końcu nikt nie rozumie drugiej osoby tak dobrze, jak właśnie przyjaciel, a jeśli jednocześnie jest on twoją drugą połówką i najbliższą osobą pod słońcem, to do pełni szczęścia nie brakuje już nic. Co jednak, jeśli przyjaciele nie chcą przyznać, że coś do siebie czują? Wstydzą się i boją, że takie wyznanie kompletnie zmieni ich życie, że wynikną z tego same problemy. Bohaterowie powieści Cecelii Ahern przekonali się, że gorsze komplikacje może przynieść życie, jeśli tego nie zrobią!

Sposób przedstawienia fabuły tej książki jest bardzo nietypowy. W środku możemy znaleźć listy, maile, SMS'y i rozmowy na chatcie zaadresowane do Alex'a, a pisane przez Rosie, pisane przez Alex'a do Rosie, jak i przez wiele innych osób pojawiających się w ich życiu. Dzięki temu książka nie ma jednoznacznie określonego narratora. Można powiedzieć, że jest nim po trochu każdy z bohaterów, co było naprawdę ciekawym rozwiązaniem, ponieważ tak naprawdę każdy z nich miał do wtrącenia swoje trzy grosze do tej opowieści i wywarł na nią większy lub mniejszy wpływ. Ciekawie było oglądać, jak zachowują się kolejne osoby na tle zaistniałych wydarzeń, poznać ich komentarze w tej sprawie i to co one o tym myślą. Mogłam bardzo dokładnie przekonać się jaki stosunek mają rodzice, przyjaciele, czy współpracownicy do Alex'a i Rosie, i naprawdę bardzo mi się to spodobało. Autorka nie skupiła się na przedstawieniu romansu, przyjaźni, czy czymkolwiek była pokręcona relacja głównych bohaterów, ale potrafiła ukazać coś o wiele więcej.

"Pomyłki są bardziej włazami do labiryntu. Droga do odkryć jest wyboista, usiana przeszkodami i niebezpieczeństwami."

Alex i Rosie to para która ujmuje. I to od pierwszych stron! Nie sposób nie polubić tych dwojga. Osobowości mają tak różne, tak mocne, tak charyzmatyczne i tak... uparte! Naprawdę przyjemnie się o nich czyta. Zwłaszcza o tytułowej Rosie, która zaimponowała mi swoim podejściem do życia i świata, swoim zdecydowaniem i tym, że za wszelką cenę była gotowa walczyć o szczęście. Spodobała mi się także jej przyjaciółka Ruby, która mimo sporej różnicy wieku doskonale potrafiła ją zrozumieć i wspierać w trudnych chwilach, których sama Rosie miała nie mało. Zawsze mogła liczyć też na Alex'a, który w miarę możliwości zjawiał się wtedy, kiedy go potrzebowała. Bo mimo iż tytuł mógłby sugerować zupełnie co innego, tych dwoje było przede wszystkim przyjaciółmi. Zawsze byli i trwali przy sobie na dobre i na złe, i to chyba jest największą zaletą tej powieści. Mogli być razem już od samego początku, los wielokrotnie próbował skrzyżować ich drogi, jednak oni na pierwszym miejscu zawsze stawiali swoje rodziny, pracę, przyjaciół i inne okoliczności. W ich relacji nie doświadczymy ckliwego love story. "Love, Rosie" to opowieść przede wszystkim o przyjaźni i poświęceniu miłości na rzecz szczęścia innych.

"Teraz już wiem, że tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń."

Odkąd po raz pierwszy ujrzałam zwiastun ekranizacji filmu na podstawie tej książki, wiedziałam, że będzie on wyjątkowy. Postanowiłam przed seansem zapoznać się z pierwowzorem. W planach było wypożyczenie z biblioteki starego wydania pt. "Na końcu tęczy", jednak ostatecznie zdecydowałam się na kupno własnego egzemplarza. Teraz po przeczytaniu stwierdzam, że będzie mi on naprawdę potrzebny, bo "Love, Rosie" to historia do której zdecydowanie warto wracać. Na dodatek czyta się ją absurdalnie szybko. Prosty język i humor autorki sprawiły, że przez ponad 500 stron powieści pochłonęłam w nie cały dzień. Realizm jaki Cecelia Ahern zawarła w swojej książce naprawdę do mnie przemówił. Jego pokłady biją z każdego rozdziału, przedstawiając kolejne etapy życia dwojga ludzi, którzy z małych dzieci powoli zmieniają się w nastolatków, młodych i starszych dorosłych, mozolnie brnących przez życie. Były momenty prawdziwego wzruszenia, były też takie, w których wściekałam się, że pani Ahern postanowiła zagrać mi na nerwach tak a nie inaczej. Historia Alex'a i Rosie czasem bywa romantyczna i słodka, ale także zabawna i do bólu prawdziwa. Ma ona coś w sobie i mnie osobiście to coś absolutnie oczarowało i ujęło do tego stopnia, że z wielką przyjemnością będę wracać do niej jeszcze niezliczoną ilość razy :)

