sobota, 28 grudnia 2013

Gra Endera - Orson Scott Card





Tytuł: Gra Endera
Tytuł oryginału: Ender's Game
Autor: Orson Scott Card
Ilość stron: 325
Wydawnictwo: Prószyński  i S-ka









Bardzo odległa przyszłość. Nad Ziemią krąży widmo zagłady przez straszliwych przybyszów z kosmosu zwanych "robalami". Ludziom udało się udaremnić już dwie ich inwazje, ale za trzecim razem może nie pójść tak łatwo. Z powodu przeludnienia rząd zaczyna kontrolować przyrost naturalny i uważnie obserwować wszystkie rodziny. Dzieci, które posiadają wyjątkowe cechy bądź zdolności, a mogłyby w przyszłości objąć wysokie stanowiska w wojsku i poprowadzić ludzką flotę ku zwycięstwu z najeźdźcą, odbierane są rodzinom i wysyłane do specjalnego ośrodka - Szkoły Bojowej, aby poddać je szkoleniu. Jednym z takich dzieci jest sześcioletni Ender Wiggin, w którym odkryto wielki potencjał i cechy prawdziwego dowódcy. To on może być ostatnią nadzieją ludzkości.
"Czasami na kłamstwach można  polegać bardziej niż na prawdzie."
Nigdy jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie do książek Science Fiction i kiedy już musiałam po nie sięgnąć, bo np. była to szkolna lektura, robiłam to bardzo niechętnie.  Nic więc dziwnego, że nie miałam okazji zapałać do nich jakimś głębszym uczuciem. Tak szczerze to po lekturze "Bajek robotów" Lema wręcz znienawidziłam ten gatunek i obiecałam sobie, że nigdy przenigdy do niego nie wrócę. U mnie jednak z dotrzymywaniem obietnic różnie bywa, dlatego po zobaczeniu bardzo obiecującego zwiastuna ekranizacji "Gry Endera" postanowiłam dać Sci-fi drugą szansę. Co z tego wynikło przeczytacie w tej recenzji :)

Zacznijmy może od tego, że kompletnie nie wiedziałam czego się po tej książce spodziewać. Zwracając uwagę na fakt, że tematy kosmitów, wojen galaktycznych, statków kosmicznych itp. nie należą do moich ulubionych postanowiłam nie pokładać w tej książce zbyt wielkich nadziei i po prostu gdyby mi się nie spodobała, uniknąć wielkiego rozczarowania. Czytając skupiałam się na innych ważnych dla mnie sprawach, czyli bohaterach, fabule, a także stylu pisania autora, bo to chyba on najbardziej mnie zaskoczył. Pierwsze wydanie "Gry Endera" ukazało się dość dawno, bo w 1985 r., mimo to język jakiego używa Orson Scott Card jest nie mniej, nie więcej, tylko bardzo współczesny. Nie wiem, czy to zasługa tłumacza, czy raczej wydawnictwa, ale niesamowicie mi się to spodobało.

Z opisu jasno wynika, że akcja książki będzie osadzona w wojennych realiach, ale bardzo ważnym elementem jest w niej psychologia. Zdecydowana większość bohaterów to dzieci, które odebrane rodzicom muszą same radzić sobie ze wszystkimi problemami. Na pomoc dorosłych, żyjących wraz z nimi w Szkole Bojowej nie mają raczej co liczyć. Wszystkie porachunki muszą załatwiać między sobą. Takie opuszczone, samotne, a do tego od samego początku wykorzystywane i okłamywane po kilku miesiącach były na skraju załamania nerwowego. Ich postawa i sposób radzenia sobie z przeciwnościami losu bardzo mi imponowały i obudziły ogromne pokłady współczucia. Jednak największym zaskoczeniem były dla mnie uczucia jakie otrzymywały one w zamian, a właściwie ich brak. Oziębłość i chłodny dystans, jaki dowódcy utrzymywali względem swoich podopiecznych napawał mnie strachem i równocześnie obrzydzeniem. Nie docierało do nich, że mimo swoich wyjątkowych zdolności kadeci w środku nadal pozostawali małymi dziećmi, które jak powietrza potrzebowały rodzinnego ciepła i miłości. Nie miały jednak szans go zaznać, bo w oczach swoich dowódców były tylko przedmiotami. Maszynami, które można wyszkolić i zaprogramować na zabijanie.

Wydanie jakie było dostępne w mojej bibliotece zostało rozszerzone o krótkie opowiadanie pt. "Chłopiec z Polski", które autor napisał ponoć z myślą specjalnie o polskich czytelnikach. Nie jestem do końca przekonana co do wiarygodności tej informacji, ale nie zmienia to faktu, że samo opowiadanie było bardzo miłą niespodzianką i ciekawym urozmaiceniem. Możemy dowiedzieć się z niego trochę o dzieciństwie rodziców głównego bohatera, a dokładniej jego ojca. Przeczytanie go trochę rozjaśniło mi umysł i lepiej mogłam zrozumieć niektóre wątki i zachowania pojawiające się już podczas czytanie "Gry Endera", dlatego serdecznie polecam zaznajomienie się z nim, jeszcze przed sięgnięciem po tę właściwą lekturę :)

Kiedy nad ludźmi zawisło widmo zagłady nie opuścili bezradnie rąk i nie czekali na rozwój wydarzeń, tylko chwytali się wszystkich metod, które w jakiś sposób mogły przedłużyć ich istnienie choć o kilka cennych dni. Wystarczy tylko wyobrazić sobie, jak bardzo musieli być zdesperowani, aby w jednej chwili zaryzykować wszystko o co walczyli przez tysiące lat i powierzyć losy świata grupce dzieci. Świadczy to tylko o ich niebywałej wytrwałości, determinacji i chęci do życia. Orson Scott Card w swojej powieści stworzył niesamowity, zaskakujący świat pełen niebezpieczeństw i brutalności, ale jednocześnie przepełniony nadzieją na lepsze jutro. "Gra Endera" poruszyła moje serce i mimo całej wojny i brutalności, napełniła mnie optymizmem. Jest to wspaniała opowieść o miłości, poświęceniu, trudnych wyborach i bardzo odważnych dzieciach, które za szybko musiały dorosnąć. Polecam gorąco!

Moja ocena: 8/10
Pozdrawiam Was cieplutko :**
Ola

czwartek, 26 grudnia 2013

Christmas gifts, czyli co dostałam pod choinkę :)

Witajcie!!!

Wigilijny wieczór, a także pierwszy dzień świąt minęły bardzo szybko. Przecież kiedy przebywamy w gronie rodziny, rozmawiając, śpiewając kolędy i oczywiście zajadając się świątecznymi przysmakami czas leci bardzo szybko i zanim się spostrzeżemy już dochodzi północ i czas jechać na pasterkę :) Mam nadzieję, że ten dzień będzie trochę mniej obfitujący w wydarzenia niż dwa poprzednie. Marzę tylko o tym, żeby siąść w swoim ulubionym fotelu (bądź na łóżku, ale to się jeszcze zobaczy :)) i zagłębić się w jakiejś ciekawej książce. Oprócz popołudniowych odwiedzin kuzynostwa mam zamiar zrealizować swój plan w 100%

W moim domu jest taka tradycja, że najmłodszy rozdaje prezenty, ale żeby je zatrzymać trzeba zaśpiewać kolędę lub powiedzieć jakiś wierszyk. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zwyczaj ten dotyczył tylko dzieci, ale nie ma tak dobrze. Każdy musi się wykazać i nie ma taryfy ulgowej dla żadnej cioci, wujka, ani kuzyna. Oczywiście im więcej prezentów, tym więcej wspólnie śpiewanych kolęd i mnóstwa śmiechu. Jest to chyba moja ulubiona część wigilii (no może oprócz dzielenia się opłatkiem). Ja na szczęście nie miałam problemu z "wygraniem" moich prezentów, dlatego postanowiłam się dzisiaj nimi pochwalić :)

Jak widzicie na samej górze znalazła się Klątwa tytana, czyli już trzecia część przygód Percy'ego Jackson'a. Zakochałam się w tej serii od pierwszych stron, dlatego nie mogło ominąć mnie przeczytanie całości :) Następnie Szukając Alaski Johna Greena. Kiedy otworzyłam paczkę i znalazłam w niej właśnie tę książkę łzy same napłynęły mi do oczu. Musiałam jednak być twarda i na chwile słabości pozwoliłam sobie dopiero po wyjściu wszystkich gości Od tak dawna marzyłam o jakiejś pozycji tego autora i nagle w wigilijny wieczór życzenie się spełniło :) Trochę niżej najnowsza powieść mojej idolki Katarzyny Bereniki Miszczuk. To właśnie dzięki niej przekonałam się do polskich autorów, dlatego Drugiej szansy nie mogłam sobie odpuścić. Kolejna książka ze stosiku to kolejne spełnione marzenie :) Już nawet nie pamiętam od kiedy chciałam przeczytać Grę o tron George'a R.R. Martina. Niestety w bibliotece jest tylko jeden egzemplarz i kolejki są po prostu masakryczne (czekać ponad pół roku na książkę? Nie dziękuję). Na samym dole znalazł się Intruz Stephenie Meyer. Kocham tę książkę, dlatego w moim liście do mikołaja zażyczyłam sobie mieć ją na własność :) Pozycje stojące pionowo z boku stosiku to prezenty trochę z innej okazji, ponieważ dostałam je na mikołajki. Pierwsza z nich to Wilczy miot S.A. Swann'a, o której prawdę mówiąc nigdy w życiu nie słyszałam, a druga Opowieści ze świata wiedźmina. Jak widać na razie mam co czytać, ale i tak na początku następnego tygodnia planuję wycieczkę do biblioteki publicznej. W końcu książek w domu nigdy za wiele, a jak mówi ot przysłowie: Przezorny zawsze ubezpieczony :)

A co poza książkami? W tym wypadku mogę pochwalić się tylko trzema zdobyczami, a mianowicie przepiękną świeczką zapachową, równie przepięknym kalendarzem z moim ukochanym miastem, czyli Londynem oraz płytą. Czyją? Oczywiście Jamesa Arthura. Mimo, że dopiero wczoraj udało mi się ją otworzyć i posłuchać to ze zgrozą muszę stwierdzić, że jestem w niej kompletnie i niestety nieodwracalnie zakochana. Słuchałam jej wczoraj przez cały dzień i bardzo prawdopodobnie także przez całą noc :) W sumie to nawet nie jestem zdziwiona. Nie pierwszy raz zdarzyło mi się oddać w objęcia Morfeusza uśpiona pięknymi dźwiękami (zwłaszcza jeśli jest to moja ulubiona muzyka xD) Wszystko dokładnie możecie zobaczyć na pierwszym zdjęciu, choć może nie tak do koća dokładnie, bo było trochę złe światło, ale najważniejsze, że w ogóle udało mi się coś zrobić :) Widzę, że nawet mój storczyk załapał się na zdjęcie ;)

Jestem baaardzo zadowolona ze wszystkiego co dostałam, ale i tak największą radość sprawił mi widok uradowanych twarzy członków mojej rodziny odpakowujących prezenty ode mnie :) No bo kto się nie cieszy w takich chwilach? Trochę sobie dzisiaj pogadałam, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Moja mama ciągle powtarza, że za mało jem, a za dużo gadam. Ostatnio stało się to nawet jej ulubionym powiedzonkiem. Chyba jednak jest w tym trochę prawdy :) Pozdrawiam Was serdecznie i żegnam jedną z moich ulubionych piosenek z  wyżej wymienionej płyty.


wtorek, 24 grudnia 2013

Święta, Święta, Święta...