"Rosie: [...] Jeszcze miesiąc temu myślałam, że jestem w raju i nagle w jednej sekundzie wszystko radykalnie się zmienia. Ruby: Na tym właśnie polega problem z rajem. Nic tak nie przyciąga Złego."

Moja ocena: 8/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

środa, 3 grudnia 2014

Jak zbankrutować, czyli zapowiedzi wydawnicze #4



Zaczął się grudzień, czas przedświątecznych, jak i świątecznych zakupów i obdarowywania się prezentami. Także tymi książkowymi. Można by więc sądzić, że w tym właśnie miesiącu wydawcy szczególnie postarają się, aby to właśnie ich lektury przykuwały uwagę. A czym najlepiej przykuć uwagę jak nie pięknymi, pachnącymi drukarnią nowościami? Wygląda jednak na to, że ja i wydawcy nie mamy wspólnego toku myślenia, bo grudniowe zapowiedzi przedstawiają się bardzo skromnie w porównaniu do poprzednich miesięcy. Zapraszam!







"Love, Rosie" Cecelia Ahern

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam zwiastun filmu na podstawie tej książki to wiedziałam, że muszę to zobaczyć. Uwielbiam Lily Collins, a Sam Claflin podbił moje serce rolą Finnicka w "W pierścieniu ognia", więc w grudniu pójście do kina na ten film to obowiązek! Ale najpierw wypadałoby zapoznać się z pierwowzorem, czyli powieścią pani Ahern, która wcześniej wydana pod trochę innym tytułem "Na końcu tęczy". W takim razie zobaczymy co się tam kryje ;)

Premiera: 3 grudnia







"Greccy bogowie według Percy'ego Jacksona" Rick Riordan

Co tu dużo mówić. Kocham Percy'ego Jacksona, kocham Ricka Riordana i kocham mitologię, a kwintesencją tego jest właśnie ta książka. Co prawda od dodatków do serii dużo bardziej wolę normalne powieści, ale ten bardzo, ale to bardzo mnie kusi. W końcu nie każdy ma tak humorystyczne i ciekawe podejście do greckich bogów, jak właśnie Percy ;) Tak więc, kochany Mikołaju, jeśli to czytasz, to wiesz już, co mogłabym od Ciebie dostać :D

Premiera: 17 grudnia






"Niebezpieczne istoty" Kami Garcia & Margaret Stohl

"Ridley to bardzo, bardzo niegrzeczna dziewczynka. Nie można jej ufać, a co gorsza, nie można zaufać też sobie, gdy jest się obok niej. Jej chłopak Link to muzyk rockowy. Razem wyjeżdżają do nowego Jorku, gdzie Link ma nadzieję rozpocząć karierę. Wkrótce okazuje się, że może to być ich ostatnia podróż, bo cena za ich życie jest bardzo wysoka…"

Znacie "Piękne istoty"? Ta bestsellerowa seria ma wielu zwolenników na całym świecie, jednak mi jakoś zawsze było z nią nie po drodze. Może z nowymi książkami jej autorek będzie inaczej? Zwłaszcza, że opis jest bardzo intrygujący.

Premiera: 3 grudnia




"Tylko przy mnie bądź" Joanna Sykat

Problem z tą książką mam taki, że ani autorki nie znam, ani nie wiem za bardzo o czym ona w ogóle jest, ani okładka nie jest za ciekawa, ale kurczę coś mnie do niej ciągnie. Przeczuwam bardzo dobrą powieść, więc jeśli kiedyś jakoś będę miała okazję się z nią zapoznać to zrobię to z największą przyjemnością :) Zwłaszcza, że od niedawna coraz bardziej przekonuję się do polskich autorów.