WITAJCIE !!!

Chyba każdy wie jaki dziś dzień. Oczywiście wigilia Bożego Narodzenia! Chyba możemy pominąć wstęp, w którym opisuję jak bardzo nie mogłam się ich doczekać, bo to przecież najlepszy czas w roku, spędzony w gronie rodziny, kiedy cieszymy się, że Bóg przyszedł na Ziemię w postaci małego dzieciątka Jezus, aby zbawić ludzkość od grzechu. 

Każde święta są inne i każdy w inny sposób je przeżywa, dlatego ja chciałam tylko życzyć Wam żebyście ten najbardziej magiczny czas w roku spędzili w gronie rodziny, a jeśli nie, to chociaż z osobami, które są dla Was ważne. Życzę Wam szczęścia, dobroci, miłości i abyście umieli też dostrzegać oraz okazywać ją innym. Oczywiście żadne święta nie obejdą się od mnóstwa pyszności na stole, więc życzę także, żeby wszystko Wam smakowało. Nie bez znaczenia pozostają także prezenty, więc życzę, abyście pod Waszymi choinkami znaleźli ich jak najwięcej (szczególnie książek :D) Chciałabym, aby spełniły się wszystkie Wasze marzenia, nawet te najbardziej skrywane. Mam nadzieję, że Boże Narodzenie spędzicie w miłej atmosferze, opychając się przysmakami z wigilijnego stołu, śpiewając kolędy i po prostu się ciesząc :)

WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI !!! 

niedziela, 15 grudnia 2013

Miasto Kości - Cassandra Clare





Tytuł: Miasto Kości
Tytuł oryginału: City of Bones
Autor: Cassandra Clare
Ilość stron: 508
Wydawnictwo: MAG







"Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym"
Po raz pierwszy z serią "Dary Anioła" miałam do czynienia już jakiś czas temu. Po prostu kiedyś gdzieś, nie do końca wiadomo kiedy i gdzie przeczytałam pozytywną recenzję i cała seria automatycznie została wpisana na moją świętą  listę. Wtedy jednak nie wzięłam pod uwagę faktu, że ją zgubię xD Kompletnie zapomniałam o tej serii i pewnie dalej by tak było, gdybym pewnego czerwcowego dnia na wycieczce szkolnej nie natknęła się w empiku na promocję "dwa w cenie jednego". Chyba nigdy tak długo nie zastanawiałam się nad kupnem jakiejś książki. Błądziłam między regałami, ale w końcu i tak wracałam na stoisko ze wspomnianą wcześniej promocją, gdzie na honorowym miejscu leżały ładnie zapakowane "Miasto Kości" oraz "Miasto Popiołów". Pewnie oczywistym byłoby teraz stwierdzenie, że kupiłam te książki. Haha nic z tych rzeczy :)

Tak długo się zastanawiałam, że w końcu wybrała zupełnie inną pozycję. W każdym razie długo później żałowałam swojego wyboru. Na domiar złego zbliżała się premiera filmu i dosłownie wszędzie można było natknąć się na plakaty, ulotki i zwiastuny. Nawet chciałam pójść do kina, ale kiedy przypominałam sobie, że jeszcze nie przeczytałam książki od razu rezygnowałam. W końcu w październiku, aby ukoić mój ból po straceniu okazji uczestniczenia w Targach Książki w Krakowie mama dała mi pieniądze na dowolną książkę. Kiedy tylko przekroczyłam próg księgarni i moim oczom ukazał się dział fantasy w całej swej okazałości, nie zastanawiałam się długo i dzierżąc w dłoniach trzy razy więcej książek niż mama pozwoliła mi kupić popędziłam do kasy. Teraz jestem dumną posiadaczką trzech części "Darów Anioła" w nowych okładkach i może to dobrze, że wcześniej tak długo się zastanawiałam, bo teraz na pewno bym ich nie miała :) Ok, mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć moim "trochę" przydługim wstępem. Czas na recenzję ;)

Clary Fray to zwykła nastolatka. Mieszka razem z mamą- artystką i najlepszym przyjacielem Simonem w Nowym Jorku. Pewnego dnia dziewczyna jest świadkiem tajemniczego morderstwa w jednym z podmiejskich klubów o niezbyt zachęcającej nazwie "Pandemonium". Do tego okazuje się, że nikt poza nią nie widział zabójców, a ciało zamordowanego chłopaka zniknęło. W końcu Clary rezygnuje z przekonania policji o prawdziwości zaistniałej sytuacji i próbuje o wszystkim zapomnieć. Jednak niedługo potem dziewczyna spotyka na ulicy jednego z zabójców widzianych w klubie. Okazuje się, że jej matka została porwana przez demony, a tajemniczy chłopak należy do starożytnej rasy Nocnych Łowców i ma powody, aby sądzić, że Clary jest jedną z nich.

W "Mieście Kości", a za razem w całej serii zakochałam się od pierwszych stron, dlatego nie spodziewajcie się zbyt rzetelnej i obiektywnej opinii. W sumie nie będzie to chyba nic innego jak wymienienie wszystkiego co kocham w "Darach Anioła" i zachęcania Was do ich przeczytania co parę zdań :) Jeszcze kilka dni wcześniej miałam milion pomysłów na minutę co napisać o tej książce, ale kiedy przyszło co do czego, moja niezbyt lubiana przez innych gadatliwość nagle mnie opuściła.
"Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni"
Największym plusem tej pozycji są zdecydowanie bohaterowie. Mimo, że jest ich całe zatrzęsienie, koło żadnego nie można przejść obojętnie, ani pogrupować ich na "tych dobrych" i "tych złych". Zacznijmy może od Clary. Jest to postać bardzo wyrazista i charyzmatyczna, jeśli trzeba ta dziewczyna niczym lwica potrafi walczyć o swoje. W żadnym wypadku nie można zarzucić jej, że jest mdła i uległa jak to czasem bywa. Jako jedna z nielicznych głównych bohaterek po pewnym czasie nie zaczęła mnie irytować swoim niezdecydowaniem i chyba właśnie za to najbardziej ją polubiłam. Mimo, że na moją sympatię musiała sobie zasłużyć, mam nadzieję, że w kolejnych tomach nie osłabnie. Zupełnie innych przypadkiem był Jace. Jace, Jace, Jace. Niemożliwym jest, najzwyczajniej w świecie się nie da nie pokochać go od pierwszych scen, w których się pojawia. Indywidualny sposób bycia i sarkastyczne uwagi bez względu na okoliczności to coś co uwielbiam chyba we wszystkich postaciach książkowych. Mimo zewnętrznego wyglądu typowego Bad Boya jeszcze bardziej pokochałam go za to, że potrafił pokazać swoją bardziej łagodną stronę i zmieniać je na zawołanie. Ten chłopak to istna puszka pandory. Do końca nie wiesz co jest w środku, ale od początku spodziewasz się kłopotów. Uwielbiam także Izzy, za jej nieugiętość i pozornie szorstką powłokę odważnej Nocnej Łowczyni, pod którą kryje się zupełnie inna osoba, Aleca, za to, że był wredny, opryskliwy i po prostu inny, Simona, za jego oddanie i miłość do Clary, takiego przyjaciela chciałabym mieć, a zaraz za Jace'm miejsce w moim sercu zajął pewien czarownik. Oczywiście nie kto inny jak Magnus Bane. Mimo, że w tej książce pojawia się tylko epizodycznie, pokochałam go dosłownie za wszystko. Na uwagę zasługuje też Valentine, którego umiejętności manipulowania ludźmi i wręcz stoicki spokój od razu zrobiły na mnie wrażenie.
"Tam gdzie jest nieodwzajemnione uczucie, występuje nierównowaga sił. Można ją łatwo wykorzystać, ale nie jest to mądre postępowanie. Miłości często towarzyszy nienawiść. One mogą istnieć obok siebie."
Styl autorki jest jedyny w swoim rodzaju. Prosty lekki i przyjemny, ale bez zbytniej przesady. Pani Clare jest mistrzynią w budowaniu napięcia i plątaniu różnych wątków. Czasem podczas czytania w ogóle nie wiedziałam o co chodzi, ale i tak czytałam dalej, bo nie dało się od tej książki oderwać. W fabułę wplecione zostały pozornie nieważne rozmowy lub przedmioty, ale kiedy czytelnik po jakimś czasie orientuje się w sytuacji i zaczyna zwracać na nie uwagę, na jakąkolwiek reakcję jest już za późno, bo zakończenie spada na niego jak grom z jasnego nieba. I kiedy wszystko już wiesz, a elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, dociera do ciebie, że autorka najzwyczajniej w świecie z ciebie zadrwiła. Przecież od początku dawała ci wskazówki odnośnie ewentualnego zakończenia, ale ty nie byłeś na tyle rozgarnięty i je zignorowałeś. To właśnie za to jeszcze bardziej pokochałam tę książkę. Za element zaskoczenia. I to nie byle jaki. Taki, który wgniata czytelnika w fotel lub zrzuca go z krzesła (zależnie od tego w jakim miejscu czytasz) i sprawia, że przez kolejne kilkanaście minut siedzisz z otwartymi ustami, z wyrazem twarzy mówiącym nie mniej, nie więcej jak "WTF?! Jak to możliwe!?"
"-Tamte dziewczyny po drugiej stronie wagonu gapią się na ciebie.
 Jace przybrał dość zadowoloną minę.
 -Oczywiście, że tak. Jestem oszałamiająco atrakcyjny.
 -Nie słyszałeś, że skromność, to atrakcyjna cecha?
 -Tylko u brzydkich ludzi."
Kolejnym plusem książki są dialogi. Po prostu kolejny majstersztyk w wykonaniu Cassandry Clare! Najlepsze są oczywiście te Jace'a i Clary. W ogóle cały komizm tej pozycji polegał na ich wzajemnym przekomarzaniu, dlatego kiedy ta dwójka stawała do słownej potyczki nie mogłam powstrzymać uśmiechu wykwitającego na mojej twarzy. Cała ta seria wywołuje u mnie tak wielkie emocje, że od razu stała się jedną z najukochańszych wraz z "Igrzyskami..." i "Harry'm...". Jeśli już jesteśmy przy tej kwestii to uważam, że emocje i uczucia bohaterów zostały opisane świetnie i na tyle realnie, że wraz z kolejnymi stronami stawały się także moimi uczuciami. Ach...mogłabym się tutaj rozpływać na temat wszystkich par w tej serii i każdej zagwarantować osobny akapit, ale nie o to chodzi. Wy musicie wiedzieć tylko tyle, że wątki romantyczne zostały wprowadzone bardzo subtelnie i rozwijały się powoli, dlatego miałam czas na bliższe poznanie bohaterów i rozeznanie się w uczuciach obu stron. Oczywiście ubóstwiam Jace'a i Clary, a Magnusa i Aleca jeszcze bardziej.
"-Nie traktuj mnie z góry.
 -Trudno byłoby mi traktować ciebie z dołu. Jesteś za niska."
Nie wiem, czy jest to ważne i czy w jakikolwiek sposób zachęci was do sięgnięcia po tę serię, ale moim zdaniem okładki są po prostu cudowne. W żadnym wypadku nie mam na myśli tych starych, bo mówiąc kolokwialnie są obrzydliwe. Naprawdę nie wiem jakim cudem ta seria zdobyła taką popularność mając na koncie takie okładki. Chyba ludzi nie oceniających książek po okładce jest więcej niż przypuszczałam. W każdym razie bardzo się cieszę, że wydawnictwo Mag wypuściło nową serię okładek, które bardzo mi się podobają i zdecydowanie bardziej zachęcają do przeczytania. Słyszałam także, że w nowym wydaniu poprawione zostały wcześniej spotykane błędy. Nie mogę się do tego odnieść, bo ja sięgnęłam od razu po to nowe, dlatego nie mam porównania. W każdym razie w moich książkach żadnych poważnych błędów nie wykryłam, a wiecie przecież, że jestem bardzo na nie wyczulona.
" -Nie zakochałeś się jeszcze we właściwej osobie?    -Niestety, moją jedyną miłością pozostaję ja sam.   -Przynajmniej nie martwisz się odrzuceniem, chłopcze.    -Niekoniecznie. Od czasu do czasu się odtrącam, żeby było ciekawiej."
"Dary Anioła" miały być swego czasu trylogią, ale wielki sukces jaki odniosła ta seria sprawił, że Cassandra Clare napisała kolejne trzy części. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że ta seria jest trylogią, ale taką jakby podwójną :) Boże, jak ja się cieszę, że tak się stało! Po "Mieście Szkła" (które tak na marginesie skończyłam dzisiejszej nocy) nie potrafiłabym rozstać się z niesamowitym światem Nocnych Łowców, a zwłaszcza z bohaterami, którzy po tych trzech książkach i mnóstwie spędzonych razem godzin stali się jak moja druga rodzina. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam moim wykładem, a nawet trochę zachęciłam do sięgnięcia po tę serię. Jak widzicie przy czytaniu jej towarzyszyły mi naprawdę wielkie emocje i jestem pewna, że Wam także będą :) Polecam serdecznie.

Moja ocena: 8/10

A na zakończenie cudowna piosenka w wykonaniu Jamie'go Campbell'a Bower'a, czyli filmowego Jace'a! hehe słuchałam jej pisząc tę recenzję :) Chyba moja obsesja zaczyna się pogłębiać xD


środa, 11 grudnia 2013

"W pierścieniu ognia", czyli film, na który warto było czekać :)




Tytuł: Igrzyska śmierci. W pierścieniu ognia
Reżyseria: Francis Lawrence
Data premiery: 22 listopada (Polska) 11 listopada (świat)
Obsada: Katniss Everdeen - Jennifer Lawrence,
Peeta Mellark - Josh Hutcherson, 
Gale Hawthorne - Liam Hemsworth,
Haymitch Abernathy - Woody Harrelson, 
Effie Trinket - Elizabeth Banks
Na ekranizację "W pierścieniu ognia", czyli mojej ukochanej części "Igrzysk śmierci" czekałam z utęsknieniem od ponad pół roku. Moje miasteczko jest małe, jest piękne, jest kochane i nie wyobrażam sobie lepszego miejsca na spędzenie udanego dzieciństwa, ale posiada jedną wielką wadę. Wszystkie co po ważniejsze premiery docierają do niego z "małym" opóźnieniem. Tym sposobem "WPO" zamiast 22 listopada jak to było w prawie całej Polsce u mnie zaczęli grać dopiero 6 grudnia. Kiedy się o tym dowiedziałam najpierw myślałam, że się załamię, ale później stwierdziłam, że skoro czekałam pół roku to kilka tygodni nie zrobi mi różnicy. Z drugiej strony nie mogłam sobie wymarzyć lepszego prezentu na mikołajki :) Kompletnie nie umiem recenzować filmów i raczej wątpię, aby udało mi się to teraz, ale po prostu musiałam podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Co prawda w kinie byłam w niedzielę, ale dopiero teraz jestem w stanie napisać cokolwiek co dałoby się czytać i byłoby w miarę poprawne składniowo i językowo :) Ogólnie rzecz biorąc w tym filmie podobało mi się dosłownie wszystko! Nie ma chyba rzeczy, do której mogłabym się przyczepić, bo wszystko było perfekcyjne i na najwyższym poziomie. 

Kiedy tylko weszłam do kina na pierwszy rzut oka było widać kto ma do czynienia z tą serią po raz pierwszy, a kto przyszedł tylko zobaczyć jak udało się ją zekranizować. Zaliczających się do tej drugiej grupy było zdecydowanie więcej, co dodało mi trochę wiary i nadziei, że czytelnictwo wśród młodzieży jeszcze do końca nie wymarło i da się coś niecoś poprawić :) Co do fabuły to raczej każdy powinien ją kojarzyć, ale dla tych, którzy już w ogóle nic nie ogarniają, czyli między innymi dla takiej jednej, kochanej istotki o imieniu Daria postaram się w skrócie ją opisać :)

Katniss i Peeta wrócili szczęśliwie z Głodowych Igrzysk i zamieszkali wraz ze swoimi rodzinami w wiosce zwycięzców. To jednak jeszcze nie koniec ich wspólnej przygody. Muszą odbyć obowiązkowe Tournee Zwycięzców, a ich głównym zadaniem będzie uspokojenie spragnionych rewolucji dystryktów. Tym czasem zbliżają się 75 Igrzyska, a co za tym idzie obchody Ćwierćwiecza poskromienia, na które prezydent Snow szykuje niespodziankę.

Zacznijmy może od rzeczy najważniejszej, czyli podobieństwa do oryginału. Przecież jest to ekranizacja powieści, chyba musi być wierna książce, na której podstawie powstała? Już niejednokrotnie wspominałam, że WPO należy do moich ulubionych książek, dlatego nie wybaczyłabym twórcom tego filmu, gdyby nastąpiły znaczne zmiany w fabule i przebiegu akcji. W tym wypadku w ogóle się nie zawiodłam i wszystkie najważniejsze wydarzenia zostały ukazane, a tylko kilka tych mniej ważnych zostało pominiętych (chwała im za to!) Co więcej można było dopatrzeć się kilku dialogów żywcem przeniesionych z książki na ekran, co bardzo mi się spodobało i tylko utwierdziło w przekonaniu, że "Igrzyska śmierci" pozostają wraz z "Władcą pierścieni" jednymi z najlepszych i najwierniejszych ekranizacji. Jedynej sceny, której naprawdę mi brakowało to ta na przyjęciu w Kapitolu, kiedy Plutarch daje Katniss zegarek z wygrawerowanym kosogłosem. Uważam, że była jedną z ważniejszych, mających uświadomić nam, że organizatorzy igrzysk stoją po naszej stronie i wskazać Katniss rozwiązanie co do wyglądu areny. Tak naprawdę nie wiem dlaczego jej zabrakło, ale była to tylko minimalna rysa na doskonałym wizerunku całego filmu.

Kolejna sprawa to scenografia i kostiumy. Po prostu brak mi słów! Przedstawienie unikalnego wyglądu i klimatu każdego z dystryktów podczas Tournee Zwycięzców nie było łatwym zadaniem i jestem pełna podziwu dla każdego kto nad tym pracował. Stroje aktorów były po prostu idealne, a miejsca akcji to istne mistrzostwo świata! Nawet wnętrze domu Katniss w Wiosce Zwycięzców wyglądało dokładnie tak jak to sobie wyobrażałam. Nie mam zielonego pojęcia, jak scenarzyści to zrobili, ale oglądając film czułam się jakby wcześniej szperali w mojej głowie i wyciągnęli z niej wszystkie informacje dotyczące miejsc i postaci, a później przenieśli je na ekran. Już nawet nie będę wspominała z jakim zachwytem wpatrywałam się w suknię ślubną głównej bohaterki, która potem zamieniła się w czarną kreację kosogłosa. Siedziałam i nie byłam w stanie zamknąć ust.

Zdecydowanie trafiony był także dobór aktorów. Oprócz tych znanych pojawiło się kilka nowych postaci m.in. zwycięzcy Igrzysk z poprzednich lat. Nie mogło przecież zabraknąć mojego ukochanego Finnicka, którego ubóstwiałam już w czasie mojej przygody z książką, ale po obejrzeniu filmu pokochałam jego szarmanckość i trochę arogancji ze zdwojoną siłą. Miłym zaskoczeniem było dla mnie przedstawienie Johanny Mason. Tak jak w książce nie za bardzo ją tolerowałam, tak w filmie sceny z jej udziałem niezmiennie wywoływały na mojej twarzy zachwyt przemieszany z nutą rozbawienia. Po prostu uwielbiam tę kobietę! Postaci znane nam z poprzednich części nabrały nowego charakteru od kiedy aktorzy nauczyli się z nimi obchodzić. Tym sposobem na miejsce nudnego i rozmemłanego Peety wskoczył odważny i waleczny młody mężczyzna, który nie cofnie się przed niczym, aby uratować życie swojej ukochanej. W ogóle trudna relacja Katniss i Peety została niesamowicie przedstawiona i chyba sama nie zrobiłabym tego lepiej. Nigdy nie byłam raczej wielką fanką Gale'a i cieszę się, że mimo, że zostało mu poświęcone trochę więcej czasu ekranowego niż w pierwszej części to nadal pozostał postacią drugoplanową. Oczywiście na osobne akapity zasługują także inne postacie np. sama Katniss, czy Haymitch i Effie, ale doskonała gra aktorska ludzi, którzy się w nich wcielili jest tak oczywista, że nie ma sensu pisać coś więcej, bo gdybym to zrobiła rozpisałabym się tak, że nikt nie chciałby tego czytać.

Jest oczywiście o wiele więcej zalet tego filmu. Między innymi strona emocjonalna, czyli przedstawienie uczuć i doznań bohaterów, po prostu genialne efekty specjalne oraz o wiele lepsze niż w pierwszej części rozplanowanie wydarzeń. Na uwagę zasługuje także ścieżka dźwiękowa. Uff... trochę się rozpisałam i chyba mogłabym tak jeszcze bardzo długo, ale czas mi na to nie pozwala. Po prostu ten film jest zbyt perfekcyjnie doskonały, aby móc go tak sobie zrecenzować. Dziękuję z całego serca wszystkim, którzy tworzyli "W pierścieniu ognia", że aż tak mnie uszczęśliwili. Ekranizacja przeszła moje najśmielsze oczekiwania i jeśli reżyserowi, aktorom i całej reszcie uda się utrzymać ten poziom to aż strach się bać jak będzie wyglądała ekranizacja "Kosogłosa". Chyba dojdzie do tego, że w kinie zejdę na zawał z zachwytu :) Jeśli jeszcze nie oglądaliście nowej odsłony "Igrzysk śmierci" to........ Co wy tu jeszcze robicie? Marsz do kina i OGLĄDAĆ !!!  A jeśli już u Was nie grają to włączcie sobie online, albo cokolwiek. Naprawdę nie obchodzi mnie jak to zrobicie, ale macie ten film obejrzeć i to w trybie now!