Premiera: 3 grudnia









"Chór zapomnianych głosów" Remigiusz Mróz

Anita z Book Reviews  tyle się już napaplała zarówno o "Parabellum" jak i "Turkusowych szalach", że i ja w końcu postanowiłam przekonać się skąd te wszystkie zachwyty. A jako, że z książek tego autora science fiction najbardziej mi pasuje, to idę po linii najmniejszego oporu i sięgam po jego najnowszą powieść ;) Mam nadzieję, że grudniowo-styczniową porą uda mi się ją jakoś dopaść.

Premiera: 10 grudnia








No i to by było na tyle. A na jakie nowości Wy czekacie?



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Podsumowanie listopada!



Witajcie kochani!

Możecie uwierzyć, że jeszcze tylko 24 dni do świąt? Ja nadal nie mogę przyswoić sobie tego, że już jest grudzień i praktycznie dni dzielą mnie od cudownej atmosfery, pysznego jedzenia i śpiewania kolęd przy wigilijnym stole. Nie wiem jak u Was, ale mnie grudzień powitał ogromem białego puchu za oknem z czego niesamowicie się cieszę. W końcu co to za zima bez śniegu? Może jesteście jednak ciekawi jaki był dla mnie poprzedni miesiąc? W takim razie zapraszam Was na moje kolejne blogowo-książkowe podsumowanie :)




Przeczytane książki:
Wybrani - C.J. Daugherty
Spróbujmy jeszcze raz - Abbi Glines
Zacznijmy od nowa - Abbi Glines
Dom Tajemnic - Ned Vizzini, Chris Columbus
Dziady cz. II - Adam Mickiewicz
Mroczne Szaleństwo - Karen Marie Moning

Najlepsza książka: Wybrani
Najgorsza książka: Żadna z nich nie była bardzo słaba, ale gdybym miała wybierać wachałabym się między "Spróbujmy jeszcze raz", a "Zacznijmy od nowa"

Listopad jak zwykle okazał się o wiele bardziej zabieganym miesiącem niż sądziłam, ale tak to już jest kiedy na nic nie ma się czasu, a jego organizacja leży i płacze gdzieś w kącie pokoju. Ogrom nauki mnie trochę przytłoczył, a i pogoda była co najmniej dołująca, więc nie jest dla mnie zaskoczeniem, że ta część roku nadal nie należy do moich ulubionych. Cieszę się, że przynajmniej pod względem przeczytanych książek był trochę bardziej udany. Przeczytałam 6 książek, co w porównaniu do październikowych 3 jest wielkim postępem! Razem daje to 1924 strony, czyli ok. 64 dziennie, co przy takim natłoku pracy jest dobrym wynikiem. Wprost nie mogę doczekać się już przerwy świątecznej, w której jestem przekonana, że liczba przeczytanych książek zdecydowanie się powiększy ;) Jeśli chodzi o sprawy blogowe to jak zwykle udało mi się je zaniedbać. Opublikowałam 6 postów, w tym kolejną odsłonę zapowiedzi książkowych i kilka recenzji (Ostatniej spowiedzi T.III Niny Reichter i Zieleni szmaragdu Kerstin Gier). Byłam także w kinie na "Kosogłosie" , który był naprawdę fenomenalny! Przybyło mi także 7 obserwatorów i prawie 12 000 wyświetleń. Wow! Chyba właśnie udało mi się znaleźć nową pozytywną stronę listopada :D

Jeśli chodzi zaś o plany na grudzień, to nie są one za specjalne. Jak zwykle będzie walka z czasem i wygrzebywanie się z zaległych postów. W planach mam też kilka premier filmowych, na które chcę się wybrać, więc może i na ten temat coś się pojawi ;) Co więcej? Oczywiście przygotowania do świąt! Pewnie tak jak ja, każdy z Was nie może się ich doczekać, tak więc w grudniu życzę Wam dużo, dużo cierpliwości i wytrwałości. W końcu to tylko kilka tygodni :)


Pozdrawiam Was cieplutko :*
Ola

sobota, 29 listopada 2014

The Mockigjay Lives!