Moja ocena: 9/10

Pozdrawiam Was cieplutko (choć może i za oknem aż tak ciepło nie jest xD)
Ola

środa, 4 grudnia 2013

Kłamczuchy - Sara Shepard





Tytuł: Kłamczuchy
Tytuł oryginału: Pretty Little Liars
Autor: Sara Shepard
Ilość stron: 288
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)





Najczęściej o książce dowiaduję się dopiero po obejrzeniu ekranizacji. Nie zdziwicie się chyba, kiedy napiszę, że tak było i w tym wypadku. Serial "PLL" zaczęłam oglądać już jakiś czas temu i jestem nim naprawdę zachwycona :) Dopiero niedawno dowiedziałam się, że inspiracją dla jego twórców była seria książek o takim samym tytule. Już od dłuższego czasu miałam chętkę na te książki i kiedy w końcu mogłam sięgnąć po pierwszą część byłam wniebowzięta.

Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach znika szkolna gwiazda Alison DiLaurentis życie jej przyjaciółek wywraca się do góry nogami. To ona była spoiwem, dzięki któremu dziewczyny trzymały się razem, więc kiedy nagle jej zabrakło ich drogi się rozeszły. Po niespełna trzech latach po tragicznych wydarzeniach Hanna, Aria, Emily i Spencer znowu się spotykają. Każda z dziewczyn zaczyna dostawać niepokojące wiadomości zawierające ich najgłębiej skrywane sekrety. Okazuje się, że tajemnicze A. posiada wiedzę, która niewłaściwie wykorzystana może sprowadzić na dziewczyny spore kłopoty.

Ogólnie jest to bardzo ciekawa powieść dla nastolatek z nutką kryminału. Z powodu obejrzanego wcześniej serialu doskonale wiedziałam jak przedstawia się cała fabuła i tak naprawę nic nie mogło mnie zaskoczyć. Niemniej jednak miło było jeszcze raz przeżyć przygody bohaterek tym razem w bardziej lubianej przeze mnie papierowej formie. Mimo, że akcja tak naprawdę nabiera tempa dopiero pod koniec, nie można uznać tego za minus książki zważając na to, że przed sobą mamy ich jeszcze jedenaście, a kolejne czekają na swoją polską premierę.

"Kłamczuchy" można z powodzeniem potraktować jako wstęp do całej serii, ponieważ mimo braku jako takiej akcji po skończeniu pierwszej części od razu ma się ochotę przeczytać kolejne :) Autorka skupiła się na jak najdokładniejszym przedstawieniu głównych bohaterek, aby w kolejnych częściach więcej uwagi móc poświęcić akcji i fabule. Na kartach książki możemy znaleźć nie tylko wygląd zewnętrzny dziewczyn (który o dziwo diametralnie różni się od tego przedstawionego w serialu), ale także ich usposobienie i poszczególne cechy charakteru, które prowadzą do takich, a nie innych zachowań. Bardzo dokładnie opisane są także ich zainteresowania, styl życia, a także co rzadziej spotykane - sytuacja rodzinna. Mimo to czytelnik nie czuje się otumaniony natłokiem informacji ponieważ autorka postawiła nacisk na te, które w dany momencie są mu potrzebne do zrozumienia treści książki.

Każdy z nas ma swoje tajemnice, które najchętniej zabrałby ze sobą do grobu. Zwykle są to tylko błahostki, ale sekrety Arii, Hanny, Emily i Spencer mogłyby zrujnować całe ich dotychczasowe życie, gdyby wyszły na jaw. Dziewczyny były na tyle blisko siebie, że zwierzały się ze wszystkiego. Przywódczynią ich grupy była piękna i bogata Alison DiLaurentis. Nie można było przejść koło niej obojętnie. Albo się ją kochało, albo nienawidziło. Jako szkolna gwiazda, ale także dręczycielka i manipulantka zdążyła przysporzyć sobie rzesze fanów i kilku śmiertelnych wrogów. Nic dziwnego, że na wieść o jej zaginięciu niektórzy odetchnęli z ulgą. Nigdy nie sądziłam, że osoba uznana powszechnie za martwą może wysyłać wiadomości z pogróżkami. To właśnie imię zaginionej dziewczyny nasuwa się na język kiedy po raz pierwszy przeczytamy SMS-a od tajemniczego "A.". Autorka ujawnia jednak coraz to nowe fakty, sprawiając, że czytelnik mimowolnie angażuje się w sprawę odgadnięcia tożsamości tajemniczej osoby. Bardzo mi się to spodobało.

Bardzo spodobała mi się także narracja. Jest trzecioosobowa, ale poszczególne rozdziały są pisane z perspektywy innej postaci. Tym sposobem mamy aż cztery główne bohaterki, które różnią się od siebie całkowicie, ale mimo wszystko połączyła je prawdziwa przyjaźń. Oprócz wątku głównego książka posiada także kilka pobocznych. Z radością zapoznajemy się z historiami każdej z dziewczyn i przeżywamy wydarzenia razem z nimi. W "Kłamczuchach" poruszane są także tematy bliskie każdemu nastolatkowi m.in pierwsze miłości, narkotyki oraz potrzeba akceptacji i samorealizacji.

Powieść Sary Shepard to naprawdę godna uwagi pozycja. Dlatego, że znałam już po części fabułę w moim przypadku zadziałała jako swoisty odmóżdżacz, i mimo, że mogłabym bardziej wczuć się w akcję czasu przeznaczonego na tę lekturę w żadnym wypadku nie żałuję. Z chęcią sięgnę po kolejne części z serii. Serdecznie polecam Wam także serial "Pretty Little Liars", który jest naprawdę niesamowity, a po przeczytaniu książki ze zdziwieniem stwierdziłam, podoba mi się nawet bardziej :)

Moja ocena: 7/10
Pozdrawiam wszystkich cieplutko ;***
Ola

niedziela, 1 grudnia 2013

Blask - Alexandra Adornetto




Tytuł: Blask
Tytuł oryginału: Halo
Autor: Alexandra Andoretto
Ilość stron: 496
Wydawnictwo: Bukowy Las








Okropnie trudno mi wygospodarować czas na lekturę, choć niby nic takiego nie robię... zaniedbuje bloga :( ale zapowiada się na zmianę  . Ostatnie dwa tygodnie były najcięższe - sprawdzian za sprawdzianem, full nauki . Na szczęście ma się te układy z I d ^^ jeszcze jesień się nie skończyła a ja już mam zawaloną planami wiosnę*,*


Przechodząc do recenzji.. Jest to historia o aniołach :Ivy, Gabrielu i Bethany. Ta ostania jest nowicjuszką i po raz pierwszy przybrała ludzką postać.  Do tej pory pomagała duszom, a na to co dzieje się na ziemi parrzyla z boku. Jako anioły w czlowieczych powlokach byli piekni,  żadnych ubytków . 
Venus Cove jest małym,  cichym miasteczkiem i nic nie wskazywało na to by czaiło się tu zło większe niż zbuntowani nastolatkowie, tak więc Bethany nie rozumiała powodu dlaczego mają misje akurat tutaj . Ona i jej brat trafili do tego strasznego miejsca zwanego LICEUM tyle,  że ona jako uczennica a jej brat jako nauczyciel muzyki. Pierwszy dzień, pierwsze lekcje, a Gabriel dorobił sie tłumku zauroczonych nim dziewcząt. Beth zaś poznała Molly z którą od razu się zaprzyjaźniła,  spotkała także poznanego wcześniej,  Xaviera .

Nie chce wam za dużo zdradzać ale sporo tu cukierkowej miłości do ktorej nie powinno dojść. 
Postacie zostały starannie wykreowane, jednak nie przywiązałam sie do żadnej (jak to zwykle bywa ) . Jake - postać którą znienawidziłam, szczupły czarne oczy, poeta  -  można by rzec MARZENIE... Ale nie bo i tak w mojej głowie powstał obraz wychudzonego brzydala (to przez brak sympatii do niego) i nie zmienił tego nawet fakt, że prawie za każdym razem gdy występował podkreślane było że jest piękny.  

Podobno jest tego cała seria .
Może nie jest to jakaś cudowna książka, ale myślę, że wielu z was na.pewno nie pożałuje po prZeczytaniu jej.

I pytanko do was : Czy zgadzacie sie na publikowanie tu książek dla wielu nieco dziwnych,  bo właśnie takie zazwyczaj czytam?  Z resztą było tu ze dwie takie książki, a więc zastanówcie się i piszcie!  :)
                           
 Daria

Podsumowanie listopada :)

Witajcie kochani!!!


Kiedy dzisiejszego ranka się obudziłam, byłam zupełnie nieświadoma, że mamy już nowy miesiąc i dopiero
przelotne zerknięcie na kalendarz w komórce sprowadziło mnie na ziemię. Już nie mogę się doczekać aż znowu zasiądę z rodziną przy wigilijnym stole, zastawionym przepysznymi potrawami i udekorowanym zrobionym przeze mnie stroikiem :) Znowu całe miasto zalśni mnóstwem światełek, a w sklepowych witrynach pojawią się wystawy ze świątecznymi prezentami. I pomyśleć, że to wszystko już za 24 dni :) Strasznie się cieszę, że będę mogła w końcu jawnie odliczać dni w kalendarzu, i nikt nie będzie przy tym rzucał na mnie zdziwionego spojrzenia "przecież to jeszcze za wcześnie" xD Jednak zanim to wszystko się rozkręci zapraszam na podsumowanie poprzedniego miesiąca, czyli listopada :)

Przeczytane książki:
1. Złodziejka książek - Marcus Zusak [recenzja]
2. Alchemia miłości - Eve Edwards [recenzja]
3. Dotyk Julii - Thereh Mafi [recenzja]
4. Zeznania Niekrytego Krytyka - Maciej Frączyk
5. Kłamczuchy - Sara Shepard
6. Klątwa tygrysa. Wyzwanie - Collen Houck
7. Klątwa tygrysa. Wyprawa  - Collen houck
8. Klątwa tygrysa. Przeznaczenie - Collen Houck
+
w międzyczasie przeczytałam również większość notek na: Harry i Ginny - Czy ich miłość pokona wszystkie problemy? oraz... mimo, że dopiero wczoraj zaczęłam, to zdążyłam dobiec do mniej więcej połowy "Miasta Kości" (272 strona jeśli was to interesuje ;))

Najlepsza książka: jakoś w tym miesiącu tak się złożyło, że naprawdę nie umiem wybrać najlepszej książki spośród wyżej wymienionych ;)
Najgorsza książka: tak samo jak napisałam powyżej, choć w sumie najgorszą ze wszystkich cudów, które przeczytałam to były chyba "Zeznania Niekrytego Krytyka"
Ilość przeczytanych stron: 3191
Stron dziennie: 106.3

Jak widzicie z czytaniem w tym miesiącu nie było aż tak źle. Doskonale zdaję sobie sprawę, że mimo 8 przeczytanych książek na blogu pojawiło się tylko 3 recenzje. Myślę, że spowodowane było to ogromem nauki, który nauczyciele zrzucili na nic nie podejrzewających uczniów, jak grom z jasnego nieba i nawet ja myślę, że "wzorowa uczennica" odczułam to na swojej skórze ;) hmm....postaram się w najbliższym czasie nadrobić wszystkie zaległości na blogu włącznie z recenzjami "Kłamczuch" i "Klątwy tygrysa" :) Co do "Zeznań Niekrytego Krytyka" to jak niektórym wiadomo recenzowałam już tę książkę [recenzja z 9.06], ale jako, że niedawno miało premierę już drugie "dzieło" pana Frączyka postanowiłam przed jego przeczytaniem przypomnieć sobie treść poprzedniego i napomknąć o nim w recenzji "Nie przejdziemy do historii", które mam nadzieję będę miała okazję niedługo przeczytać ;)

Jako wielka fanka "Harry'ego Pottera" nie mogłam się powstrzymać przed czytaniem opowiadań pisanych przez fanów serii zwanych "fanfiction" lub bardziej potocznie "fanfikami". Takich literackich tworów przeczytałam w swoim krótkim żywocie dosyć sporo i jak to ze wszystkim co związane z literaturą bywa, jedne były lepsze, drugie gorsze. Powyżej wymieniony blog należy zdecydowanie do grona "lepszych" i gorąco zachęcam Was do czytania go, jeśli nie macie akurat nic ciekawego pod ręką, a zwłaszcza jeśli macie tak jak ja świra na punkcie przygód młodego czarodzieja :)

Teraz trochę blogowych statystyk xD

Łączna liczba wyświetleń: 3114
Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu: 713
Ilość obserwatorów: 15
Łączna liczna komentarzy: 134
Liczba napisanych postów: Ola - 6
                                                         Daria - 1

Mam trochę planów na grudzień m.in. nadrobić zaległości z serialami, których narobiło mi się sporo ostatnimi czasy oraz poszperać trochę w wyglądzie bloga, bo nadal nie wygląda on tak jakbym sobie tego życzyła. Ogólnie rzecz biorąc jestem nawet zadowolona z tego miesiąca. Może nie sprawdziła się moja prognoza odnośnie stopnia doskonałości listopada, ale nie było tak źle jak mogłoby być w moim wypadku xD Większość czasu spędziłam z moimi znajomymi i w tym wypadku listopad przebiegł pod hasłem "ogólnej głupawki" Ale patrząc na to z innego punktu widzenia to chyba każdy miesiąc w ich gronie powinien nosić właśnie taką nazwę :) Życzę wszystkim radosnego, pełnego wrażeń grudnia i niech świąteczny nastój udzieli się także Wam :)

sobota, 23 listopada 2013

Dotyk Julii - Tahereh Mafi




Tytuł: Dotyk Julii
Tytuł oryginału: Shatter Me
Autor: Tahereh Mafi
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Moondrive (Otwarte)









Dotyk Julii zabija. Nikt nie wie jak i dlaczego posiadła swoją śmiercionośną moc. Kiedy dziewczyna przez przypadek zabija małego chłopca Komitet Odnowy zabiera ją od rodziny i zamyka w strzeżonym ośrodku. Wszyscy uważają, że tak będzie lepiej. Tylko ona sama na 1,5 m2. W ten sposób nie będzie mogła już nikogo skrzywdzić. Pewnego dnia do jej celi zostaje wprowadzony współlokator. Dziewczyna ma dziwne wrażenie, że skądś go zna. W końcu to on staje się jej motywacją do walki o życie wśród ludzi. Normalne życie.

Nasłuchałam się wiele pozytywnych opinii na temat tej książki i wprost nie mogłam się doczekać aż po nią sięgnę. Moja pierwsza opinia zaraz po przeczytaniu? Książka jest dobra. Pokuszę się nawet na dodanie słowa "bardzo", ale nie powaliła mnie na kolana tak jak się tego po niej spodziewałam. Z jednej strony mnie zachwyciła, ale z drugiej coś mi w niej nie pasowało, dlatego nie mogłabym uznać jej za arcydzieło, bo w rzeczywistości istnieje masa innych książek bardziej zasługujących na ten tytuł. Niby jest to powieść jakich wiele, a jednak jest w niej coś co sprawia, że żadne słowa nie wydają się właściwie obrazować uczuć, które do niej żywię.

Główna bohaterka podbiła moje serce od pierwszych stron i to ona moim zdaniem została najlepiej wykreowana. Poznajemy ją jako zrezygnowaną dziewczynę, której bardzo mało brakuje do szaleństwa. Tak naprawdę przy zdrowych zmysłach utrzymywał ją tylko notatnik, w którym zapisywała wszystkie swoje przemyślenia. Komitet odnowy przez cały czas próbował przekonać ją, że jest potworem nie zasługującym na normalne życie, a ona powoli zaczynała w to wierzyć. Julia boi się nie tyle osób, które ją uwięziły, ale samej siebie. Inni ludzie nie traktowali jej jak człowieka, a mimo to ona była bardziej ludzka od każdego z nich. Tak współczująca i pełna empatii osoba naprawdę nie zasłużyła na czyny, których dopuścili się członkowie Komitetu Odnowy. Swoim zachowaniem przypominała mi trochę Wandę z "Intruza". To właśnie ta, która w życiu nie zaznała choćby krzty dobroci ze strony drugiego człowieka potrafiła w zdumiewający sposób okazywać ją innym. Może i na pierwszy rzut oka wydawała się słabą i uległą, ale w środku biło pełne miłości serce, które było gotowe o nią walczyć.

Inni bohaterowie mimo, że nie byli opisani tak dobrze jak Julia to także zapadali w pamięć. Jedni zostali wykreowani perfekcyjnie, z dbałością o najmniejsze szczegóły, drugim trochę brakowało do ideału. Zazwyczaj nie darzę szczególną sympatią "tych złych", ale tym razem musiała zadziałać jakaś mroczna siła, o której istnieniu nie miałam pojęcia i zagospodarować mały kącik w moim sercu na postać Warnera. Został on przedstawiony perfekcyjnie. Autorka opisuje go jako wpatrzonego w siebie psychopatę, chcącego wykorzystać śmiercionośną moc Julii do swoich celów, ale fakt, że był zdolny do darzenia jej przy tym jakimś uczuciem nie uszedł mojej uwadze, stwierdziłam więc, że jest jeszcze dla niego nadzieja. Najgorszą postacią moim zdaniem był Adam. Byłam zdolna polubić każdą inną postać, ale nie jego. Pan idealny tak działał mi na nerwy, że z trudem powstrzymywałam się przed przedwczesnym zakończeniem mojej przygody z tą książką.

Może nie jesteśmy raczeni w tej powieści przepięknie kwiecistym językiem, ale opisy nie tyle krajobrazów i miejsc, tylko ludzi i ich uczuć powaliły mnie na kolana. Mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie przekreśleń i powtórzeń i mimo, że przeszkadzały trochę w czytaniu, świetnie obrazowały samą narratorkę. Autorka bardzo ostrożnie dobiera słowa. Niczego nie brakuje. Nic nie jest zbędne. Liczne porównania i wręcz poetyckie metafory są zwykle niespotykane w literaturze młodzieżowej, dlatego bardzo ucieszyłam się spotykając je w tej książce. Widać, że pani Mafi w swojej powieści postawiła na opisywanie emocji i uczuć, co wyszło jej znakomicie. Sama wizja antyutopijnego społeczeństwa była przerażająca i za razem bardzo realna. Kiedy warstwa ozonowa została zniszczona, a najgorsze hipotezy ekologów zaczynają się ziszczać do gry wchodzi Komitet Odnowy, który przekonuje, że wszystko zdoła jeszcze naprawić. Ludzie przerażeni wizją głodu zaczynają wierzyć we wszystko co się im powie, nawet jeśli są to sromotne kłamstwa.

Wystarczy choćby jedno spojrzenie na tę zniewalającą okładkę, aby wiedzieć, że środek jest jeszcze lepszy. O dziwo w porównaniu z zagranicznymi wydaniami tej książki nasza prezentuje się moim zdaniem najlepiej. Widać, że graficy potraktowali swoją pracę poważnie, a dzięki temu stworzyli małe dzieło sztuki.

Błądziłam wzrokiem po pustym polu bardzo długo. Nie miałam pojęcia co napisać. Zapisywałam kilka pierwszych zdań tylko po to, aby zaraz je wykreślić. Mimo, że skończyłam czytać przeszło tydzień temu, to dopiero dzisiaj zabrałam się za tę recenzję. Po prostu nie mogłam zebrać myśli. Pierwszy raz w życiu podczas pisania recenzji mam takie trudności. Myślałam, główkowałam, ale dalej miałam problemy ze stworzeniem jakiejś w miarę logicznej całości. Czy można to uznać za objawy kaca książkowego? Z pewnością. Czy ta książka była tego warta? Zdecydowanie.

Moja ocena: 7/10

Ola

sobota, 16 listopada 2013

Alchemia miłości - Eve Edwards




Tytuł: Alchemia miłości
Tytuł oryginału: The Other Countess
Autor: Eve Edwards
Ilość stron: 384
Wydawnictwo: Literacki Egmont








Ellie nie wspomina zbyt dobrze swojego ostatniego spotkania z Willem. Została wtedy osobiście przez niego wyrzucona na bruk wraz ze swoim szalonym ojcem ogarniętym manią stworzenia złota z ołowiu. Od tamtej pory dziewczyna błąkała się po kraju nigdzie nie zagrzewając miejsca. W końcu po czterech latach trafia na dwór lorda Mountjoya, który zdaje się podzielać alchemiczne pasje jej ojca. Wszystko zaczyna się układać i kiedy Ellie niemal zapomina o niemiłym incydencie z przed lat, dochodzi do kolejnego spotkania z hrabią Dorset. Will z początku nie poznaje Ellie i próbuje zabiegać o jej względy, mimo, że przybył na dwór z określoną misją. Ma znaleźć sobie bogatą żonę, która podniosłaby jego ród z upadku. Idealną kandydatką wydaje się być lady Jane, ale Will nie może przestać myśleć o Ellie, która nie ma do zaoferowania nic poza bezwartościowym hiszpańskim tytułem. Sama zainteresowana stara się znienawidzić hrabię rozdrapując dawne rany. Jednak ich drogi już się skrzyżowały, a ich samych zdążyła połączyć jakaś miłosna alchemia.

Nigdy nie darzyłam szczególną sympatią literatury historycznej i gdyby wcześniej ktoś powiedział mi, że będę wprost zaczytywała się w książce o takiej właśnie tematyce chyba wybuchnęłabym śmiechem. Ogólnie rzecz biorąc nie mam nic przeciwko historii, ale zostałam przyzwyczajona do uczenia się suchych faktów, które same w sobie nie są jakieś bardzo interesujące. Wystarczy już, że trzeba słuchać o tym wszystkim w szkole, a dodatkowe czytanie o nich w domu nie jest zbyt atrakcyjną propozycją spędzania wolnego czasu. Ostatnio jednak staram się poszerzać horyzonty odnośnie książek, które czytam, dlatego postanowiłam się przełamać. Z tyłu okładki można było wyczytać, że Eve Edwards włożyła naprawdę wiele pracy, aby idealnie odwzorować niepowtarzalny klimat XVI-wiecznej Anglii. Chodziła na przyjęcia w stylu elżbietańskim i zgłębiała największe tajemnice ówczesnych dworów. To wyczyn godny podziwu i naśladowania, bo każdy autor powinien wiedzieć jak najwięcej na temat, o którym pisze, zwłaszcza jeśli chodzi o powieści historyczne. Niestety niektórym brak takiego zaangażowania i wiele książek jest zupełnie niezgodnych z prawdą.