Tytuł: Igrzyska śmierci. Kosogłos cz. 1
Tytuł oryginału: The Hunger Games: Mockingjay part 1
Reżyseria: Francis Lawrence
Czas trwania: 2 h 3 min.
Data premiery: 21.11.2014 (Polska), 10.11.2014 (Świat)








"Kosogłos" - prawdopodobnie najbardziej wyczekiwany, ale jednocześnie chyba najbardziej komercyjny film tego roku. Wszyscy w niecierpliwością wyczekiwali finału genialnej trylogii napisanej przez Suzanne Collins i mimo, że w tym roku jednak nie mogliśmy tego doświadczyć, bo film został podzielony na dwie części, to i tak emocje na sali kinowej sięgały zenitu. Już wiele miesięcy przed premierą, a właściwie już kilka dni po wyjściu poprzedniej części, czyli "W pierścieniu ognia" [recenzja], fani trylogii szaleli po opublikowaniu chociaż najmniejszej wzmianki o zbliżającym się wydarzeniu. Za to sami twórcy filmu bardzo skrupulatnie trzymali nas w niepewności i czekali do ostatniej chwili, aby móc wypuścić pierwszy teaser, trailer, piosenkę, czy zdjęcie. Jednym słowem, robili wszystko, aby ludzie wariowali z niepewności i z pewnością im się to udało. Jak jednak wypadł sam film? Czy dorównał poziomowi poprzednich części?


Wiecie, że recenzje filmów nie są moją dobrą stroną, ale w tym poście postaram się jak najlepiej opisać wszystkie moje wrażenia i przemyślenia dotyczące tegoż filmu. Na seans postanowiłam wybrać się 2 dni po premierze (23 listopada), z grupką przyjaciół. Ludzi nie było zbyt dużo, nieco ponad połowa sali, więc spokojnie mieliśmy czas na kupienie popcornu i wejście na salę dopiero gdzieś w połowie półgodzinnych reklam. Pierwsze dźwięki, pierwsze obrazy zapowiadające to po co tak naprawdę tutaj przyszliśmy i cała sala cichnie. Wszyscy wpatrują się w ekran jak zaczarowani. W powietrzu niemal wyczuwalne było napięcie i jakby iskierki elektryczności przebiegające między nami. A może był to ognień, który trawił nas od środka i rozprzestrzeniał się niczym filmowa rebelia. Emocje, które targały nami z każdą mijającą minutą, pojawieniem się każdej nowej jak i tej znanej już postaci były po prostu niesamowite!

Aktorzy spisali się naprawdę na medal. Jennifer Lawrence jak zwykle włożyła w swoją rolę całą siebie. A raczej nie siebie, a Katniss, bo przez te 123 minuty nie widziałam na ekranie aktorki, a żywą postać, która wyszła z książki, aby nam się pokazać. Woody Harrelson, Eliabeth Banks, czy Liam Hesworth jak zwykle spisali się na medal. Na uwagę zasługuje także osoba nowa w obsadzie, czyli genialna Juliannne Moore, która wcieliła się w niezbyt przeze mnie lubianą prezydent Coin. Naprawdę bardzo dobrze potrafiła odwzorować stanowczość i nieprzewidywalny charakter przywódczyni rebeliantów. Jednak na największe brawa, a właściwie prawdziwe pokłony zasługuje Josh Hutcherson w roli Peety. W tej części filmu nie pojawiał się on tak często jak reszta postaci, ale to właśnie sceny z jego udziałem budziły największe emocje. Za każdym razem, kiedy pojawiał się na ekranie cała sala zamierała i w osłupieniu wpatrywała się w tego zmizerowanego chłopaka, ulubieńca większości fanów trylogii, nie mogąc wyjść z szoku. To był prawdziwy majstersztyk i jeśli Josh za tę rolę nie dostanie jakiejkolwiek nagrody, to autentycznie się wkurzę.


To, że kolejne części "Igrzysk śmierci" z części na część są coraz lepsze niewątpliwie są zasługą sztabu ludzi, którzy pilnują, aby wszystko było perfekcyjnie. Francis Lawrence  - reżyser zarówno "Kosogłosa" jak i "W pierścieniu ognia" nadał nowy wymiar słowom "epickie" i "doskonałe", bo w porównaniu do pierwszej części, kolejne dzielą od niej lata świetlne. Scenarzyści i kostiumografowie  także odwalili kawał dobrej roboty. Świetnie oddany został charakter "trzynastki", a zgliszcza i ruiny dwunastego dystryktu wywołały u mnie prawdziwy wstrząs. Kostiumy, makijaż i charakteryzacja także dopracowane były w każdym calu, więc dla wszystkich osób za to odpowiedzialnych - wielkie brawa! Jedyne co mi się nie podobało, to soundtrack, który mimo wszystko nie wywołał u mnie takich emocji jak ten poprzedniej części. Chociaż zdecydowanie podzielam zachwyty nad śpiewanym przez Jennifer Lawrence "Drzewem wisielców" [link], które idealnie wpisało się w bojowy klimat panujący w dystryktach.

Wierności książce nie zamierzam oceniać, bo mimo iż czytałam ją już dobry rok temu, to wiem, że wszystko, a przynajmniej większość wydarzeń przedstawiownych było idealnie. Przyczepić natomiast mogę się trochę do podzielenia ostatniej części trylogii na dwa filmy. "Kosogłos" mimo wielu dobrych momentów, czasami wiał po prostu nudą, a niektóre sceny pokazane były z przesadną dokładnością. Z drugiej jednak strony, gdyby twórcy zostali przy poprzedniej wersji, czyli jednym finałowym filmie, nie jestem pewna, czy nie wywołałoby to fali oburzenia o wycięte i skrócone sceny. Jak widać nie zawsze wszyscy mogą być zadowoleni. Czymś co zaskoczyło mnie w "Kosogłosie" było z pewnością zakończenie. Wchodząc do kina byłam pewna, że wiem, na jakim wydarzeniu film się skończy, jednak na tym polu czekało mnie nie małe zaskoczenie. Finałowa scena pozostawiła nas w niepewności i stanie ciężkiego szoku. Wow!



"Kosogłos" pod względem technicznym jest filmem fenomenalnym. Świetnie skonstruowana fabuła, aktorzy, którzy zagrali tak, jakby naprawdę byli postaciami w które się wcielają, niesamowita scenografia i kostiumy. Po prostu profesjonalizm w każdym calu. Czegoś mi jednak zabrakło. Przez cały seans nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten film to tylko wstęp do prawdziwej akcji, którą dostaniemy w drugiej części. Zabrakło mi tego niepowtarzalnego klimatu niepewności i strachu, który doskonale czuć było w poprzednich dwóch częściach. Tutaj skupiono się raczej na ukazaniu politycznego podłoża budzącej się rebelii i ogromu zniszczeń jaki Głodowe Igrzyska wywołały zarówno w Panem, jak i jego mieszkańcach. Nie uważam tego za jakąś wielką wadę, bo w dużym stopniu "Kosogłos" taki właśnie jest, jednak było tam o wiele więcej i mam nadzieję, że to "więcej" zawarte zostanie w finałowej części.

Moja ocena: 9/10

Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola




niedziela, 16 listopada 2014

Zieleń szmaragdu - Kerstin Gier







Tytuł: Zieleń szmaragdu
Tytuł oryginały: Smaragdgrün
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Egmont








"Trylogia czasu" szturmem podbiła rynek wydawniczy na całym świecie, a Kerstin Gier była pierwszą niemiecką autorką, której wszystkie książki znalazły się na liście bestsellerów New York Times'a. Zwykle nie czuję się zobowiązana czytać książek, które wszyscy polecają na lewo i prawo, ale kiedy zobaczyłam pierwszy tom na bibliotecznej półce, pomyślałam "Czemu nie? Może w końcu dowiem się o co tyle szumu" I wiecie co? Nie dowiedziałam się, bo "Czerwień rubinu" okazała się po prostu kolejną głupią młodzieżówką, z wątkami fantastycznymi, która kompletnie nic nie wniosła do mojego życia. Z kolejną częścią, czyli "Błękitem szafiru" miałam podobną sytuację. W sumie to nie wiem dlaczego po ostatni tom trylogii postanowiłam w ogóle sięgnąć. Może historia tu opisana jakimś cudem jednak mnie zainteresowała? A może po prostu chciałam w końcu mieć to za sobą, skończyć ten etap w swojej czytelniczej karierze i już do niego nie wracać? Po przeczytaniu "Zieleni szmaragdu" coraz bardziej przekonuję się do tej drugiej wersji. 

"Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen – podróżniczka w czasie mimo woli – musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie."


Tak mniej więcej przedstawiał się opis fabuły zaserwowany nam przez wydawcę. Zawsze uważałam, że umieszcza się w nich za wiele informacji., które zabierają nam przyjemność z czytania, albo wręcz przeciwnie - za mało, aby wzbudzić naszą ciekawość. Dlatego właśnie jeśli chodzi o recenzje pojawiające się na blogu, to staram się, aby w jak największym stopniu były pisane samodzielnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o coś tak istotnego jak opis fabuły. Jednak w tym wypadku jestem bezsilna. Wybaczcie, ale nawet ja po przeczytaniu jego, jak i samej książki nie byłam w stanie napisać nic lepszego. Bo tutaj po prostu nie ma żadnego głównego wątku, wokół którego kręciłaby się cała fabuła i po prostu nie wiem, co w taki opisie mogłabym zamieścić. 