Czasy Tudorów to zdecydowanie moje klimaty, dlatego z chęcią sięgnęłam po książkę, która dotyczyła czegoś co stosunkowo znałam i lubiłam. Tutaj na salonach rządziły piękne suknie i kryształowe kieliszki wypełnione najlepszymi trunkami, a żeby utrzymać się na swojej pozycji trzeba było mieć wpływowe znajomości, chociaż nigdy nie było wiadomo, czy pozorny sojusznik nie wbije ci noża w plecy. To właśnie świat pełen intryg, kłamstw i gorących romansów oraz realizm z którym autorka to wszystko opisała były największym plusem tej książki. Pani Edwards starała się przedstawić wszystko w dość współczesny sposób, aby treść dotarła do większego grona odbiorców, co z pewnością jej się udało. Jej styl pisania jest bardzo lekki, ale nie zabrakło zwrotów i zawiłości językowych, które były charakterystyczne dla tego okresu. Nie uważam się za pustą nastolatkę, która podnieca się byle jakim romansidłem, ale skłamałabym gdybym napisała, że ich nie czytam. Płeć piękna słynie ze słabości do pięknych historii miłosnych z widowiskowym "Happy End'em", a "Alchemia miłości" z pewnością do nich należy. Jednak ta książka jest inna niż wszystkie dookoła. Jest romantyczna i urocza, ale nie pozbawiona zupełnie pikantnych szczegółów. Tym sposobem mamy służące sypiającą ze swoimi panami i szlachcianki ukrywające utratę cnoty z przypadkowym mężczyzną.

Ellie i Will to zdecydowanie jedna z najlepszych par w tej książce. W tym przypadku idealnie sprawdza się powiedzenie "Przeciwieństwa się przyciągają". Ona jest wesoła i zadziorna, a on spokojny i opanowany. Ich charaktery zostały wykreowane tak, aby na początku nie za bardzo ich do siebie ciągnęło. Tak z resztą było. Zabawne riposty Ellie nie raz podcięły zakochanemu Willowi skrzydła, a mnie uśmiech nie schodził z twarzy kiedy czytałam ich wspólne sceny. Ich uczucie było budowane powoli, ale kiedy już rozkwitło to na dobre. Nie da się nie pokochać tych dwojga od pierwszych stron książki.

Inni bohaterowie także budzili moją sympatię. Moimi ulubieńcami zaraz po Ellie byli hrabina Dorset - matka Willa, która przyprawiała mnie o dobry humor swoim nastawieniem do życia, a także James jego brat. Na uwagę zasługuje też lady Jane. Na początku spodziewałam się, że zostanie ona wykreowana na wredną jędzę, która będzie chciała namieszać w związku głównych bohaterów, ale najwidoczniej autorka miała co do niej inne plany. Była to piękna, bogata szlachcianka, spragniona prawdziwej miłości. Przyjaźń jaka połączyła ja i Ellie była prawdziwa i z pewnością nie ułatwiło to Willowi wyboru. Sytuacja, w której została postawiona budziła raczej litość i żal niźli złość, dlatego zakończenie jej historii było dla mnie wielkim zaskoczeniem i pod tym względem trochę się zawiodłam.

Nie spodziewałam się, że "Alchemia miłości" aż tak mi się spodoba. Z jednej strony cieszyłam się, że porwała mnie ona do swojego świata już po pierwszych kilku stronach, ale z drugiej żałuję, że nasza przygoda trwała tak krótko, bo niecałe dwa dni. Smutno mi, że tak szybko musiałam rozstać się z bohaterami, o których mogłabym czytać bez końca. Zostaje mi chyba tylko sięgnąć po drugą część cyklu, która miała swoją premierę przed tygodniem. Jestem niezmiernie ciekawa jak tym razem autorka pokieruje losami bohaterów. Mimo, że nie czytałam jeszcze żadnej recenzji "Demonów miłości" to w głębi serca liczę na rozwinięcie wątku Jane i Jamesa, bo zapowiada się on bardzo ciekawie.

Moja ocena: 7/10
Całusy ;***
Ola

piątek, 15 listopada 2013

Nicholas Evans- zaklinacz koni






Tytuł: Zaklinacz koni
Tytuł oryginału: The horse whisperer
Autor: Nicholas Evans
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Zysk i S-ka








O dziwo znowu sięgnęłam po coś  ''nie fantasy'' . Dlaczego? Sama nie wiem. Obejrzalam film (ktory zresztą nie przypadł mi do gustu) jednak z nieznanych mi przyczyn postanowiłam dać szansę książce.

Przejdźmy jednak do tego o czym opowiada. 14-letnia Grace w wyniku wypadku traci przyjaciółkę i nogę a jej kon zostaje ciezko ranny. Jej matka to typowa karierowiczka, ktora zaczyna obwiniać za to co sie stalo siebie. Z jakiegoś powodu nie zgadza się na uśpienia Pielgrzyma. Po kilkudziesięciu stronicach zanudzającej cześci jak żyją i wgl. matka Grace zaczyna poszukiwania zaklinacza który pomoże koniowi i jednocześnie jego wlascicielom.

Ciekawa historia napisana w nie zbyt podobający mi się sposób. Oglądając film który trwał ok. 2,5 h pomyślałam ''czeka mnie spora lektura''. Zdziwiłam się wiec mając w dloni książkę mniejszą od zeszytu z 350 stronami. Autor miał pomysł,  jednak moim zdaniem nie ''wycisnął'' z niego wszystkiego. Jednak być może, że moje zdanie jest błędne ze wzgledu na brak zainteresowania tego typu książkami. Jednak wezmę się za jakąś jeszcze lekturę od tego autora. Miejmy nadzieję na coś bardziej wpasowującego sie w mój gust.

Patrzcie, patrzcie kto tu ma wlasny e-mail ... :D
Ciekawe jak to się dalej bedzie prezentować.

Daria

poniedziałek, 11 listopada 2013

Złodziejka książek - Markus Zusak





Tytuł: Złodziejka książek
Tytuł oryginału: The Book Thief
Autor: Markus Zusak
Ilość stron: 495
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia






Liesel Meminger w wieku dziesięciu lat zostaje przeniesiona do rodziny zastępczej. Jej życie od początku nie było łatwe. Musiała znieść rozstanie z biologiczną matką i niespodziewaną śmierć brata, który miał trafić do nowej rodziny razem z nią. Dziewczynka poznaje jednak wspaniałych ludzi, dzięki którym jej świat znowu nabiera kolorów. Dodatkową radością jest dla niej czytanie książek, które kradnie m.in. z małej biblioteczki w domu burmistrza.

Każda wojna jest okrutna, brutalna i odznacza się ciemną plamą na kartach historii. Czasy II wojny światowej były z pewnością jednymi z najgorszych w dziejach ludzkości i strach pomyśleć co stałoby się z Ziemią, gdyby sytuacja się powtórzyła. Autor wyjątkowo realistycznie wykreował obraz nazistowskich Niemiec, gdzie ludzie ciężko pracowali na każdy najmniejszy kęs chleba, mimo, że mogło się okazać, że w sklepie go zabrakło. Zawsze uważałam, że najgorzej mieli mieszkańcy krajów okupowanych i to właśnie ich spotkały najgorsze cierpienia. Może i miałam rację, ale dzięki lekturze "Złodziejki książek" dowiedziałam się, że ich ciemiężyciele także nie mieli łatwo. Hitlerowskie Niemcy były krajem bardzo rygorystycznym, gdzie panowała złudna zasada równości wszystkich obywateli, która tak naprawdę nie istniała. Nawet rodowici Niemcy otrzymywali srogie kary za najmniejsze przewinienia, a jakakolwiek chęć niesienia pomocy Żydom groziła chłostą lub zesłaniem do obozu zagłady. Czytając tę książkę zalała mnie ogromna fala współczucia, nie tylko dla bohaterów książki, ale także wszystkich ludzi, którzy w jakikolwiek sposób ucierpieli w obu wojnach.

"Co może być gorsze od chłopaka, który cię nienawidzi?
 Zakochany chłopak"


Bohaterowie są zróżnicowani i w sumie każdego darzyłam jakimś uczuciem. Każdy z nich napiętnowany był strasznymi wydarzeniami z przeszłości, które ciągnęły się za nim jak cień i nie chciały opuścić. Najwięcej uczucia przelałam chyba na Rudy'ego. Ten młody chłopak o włosach koloru cytryny, pokochał główną bohaterkę od pierwszego wejrzenia i żal ściskał serce, że ona tak późno zdała sobie z tego sprawę. Tyle emocji można było znaleźć na kartach tej książki. Jest wzruszająca i głęboka do tego stopnia, że pod koniec biegałam po całym pokoju w poszukiwaniu chusteczek, bo rękaw bluzki był już cały przemoczony. Z pewnością jest to opowieść o wielkiej przyjaźni, miłości ojca do córki, chłopaka do dziewczyny i złodziejki do książek. Pokazuje nam, że warto jest pomagać tym, którzy tego potrzebują, nawet jak inni stoją bezczynnie.
"ODROBINA PRAWDY
Nie używam ani sierpa, ani kosy.
Czarny habit noszę tyko wtedy, kiedy jest zimno.
I nie mam czaszkopodobnych rysów twarzy,
jak sobie wyobrażacie.
Chcecie wiedzieć jak wyglądam?
Pomogę wam.
Tylko przygotujcie sobie lustro.
Ja będę opowiadać dalej."
Narratorem powieści jest... no właśnie...kto? Może główna bohaterka? A może jej najlepszy przyjaciel? Odpowiedź jest dużo bardziej zaskakująca, ponieważ o wydarzeniach rozgrywanych w książce opowiada nam sama śmierć. Jest to może trochę przerażające, ale o dziwo z utęsknieniem czekałam na jej uwagi i komentarze wczepione co parę stron między poszczególne akapity. Autor za pośrednictwem tej mrocznej postaci przekazywał ważne prawdy, które przedstawione bez dozy wyczucia i czarnego humoru nie zdołałyby tak zapaść czytelnikowi w pamięć. Pan Zusak w swojej powieści przeplata różne wydarzenia, przedstawiając je w różnej narracji. Tym sposobem jedne z nich są opowiedziane w trzeciej, a inne w pierwszej osobie. Nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym i niewątpliwie jest to element wyróżniający "Złodziejkę..." od innych książek. 

"- Zawalił się dom za nami.
 - Sam widzę. Ale jaki dom? Musiał mieć z dziewięć pięter.
 - Nie, sierżancie, najwyżej jedno. "

Podczas czytania często można było spotkać wyrazy lub zwroty w języku niemieckim. Mimo, że parę słów dalej zazwyczaj można było znaleźć ich tłumaczenia, z niemałą satysfakcją odkryłam, że nie są mi one potrzebne. Jak widać męczenie się na lekcjach tego języka przez poprzednie trzy lata (i w sumie męczenie się w dalszym ciągu) nie było taką stratą czasu jak mi się z początku wydawało i w końcu zaczęło przynosić jakieś rezultaty.