Wszystkie wydarzenia tej części, tak jak zresztą dwóch poprzednich dzieją się absurdalnie szybko. Dwa tygodnie na pomieszczenie wydarzeń trzech ok. 400 stronnicowych książek? Takie rzeczy tylko w "Trylogii czasu"! Myślałam, że to w innych książkach autorzy narzucają wydarzeniom zawrotne tempo, ale po tym co spotkało mnie w tej serii jestem skłonna stwierdzić, że nigdzie indziej kolejne wątki nie przeskakują między sobą tak szybko. Autorka jeszcze nie zdąży zamknąć jednego, a już pędzi opisywać kolejny, jakby jej się co najmniej paliło pod nogami, a szaleńczym biegiem godnym największej wichury próbowała go po prostu ugasić. Nie spodobało mi się to w ogóle, bo nie dość, że tak naprawdę nic nie było opisane wystarczająco dokładnie, to kolejne kartki przelatywały mi między palcami, sprawiając, że już po następnych kilku nie pamiętałam co działo się kilka rozdziałów dalej. 

Zdecydowanie najgorszą stroną tej serii jest kreacja bohaterów. A to po prostu zepsuło już wszystko, ponieważ bez nich nie ma książki. Na tym polu autorka dała prawdziwy popis swoich umiejętności, oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu. Już dawno nie spotkałam się ze zgrają postaci, tak różnych, a jednocześnie tak podobnych do siebie. Oni nie są po prostu papierowi, nie nudni, ani obojętni. To jeszcze bym przebolała. Spod pióra Kerstin Gier wyszli po prostu mistrzowie głupoty i infantylnych zachowań, denerwujący każdym najmniejszym gestem. Weźmy dla przykładu główną bohaterkę. Idealny przykład na to jak nie powinno się kreować postaci. Jest to dziewczyna bardzo ładna (ale oczywiście sprawia wrażenie jakby w ogóle tego nie zauważała) strachliwa (żyje jednak w przeświadczeniu, że jest zupełnie odwrotnie) oraz dość głupiutka (zachowując się przy tym jakby pozjadała wszystkie rozumy). Nie sądziłam, że ktoś może być bardziej irytujący od niej, ale jak widać da się, bo miłość jej życia Gideon de Villiers pobił ją swoim charakterem po całości. Reszty nie zamierzam komentować. Bo i po co? Wszyscy są tak samo głupi i niedopracowani jak para głównych bohaterów. 


"Zieleń szmaragdu" miał być tomem, który wszystko rozstrzyga. Miały wyjaśnić się w nim wszystkie tajemnice i intrygi jakie usnuła autorka, wszystkie odpowiedzi miały pojawić się właśnie tutaj. Jednak wcale tak nie jest. Kerstin Gier rozpoczyna finałową część kolejnymi zagadkami, jeszcze bardziej powiększając bałagan, który z biegiem stron narastał praktycznie od pierwszej części. Może autorka myślała, że pod koniec zniknie on w równie magiczny sposób, w jaki się pojawił? Może uważała swoich czytelników za totalnych idiotów, którzy nie potrafią dodać dwa do dwóch? Może myślała, że wszystko ujdzie jej płazem? Nie wiem. Wiem jednak, że to zakończenie jest totalnie nieprzemyślane, i aż do teraz nie mogę pozbyć się przeświadczenia, że tworzone było po prostu na poczekaniu. Przepraszam, ale książki się tak nie pisze, ani w tak perfidny sposób nie kpi się ze swoich fanów, którzy miesiącami czekali aż wszystko się wyjaśni, podsycając tylko w sobie marzenie o spektakularnym zakończeniu. No cóż. Nie doczekali się.


Ostatnia część "Trylogii czasu" była jedną z gorszych. Zero jakiegokolwiek przygotowania, czy koncepcji na wydarzenia, które miały się w niej pojawić sprawiły, że obok tych wszystkich negatywnych emocji, które czułam już po lekturze pierwszej i drugiej części powiększyły się o jeszcze jedną z nich - irytację. Prosty i lekki język autorki sprawił, że książkę pochłaniało się w mgnieniu oka, a humorystyczne momenty sprawiały, że miejscami nawet udawało mi się zapomnieć o wszystkich wadach tej powieści. Można to zaliczyć jako jeden z niewielu jej plusów, bo beznadziejny wątek miłosny i bohaterowie, którzy denerwowali samym faktem, że istnieją, niestety przepełnili czarę goryczy. I co z tego, że seria jest wciągająca, fabuła ciekawa, a okładki przepiękne? Jak dla mnie jest to po prostu niewystarczające, aby móc nazwać "Zieleń szmaragdu" książką dobrą, czy wartościową. Możecie oczywiście spróbować dać jej szansę. Myślę, że świetnie nada się jako swoisty przerywnik między tymi bardziej ambitnymi pozycjami. Jednak to już nie mój wiek, aby zachwycać się byle młodzieżówką :/


Moja ocena: 5/10



Na osłodę piosenka :) Od kilku dni po prostu nie mogę się od nie uwolnić!




Pozdrawiam serdecznie :*
Ola

poniedziałek, 10 listopada 2014

Jedno kłamstwo pociąga za sobą drugie...






Tytuł: Ostatnia Spowiedź T.III
Tytuł oryginału: Letzte Beichte
Autor: Nina Reichter
Ilość stron: 376
Wydawnictwo: Novae Res s.c









Bradin i Ally przeszli wiele, żeby w końcu być razem. Teraz są naprawdę szczęśliwi. Zaręczeni, planują wspólną przyszłość i podejmują najważniejsze w ich życiu decyzje. Jednak show-biznes nie zapomina... i zdecydowanie nie wybacza tym, którzy raz z niego zakpili i wpadli w jego mściwe szpony. Nagle wszystko zaczyna się walić. Bradin, ciągle zależny od swojego zespołu i wytwórni płytowej nie poświęca Ally wystarczająco dużo czasu. Ciągle wyjeżdża i zajmuje się swoją karierą, a dziewczyna czuje, że nie długo już będzie w stanie tolerować jego ciągłą nieobecność. Na jaw wychodzą dawno zapominane fakty z życia gwiazdora, a z ukrycia wychodzą ludzie, którzy pragną tylko i wyłącznie upadku Bitter Grace. Nagle miłość mająca przetrwać wszystko, okazuje się krucha i ulotna, rozpada się na oczach wszystkich. Co zrobić, kiedy w mgnieniu oka wspomnienia, które uważałeś za najlepsze i najszczęśliwsze, stają się twoim najgorszym koszmarem?

Kłamstwa, niedopowiedzenia, zatajanie prawdy to coś czego staramy się unikać za wszelką cenę. W końcu tak zostaliśmy wychowani. Bycie prawdomównym to jedna z najważniejszych cech, jakich dopatrujemy się w nowo poznanych osobach. Szukamy jej u innych i sami staramy się tacy być. Jednak są sytuacje, kiedy nagięcie faktów, nie przedstawienie ich do końca wydaje się o wiele lepszym rozwiązaniem. Czasem prawda okazuje się tak smutna i bolesna, i może wywołać tak wielkie szkody, że wolimy mimo wszystko jej nie ujawniać. Bo to, że nie czujemy się dobrze raniąc innych, to kolejna nasza cecha, której nie da się ukryć. Wrażliwość i empatia - zaleta, czy raczej wada dzisiejszego społeczeństwa? Bohaterowie finałowej części "Ostatniej spowiedzi" Niny Reichter przekonali się o tym aż za dobrze.

Na tę książkę czekałam w sumie odkąd przeczytałam poprzednie części tej serii. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie umierałam z niecierpliwości czekając na nią. W końcu  była to ostatnia część tej historii. Właśnie w niej wszystkie pootwierane rozdziały w życiu bohaterów miały się zamknąć, wszystko miało się wyjaśnić, zmierzając do nieuchronnego happy endu. Właśnie z takim przeświadczeniem i nieskrywanym uśmiechem na ustach zasiadałam do lektury. Z radością przewracałam kolejne kartki, czytając o magicznych świętach, niezapomnianych wspomnieniach i najszczęśliwszych nowinach. Jednak z biegiem stron mój uśmiech powoli znikał, aż w końcu nie było go już wcale. Został zastąpiony uczuciami zupełnie odwrotnymi, a ja z przerażeniem malującym się na twarzy obserwowałam jak wraz z każdym kolejnym słowem stabilny grunt osuwa się spod stóp Ally, Bradina i Toma, niszcząc mój świat doszczętnie. Bo Nina Reichter w tej książce rozgniotła, zdeptała, wyrwała, rozerwała i przemieliła moje biedne serce, które jestem pewna, nigdy już nie pozbiera się po tym co tu przeżyło. Ta część przepełniona jest bólem, smutkiem i niewyobrażalnym cierpieniem, które wyczuwalne było w każdym geście, słowie i przelatującej przez głowę myśli.