Historia dziewczynki mieszkającej na niebiańskiej ulicy (Himmelstrasse) zagościła głęboko w moim sercu i z pewnością już go nie opuści. Jeśli do tej pory nie mieliście z nią styczności to jestem w stanie zrobić napad na jakąś księgarnię i wręczyć każdemu z Was po jednym egzemplarzu. Nie będę tutaj rozpisywać się jak bardzo kocham tę książkę i ile zmieniła ona w moim życiu.  Na pewno warto po nią sięgnąć, chociażby ze względu na mądrość, która z niej płynie.

Moja ocena: 9/10

PS. Czy chcecie, abym pisała ogólne informacje o książce zanim ją zrecenzuję, tak jak to zrobiłam dzisiaj?

czwartek, 7 listopada 2013

Stosik nowości :)

Witajcie!!!

Jakoś nigdy nie miałam zaufania do zakupów internetowych, ale jako, że zwykłam kupować masę książek postanowiłam w końcu się przełamać i zaoszczędzić tym samym trochę czasu i pieniędzy :) Przez cały dzisiejszy dzień nie mogłam się na niczym skupić, chodziłam z głową w chmurach (ale to chyba u mnie normalne xD) i nie uważałam na lekcjach, choć zwykle jestem bardzo pilną uczennicą. Co było powodem mojego roztargnienia? Oczywiście paczka z bonito.pl, która dzisiaj po południu trafiła w moje łapki :) Ostatnio nie miałam w planach pisania niczego poza recenzjami, ale jak widać nie za bardzo wychodzi mi spełnianie tego postanowienia. Postanowiłam więc pochwalić się moimi ostatnimi zdobyczami ;)



1. "Sezon burz" Andrzej Sapkowski
2. "Córka dymu i kości" Lani Taylor
3. "Alchemia miłości" Eve Edwards
4. "Miasto szkła" Cassandra Clare
5. "Miasto popiołów" Cassandra Clare
6. "Miasto kości" Cassandra Clare





Trzy pierwsze pozycje przyszły dzisiaj z bonito.pl, a "Dary anioła" dostałam jako próbę przekupstwa ze strony mojej mamy, która tak bała się o moje bezpieczeństwo, że chciała, abym zrezygnowała z wyjazdu na Targi Książki w Krakowie. Jak wiadomo w domu zostałam z innych przyczyn, ale książki dalej stoją na półce i cierpliwie czekają na swoją kolej :)

Strasznie Was przepraszam, że dzisiaj znowu nie doczekaliście się żadnej recenzji :( Ze wszystkich sił staram się napisać coś sensownego, ale strasznie nie lubię pisania na siłę. Uważam, że wszelkie prace pisemne, aby miały jakąkolwiek wartość powinny być pisane z sercem i pasją od stronty autora. Jak widać i mnie dopadł w końcu "kryzys blogowy" xD Nie zostaje Wam chyba nic innego, jak tylko przemęczyć się przez okres moich jesiennych narzekań. Uroczyście przysięgam, że następna notka będzie w 100% jakąś ciekawą recenzją :) Tym optymistycznym akcentem zakończę już mój wywód, bo jak widać coraz bardziej odbiega on od tematu przewodniego, jakim są książki :)

Pozdrowienia ;***
Ola

wtorek, 5 listopada 2013

Ulubione książki z dzieciństwa :)

Witajcie!

Bardzo nie lubię monotonii i nie chciałabym, aby zagościła ona na tym blogu, dlatego oprócz recenzji postaram się publikować posty o trochę inne lub o innej tematyce niż zazwyczaj :) Ostatnio nie mam głowy do czytania, bo nawał prac domowych, kartkówek i sprawdzianów jest ponad moje siły. Strasznie Was za to przepraszam, ale nie wiem kiedy pojawi się jakaś recenzja (no chyba, że Daria coś doda). W każdym razie nie mogę pozwolić, aby pojawiły się tak wielkie przerwy między notkami tak jak w ubiegłym miesiącu. Zapraszam zatem na spis moich ulubionych książek z dzieciństwa :)



Książki Astrid Lindgren
Czy jest ktoś kto nie słyszał o "Dzieciach z Bullerbyn", czy "Pippi Pończoszance" ? Książki tej autorki czytałam i zawsze pragnęłam więcej. Wracałam do nich wielokrotnie i nadal do nich wracam. Mają to do siebie, że rozbawiają do łez, aby rozdział dalej łzy radości zamienić w łzy smutku. Najbardziej cenię sobie chyba "Braci lwie serce", ale wszystkie kocham bezgranicznie.


Opowieści z Narnii - C.S. Lewis
Sięgnęłam po tę serię kiedy książki nie miały dla mnie tak wielkiego znaczenia. Kiedy nie wiązałam z nimi przyszłości i kiedy nie zwierzałam im się jeszcze z moich najskrytszych sekretów. To właśnie drzwi starej szafy w posiadłości pewnego profesora były moimi drzwiami do świata marzeń, gdzie wszystko jest możliwe. Przygody opisane w tych książkach pochłaniałam z zapartym tchem i do tej pory wszystkie siedem tomów ma specjalne miejsce w mojej skromnej biblioteczce :)



Pollyanna - Eleanor Hodgeman Porter
Tę serię czytałam tak naprawdę tylko raz w życiu, ale pozostała w mojej pamięci na zawsze. Nie dało się nie pokochać tej wesołej dziewczynki, która na każdą sytuację znajdowała "złoty środek" i za nic brała sobie wszelkie problemy. To właśnie ona zagościła w moim sercu jeszcze przed "Anią z Zielonego Wzgórza" i nauczyła mnie myśleć pozytywnie nie zważając na masę trudności i problemów dookoła.






Mikołajek - Jean-Jacques Sempe i Rene Goscinny
Pamiętam, że pierwszy raz zetknęłam się z tymi książkami w pierwszej klasie podstawówki. Nasza wychowawczyni często czytała naszej klasie "w nagrodę" kiedy byliśmy grzeczni. Zabawne przygody grupy chłopaków z podwórka należały do moich ulubionych. W bibliotece szkolnej prawie nigdy nie było można dostać ani jednej części, bo zawsze były wypożyczone. Do tej pory fenomen "Mikołajka" nie przeminął i dalej zachwyca on małych i dużych czytelników, a ja z pewnością kiedyś jeszcze do niego wrócę :)





Dynastia Miziołków - Joanna Olech
Nie jest to może klasyk literatury dziecięcej tak jak "Tajemniczy ogród", czy "Dzieci z Bullerbyn", ale z pewnością mogę zaliczyć ją do moich najukochańszych książek z dzieciństwa. Do tej pory przeczytałam ją kilkanaście razy i nigdy nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Arcyśmieszne perypetie rodziny Miziołków opisane są w formie pamiętnika jednego z jej członków. Kiedy zdarzało mi się czytać co poniektóre fragmenty na głos, moja rodzina także płakała ze śmiechu. Z pewnością będę wracać do tej książki jeszcze niezliczoną ilość razy.



Najmilsi - Ewa Szelburg Zarembina
Kolejna książka, którą przeczytałam kilka(naście) razy :) Jest to zbiór króciutkich opowiadań o dzieciach o naprawdę wielkich sercach. Jedne opiekują się znalezioną w lesie ranną wiewiórką, inne "przechowują" przez zimę bociana ze złamanym skrzydłem, a jeszcze inne prowadzą prawdziwy zwierzęcy przytułek. To właśnie z tej małej książeczki nauczyłam się miłości do wszystkiego co żywe i teraz nie mogę przejść obojętnie obok żadnego poszkodowanego zwierzaka lub przepełnionego schroniska i nie spróbować nieść pomocy.


Baśnie
Nie podałam żadnego konkretnego autora, bo czytałam ich naprawdę bardzo wiele. Poczynając od Hansa Christiana Andersena, a na braciach Grimm kończąc. Wszystkie baśnie mają to do siebie, że oczarowują czytelnika. Nadają się idealnie do poduszki i to właśnie w takich okolicznościach najczęściej czytała mi je mama. Potrafiły niesamowicie wzruszyć i rozbawić, ale to nie wszystkie emocje, które towarzyszą nam przy ich czytaniu. Myślę, że każdy z nas ma swoją ukochaną, do której wraca najczęściej. W moim wypadku jest to chyba "Ołowiany żołnierzyk". To piękna historia o miłości, poświęceniu i przywiązaniu do drugiego człowieka.



Tak to mniej więcej wygląda. Jak byłam mała czytałam bardzo wiele książek, ale za długo byłoby wymieniać. Prawdę powiedziawszy nie pamiętam nawet tytułów niektórych z nich :) Planuję do nich kiedyś powrócić i ponownie kroczyć śladami bohaterów moich ulubionych książek z dzieciństwa :)

piątek, 1 listopada 2013

Podsumowanie października :)

Witajcie!!!

Październik dobiegł końca, zaczął się listopad, a ja siedzę i rozmyślam jak sprawić, abyście dalej w tak licznym gronie odwiedzali tego bloga :) Strasznie się cieszę, że moje marne wypociny jeszcze się Wam nie znudziły i czytanie ich sprawia Wam jaką taką przyjemność. A więc zapraszam na kolejne podsumowanie!

Odkąd byłam małą dziewczynką, nienawidziłam jesieni. Nawet kiedy pogoda była tak piękna jak w tym roku, a chodniki były usłane różnokolorowymi liśćmi kojarzyła mi się z deszczem, zimnym wiatrem i smutkiem. Jednak w tym roku coś się zmieniło. Z przyjemnością przyglądałam się zmianom, które zachodzą w przyrodzie i więcej czasu spędzałam na świeżym powietrzu. Może dlatego ilość książek, które przeczytałam znacznie wzrosła w porównaniu z ubiegłym miesiącem, mimo, że w październiku miałam o wiele mniej czasu. Tak, ten miesiąc z ręką na sercu mogę zaliczyć do udanych.

Przeczytane książki:
1. Pragnienie - Carrie Jones [recenzja]
2. Atramentowe serce - Cornelia Funke [recenzja]
3. Niewolnica - A.M. Chaudiere [recenzja]
4. Księżyc szamana - Alma Alexander [recenzja]
5. Morze potworów - Rick Riordan [recenzja]
6. Pamięć krwi - Izabela Degórska [recenzja]
7. Antygona - Sofokles (w sumie lektura, ale też się liczy)
8. Harry Potter i Komnata Tajemnic - J.K. Rowling
9. Harry Potter i więzień Azkabanu - J.K. Rowling

Najlepsza książka: bezapelacyjnie "Niewolnica"
Najgorsza książka: Pragnienie
Ilość przeczytanych stron: 3193
Stron dziennie: 103

Łączna liczba wyświetleń: 2381
Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu: 642
Ilość obserwatorów: 12
Łączna liczba komentarzy: 106
Liczba napisanych postów (obie autorki): 11

Niestety nie udało mi się być na tegorocznych Targach Książki w Krakowie. Jak pisałam w którymś z postów, choroba pokrzyżowała mi plany dzień przed wyjazdem. To się nazywa mieć pecha -,-" Jednak na pocieszenie kupiłam sobie aż trzy książki, więc spodziewajcie się niedługo prawdziwej lawiny recenzji. Mimo, że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy, zaplanowałam sobie na niego naprawdę świetne książki :) Nie chcę zdradzać za wiele, ale wśród nich można znaleźć m.in. "Dotyk Julii" oraz "Annę we krwi".