W bohaterach, z którymi tak mocno związałam się przez wszystkie trzy części widać wyraźne zmiany. Cieszę się z tego, bo dzięki temu nabrali oni jeszcze więcej realizmu. Ich charaktery ewoluowały, sprawiając, że finałowym tomie nie było już śladu po niedoświadczonych i beztroskich nastolatkach z pierwszej części. Zastąpili ich dorośli i myślący młodzi ludzie, którzy nie ukrywali się przed swoimi problemami, ale starali się stawić im czoła. Nina Reichter naprawdę świetnie ich wykreowała i mimo, że nie wszystkich lubiłam i nie wszystkich tolerowałam to i tak jestem naprawdę pełna podziwu dla autorki. Fabuła jest ciekawa, a akcja tak jak w poprzednich dwóch tomach pędzi bardzo szybko. Nie znaczy to jednak, że nie było w niej miejsca na chwile refleksji i zastanowienia nad swoim życiem. Za tymi wszystkimi emocjami ukryte było głębokie przesłanie, które od razu wzięłam sobie do serca. Ukazana była miłość z różnej perspektywy. Nie taka idealna i bajkowa, raczej trudna i sprawiająca często więcej bólu niż szczęścia. Poruszane były także tematy prawdomówności, wybaczania i uczenia się na błędach. Nina Reichter udowodniła, że nie każdy zasługuje na drugą szansę, a wybaczenie nie zawsze jest możliwe. Ciężko się z tym nie zgodzić, bo taka właśnie jest ludzka natura.


Trzeci tom "Ostatniej spowiedzi" przeczytałam w jeden wieczór, a właściwie jedną noc. Tylko tyle wystarczyło, aby następnego dnia nic już nie było takie samo. Pamiętam każde wydarzenie, które wywołało na mojej twarzy uśmiech, ale też każde które sprawiło, ze z oczu ciekły mi łzy. Do tej pory czuję ich ślady na policzkach i nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę je czuć. Juz dawno żadna seria nie wywołała u mnie takich emocji i takiego potoku łez jak właśnie "Ostatnia spowiedź"Były w niej te ulotne chwile błogiego szczęścia i miłości, które cieszyły oczy i dawały nadzieję na to, że może jeszcze wszystko może się zmienić. Do czasu, bo dosłownie chwilę później wszystko ponownie wywracało sie do góry nogami, waliło u moich stop, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. Wielokrotnie musiałam odkładać tę książkę, aby emocje wylewające się z każdej kolejnej strony nie mogły znowu mnie dosięgnąć, wtargnąć do mojego świata i zburzyć wszystkiego w co wierzyłam. Bo "Ostatnia spowiedź" to taki typ historii, w których na happy end czekasz do samego końca, a kiedy on nadal nie nadchodzi masz ochotę zwymyślać autora od najgorszych i stworzyć własne zakończenie. Takie, w którym wszystko idzie po twojej myśli.

"Ostatnia spowiedź" to seria do której będę wracać. Przepełniona emocjami, z bohaterami wykreowanymi w najdrobniejszych szczegółach, z akcją, która nie pozwala zatrzymać się ani na chwilę. Jest to jednak także seria, która złamała mi serce. Nina Reichter pod przykrywką pięknego języka i wymyślnych opisów, przekazała historię, która wcale nie jest piękna i poetycka. Jest brutalna, raniąca do żywego i do bólu prawdziwa. Niejednokrotnie po przeczytaniu zastanawiałam się co by się stało, gdyby któryś z bohaterów zrobił coś zupełnie innego, powiedział kilka słów więcej, lub w innym czasie, podjął inne decyzje. I powiem Wam, że nie wiem. Zakończenie tej serii zniszczyło mnie psychicznie i rozdarło mnie na kilkadziesiąt kawałków. Chciałabym napisać, że jest to najgorsze zakończenie w dziejach, ale dotarło do mnie, że wcale tak nie myślę. Ono jest po prostu prawdziwe. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!


Moja ocena: 9/10

Ta piosenka niesamowice kojarzy mi się z tą serią. 
  Nie wiem dlaczego. Po prostu...


Pozdrawiam Was sedecznie :*
Ola