Jakoś ostatnio czuję prawdziwy przypływ pozytywnej energii. Wszystko zaczęło się w końcu układać i mam przeczucie, że ten miesiąc będzie naprawdę wspaniały :) A nawet jeśli okaże się wielką klapą to pozostaje jeszcze z utęsknieniem wyczekiwać świąt, które zbliżają się wielkimi krokami ;)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie ;*** 
Ola

niedziela, 27 października 2013

Ewa Bagłaj -Broszka





Tytuł: Broszka
Tytuł oryginału: -
Autorka: Ewa Bałgaj
Ilość stron: 280
Wydawnictwo: Świat książki








A coś w głowie powtarzało mi  ''wyjdziesz od dentysty to sama po książkę pójdziesz'' ." No ale skoro już tak nalega..."- to właśnie tego cieniutkiego głosiku posłuchałam. Zaryzykowałam ten jeden jedyny raz... no i tak jakoś wyszło, że mama za mnie do biblioteki poszła. Aż było mi wstyd, że z taką niechęcią podeszłam do tej książki. Nie jest ona jakaś zachwycająca ale i tak wypadła lepiej niż myślałam .

Akcja dzieje się na wschodzie Polski , a dokładniej w Kostomłotach (102 km ode mnie ;D) Broszka to imię, a tak właściwie przezwisko głównej bohaterki, bo jej prawdziwe imię to B r o n i s ł a w a . Uczy się w Warszawie jednak wakacje spędza u dziadków. Tam właśnie w stajni Wujka poznaje Filipa - swojego chłopaka. Pewnej nocy ginie  bardzo  ważna dla właściciela klacz , mająca wziąć udział w czempionacie. Broszka na własna rękę rozpoczyna poszukiwania. Jednak Filip zaczyna zachowywać się jakby coś ukrywał, co odciąga ją tej sprawy. Dziewczynę czeka wiele niespodzianek.

Jakieś romanse, uczucia i sporo innego szajsu. Po prostu książka nie trafiła w mój gust . Chociaż sposób w jaki autorka opisała losy Broszki jest lekki i ciekawy, treść po prostu mnie nie przekonała. Dopiero pod koniec ukazał się temat, który chociaż w minimalnym stopniu przykuł moją uwagę (nielegalne interesy,
przemyt i prawdziwe oblicze Świrusa). Autorka niezbyt ładnie wykreowała postacie, ale nie wszystkie! Ania, która maluje płoty u Wujka by spełnić swoje marzenia o rasowym koniu, jej zawziętość, zdecydowanie - właśnie do niej poczułam największą sympatie. Z tego co słyszałam istnieje kontynuacja przygód Broszki w książce pt." Dublerka ", a także w wydanej w tym roku "Prymusce", miejmy nadzieje, że nie będą gorsze od poprzedniczki. Jednak ja nie zamierzam po nie sięgnąć.

Coś podkusiło mnie by poczytać trochę o pani Bagłaj , jej publikacje pojawiały się m.in. w "Słowie Podlasia", "Koniu Polskim", czy " Dzienniku Wschodnim". Po sposobie w jaki  pisze  można się spodziewać naprawdę ciekawych artykułów, ale nie wiem , nie czytałam , lecz jeśli nadarzy się okazja nie przegapię. Choć osobiście uważam tę książkę za kolejny badziew dla nastolatek z pewnością odnalazł sporo zwolenników i będzie znajdować ich dalej. Nie zniechęcajcie się więc moją negatywną opinią i czytajcie jeśli lubujecie się w tego typu lekturze.


Powoli , powoli się rozpisuje , jednak nadal Ola pisze dwa razy więcej :D ale przecież nie będziemy konkurować kto więcej napisze xD

Pamięć krwi - Izabela Degórska



Tytuł: Pamięć krwi
Tytuł oryginału: -
Autor: Izabela Degórska
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Zysk i S-ka









"POLSKIE WAMPIRY WYCHODZĄ NA ŻER..."

To jedno zdanie umieszczone w centralnej części tylnej okładki wystarczyło, aby skutecznie zachęcić mnie do przeczytania tej książki. Ale jeśli nie byłabym do końca przekonana to jedno zerknięcie na tę przepiękną okładkę załatwiłoby sprawę. Przypominająca śpiącą twarz dziewczyny oznaczona nielicznymi zaciekami krwi to po prostu cudo *.* W sumie nie powinnam się tak dziwić. W  końcu tę książkę dostałam na urodziny bodajże od Darii, a ona należy do nielicznych osób, które zwykle trafiają ze swoimi prezentami (przynajmniej w moim wypadku ;))

Milena to bardzo ambitna młoda dziennikarka, pracująca w jednym ze szczecińskich dzienników. Dziewczyna jest już zmęczona i zażenowana brakiem sensacyjnych tematów do popisania się swoimi pisarskimi talentami. Pewnego dnia trafia jednak na temat, który pozwoli wyrwać jej się z zapleśniałej kamienicy, w której znajduje się redakcja "Wiadomości", a ona sama zyska rozgłos w całym mieście. W podziemiach Szczecina dochodzi do tajemniczych zniknięć i brutalnych mordów. Jednocześnie Milena dowiaduje się od przyjaciółki o nietypowym zachowaniu swojego byłego chłopaka Darka. Czy te dwie sprawy są w jakiś sposób powiązane?

Po tragicznej sadze "Zmierzch" i niewiele lepszych "Pamiętnikach Wampirów" zupełnie straciłam sympatię do tego typu książek i przestałam wierzyć w ich powodzenie. Oczywiście bardzo często mogłam spotkać świetnie wykreowane wampiry w mniej znanych powieściach, jednak pojawiały się one tylko jako postacie drugoplanowe lub w ostateczności epizodyczne. Zaczęłam tęsknić za dobrą książką z krwiopijcami w roli głównej (i nie mam tu na myśli komarów xD) Mimo przepięknej okładki i ciekawego opisu podchodziłam do tej książki dość sceptycznie. Nie chciałam robić sobie niepotrzebnie nadziei, jeśli okaże się ona totalnym niewypałem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy uświadomiłam sobie, że w historię Mileny wciągnęłam się tak jak w najlepsze powieści.

Główna bohaterka jest młodą dziennikarką, tak jak to widać w opisie. Polubiłam ja od samego początku i stwierdzam, że została świetnie wykreowana. Ma własne ambicje i wojowniczy temperament. Zaraz po ukończeniu pełnoletności wyprowadziła się z rodzinnego domu, aby udowodnić matce, że potrafi być samodzielna. To tylko poprawiło jej wizerunek w moich oczach. Nawet jej zabójcza uroda i częste wzmianki, że przyciągała wzrok facetów nie działały na mnie tak drażniąco jak zwykle, bo jej charakter zdecydowanie wszystko rekompensował.

Ciekawym rozwiązaniem było wprowadzenie co kilka rozdziałów retrospekcji związanych ze światem wampirów i samymi bohaterami. Dzięki temu nie powstawały nieprzyjemne luki w wiadomościach, ani większe nieścisłości. Mogliśmy się także dowiedzieć czegoś o przeszłości głównej bohaterki i lepiej zrozumieć jej zachowanie.

Każdy autor powinien wykazywać się kreatywnością, zwłaszcza kiedy tworzy własne postaci i w tym zakresie panuje tutaj nieopisana swoboda. Jednak są zasady, których nie należy łamać, bo wtedy z powieści wyjdzie kompletny gniot literacki, a autor, który coś takiego stworzył wystawi się na pośmiewisko. Przestrzeganie tych zasad uważam za szczególnie ważne w przypadku umieszczania w swoim dziele istot, które pojawiają się w naszej kulturze od wieków. Jestem zdania, że wampir powinien odznaczać się kilkoma charakterystycznymi cechami:
 - Po pierwsze. Powinien być przerażający i krwiożerczy. Bo jaką radość będziemy mieli z tego, że wampir będzie łasił się do nas jak jakiś udomowiony piesek? Ano żadną. Dobrze wykreowany krwiopijca powinien wywoływać u mnie nieprzyjemne dreszcze, przez które nie będę mogła myśleć o niczym innym, tylko o jego wielkich ostrych kłach niebezpiecznie blisko mojej odsłoniętej szyi.
- Po drugie. Nie może chodzić w słońcu. Od zarania dziejów wiadomo, że te pierwotne wampiry wychodziły tylko w nocy i zakradały się do swoich ofiar. Współcześni autorzy popisali się niemałą pomysłowością w kwestii "obejścia" tej niewygodnej zasady. Wynaleźli magiczne pierścienie, specjalne eliksiry lub kompletnie olali ten jakże ważny szczegół i sprawili wampirom brokatową skórę. Tak, mówię o pani, pani Meyer. Nie twierdzę, że mi się to nie podoba, ale istnieją chyba jakieś granice przyzwoitości?
- Po trzecie. Pije krew. No bo co to za wampir, który nie dostaje na widok torebki wypełnionej czerwonym płynem skurczy w żołądku? Oczywiście zdarzają się w książkach przypadki kompletnej abstynencji, ale jednak stoję na stanowisku, że prawdziwy wampir pije krew i chyba większość się ze mną w tym wypadku zgodzi.

Wampiry pani Degórskiej są przemyślani w najdrobniejszych szczegółach i zdecydowanie spełniają większość (jak nie wszystkie) niepisane zasady, którymi rządzi się nieprzewidywalny świat fantasy. Posiadają wspólne cechy, ale także różnią się od siebie temperamentem, charakterem i upodobaniami. Mimo, że nie za bardzo lubię w powieściach brutalność i niepotrzebny rozlew krwi, to w tej książce niesamowicie mi się podobały. Opisy są na szczęście (a może nieszczęście) bardzo dokładne i bez problemu mogłam wyobrazić sobie wszystkie drastyczne szczegóły, którymi nieustannie raczyła nas autorka, a które pojawiały się w tej książce niepokojąco często.

Styl pisarki jest przyjemny i niezbyt prosty. Nie wiem, czy to wina jej, czy raczej wydawnictwa, ale doszukałam się kilku literówek. Nie jest to jednak takie ważne, bo zdarzały się one sporadycznie i nie przeszkadzały za bardzo w czytaniu. Denerwowało mnie jednak nazywanie telefonu komórkowego "aparatem", czy coś w tym stylu. Wiem, że książka jest dość nowa i kiedy rozgrywa się akcja powieści, posiadanie komórki nie było wielkim luksusem, dlatego tym bardziej zdziwiło mnie takie określenie. W ogólnym rozrachunku wszelkie użyte przeze mnie argumenty działają zdecydowanie na plus tej książki. Wartka akcja i oryginalna fabuła nie pozwalają oderwać się od czytania. Polecam wszystkim, którzy tak jak ja byli spragnieni ciekawej lektury o jednej z moich ulubionych ras, czyli wampirów.

Moja ocena: 6/10

Pozdrawiam Was serdecznie ;***
Ola