sobota, 23 listopada 2013

Dotyk Julii - Tahereh Mafi




Tytuł: Dotyk Julii
Tytuł oryginału: Shatter Me
Autor: Tahereh Mafi
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Moondrive (Otwarte)









Dotyk Julii zabija. Nikt nie wie jak i dlaczego posiadła swoją śmiercionośną moc. Kiedy dziewczyna przez przypadek zabija małego chłopca Komitet Odnowy zabiera ją od rodziny i zamyka w strzeżonym ośrodku. Wszyscy uważają, że tak będzie lepiej. Tylko ona sama na 1,5 m2. W ten sposób nie będzie mogła już nikogo skrzywdzić. Pewnego dnia do jej celi zostaje wprowadzony współlokator. Dziewczyna ma dziwne wrażenie, że skądś go zna. W końcu to on staje się jej motywacją do walki o życie wśród ludzi. Normalne życie.

Nasłuchałam się wiele pozytywnych opinii na temat tej książki i wprost nie mogłam się doczekać aż po nią sięgnę. Moja pierwsza opinia zaraz po przeczytaniu? Książka jest dobra. Pokuszę się nawet na dodanie słowa "bardzo", ale nie powaliła mnie na kolana tak jak się tego po niej spodziewałam. Z jednej strony mnie zachwyciła, ale z drugiej coś mi w niej nie pasowało, dlatego nie mogłabym uznać jej za arcydzieło, bo w rzeczywistości istnieje masa innych książek bardziej zasługujących na ten tytuł. Niby jest to powieść jakich wiele, a jednak jest w niej coś co sprawia, że żadne słowa nie wydają się właściwie obrazować uczuć, które do niej żywię.

Główna bohaterka podbiła moje serce od pierwszych stron i to ona moim zdaniem została najlepiej wykreowana. Poznajemy ją jako zrezygnowaną dziewczynę, której bardzo mało brakuje do szaleństwa. Tak naprawdę przy zdrowych zmysłach utrzymywał ją tylko notatnik, w którym zapisywała wszystkie swoje przemyślenia. Komitet odnowy przez cały czas próbował przekonać ją, że jest potworem nie zasługującym na normalne życie, a ona powoli zaczynała w to wierzyć. Julia boi się nie tyle osób, które ją uwięziły, ale samej siebie. Inni ludzie nie traktowali jej jak człowieka, a mimo to ona była bardziej ludzka od każdego z nich. Tak współczująca i pełna empatii osoba naprawdę nie zasłużyła na czyny, których dopuścili się członkowie Komitetu Odnowy. Swoim zachowaniem przypominała mi trochę Wandę z "Intruza". To właśnie ta, która w życiu nie zaznała choćby krzty dobroci ze strony drugiego człowieka potrafiła w zdumiewający sposób okazywać ją innym. Może i na pierwszy rzut oka wydawała się słabą i uległą, ale w środku biło pełne miłości serce, które było gotowe o nią walczyć.

Inni bohaterowie mimo, że nie byli opisani tak dobrze jak Julia to także zapadali w pamięć. Jedni zostali wykreowani perfekcyjnie, z dbałością o najmniejsze szczegóły, drugim trochę brakowało do ideału. Zazwyczaj nie darzę szczególną sympatią "tych złych", ale tym razem musiała zadziałać jakaś mroczna siła, o której istnieniu nie miałam pojęcia i zagospodarować mały kącik w moim sercu na postać Warnera. Został on przedstawiony perfekcyjnie. Autorka opisuje go jako wpatrzonego w siebie psychopatę, chcącego wykorzystać śmiercionośną moc Julii do swoich celów, ale fakt, że był zdolny do darzenia jej przy tym jakimś uczuciem nie uszedł mojej uwadze, stwierdziłam więc, że jest jeszcze dla niego nadzieja. Najgorszą postacią moim zdaniem był Adam. Byłam zdolna polubić każdą inną postać, ale nie jego. Pan idealny tak działał mi na nerwy, że z trudem powstrzymywałam się przed przedwczesnym zakończeniem mojej przygody z tą książką.

Może nie jesteśmy raczeni w tej powieści przepięknie kwiecistym językiem, ale opisy nie tyle krajobrazów i miejsc, tylko ludzi i ich uczuć powaliły mnie na kolana. Mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie przekreśleń i powtórzeń i mimo, że przeszkadzały trochę w czytaniu, świetnie obrazowały samą narratorkę. Autorka bardzo ostrożnie dobiera słowa. Niczego nie brakuje. Nic nie jest zbędne. Liczne porównania i wręcz poetyckie metafory są zwykle niespotykane w literaturze młodzieżowej, dlatego bardzo ucieszyłam się spotykając je w tej książce. Widać, że pani Mafi w swojej powieści postawiła na opisywanie emocji i uczuć, co wyszło jej znakomicie. Sama wizja antyutopijnego społeczeństwa była przerażająca i za razem bardzo realna. Kiedy warstwa ozonowa została zniszczona, a najgorsze hipotezy ekologów zaczynają się ziszczać do gry wchodzi Komitet Odnowy, który przekonuje, że wszystko zdoła jeszcze naprawić. Ludzie przerażeni wizją głodu zaczynają wierzyć we wszystko co się im powie, nawet jeśli są to sromotne kłamstwa.

Wystarczy choćby jedno spojrzenie na tę zniewalającą okładkę, aby wiedzieć, że środek jest jeszcze lepszy. O dziwo w porównaniu z zagranicznymi wydaniami tej książki nasza prezentuje się moim zdaniem najlepiej. Widać, że graficy potraktowali swoją pracę poważnie, a dzięki temu stworzyli małe dzieło sztuki.

Błądziłam wzrokiem po pustym polu bardzo długo. Nie miałam pojęcia co napisać. Zapisywałam kilka pierwszych zdań tylko po to, aby zaraz je wykreślić. Mimo, że skończyłam czytać przeszło tydzień temu, to dopiero dzisiaj zabrałam się za tę recenzję. Po prostu nie mogłam zebrać myśli. Pierwszy raz w życiu podczas pisania recenzji mam takie trudności. Myślałam, główkowałam, ale dalej miałam problemy ze stworzeniem jakiejś w miarę logicznej całości. Czy można to uznać za objawy kaca książkowego? Z pewnością. Czy ta książka była tego warta? Zdecydowanie.

Moja ocena: 7/10

Ola

sobota, 16 listopada 2013

Alchemia miłości - Eve Edwards




Tytuł: Alchemia miłości
Tytuł oryginału: The Other Countess
Autor: Eve Edwards
Ilość stron: 384
Wydawnictwo: Literacki Egmont








Ellie nie wspomina zbyt dobrze swojego ostatniego spotkania z Willem. Została wtedy osobiście przez niego wyrzucona na bruk wraz ze swoim szalonym ojcem ogarniętym manią stworzenia złota z ołowiu. Od tamtej pory dziewczyna błąkała się po kraju nigdzie nie zagrzewając miejsca. W końcu po czterech latach trafia na dwór lorda Mountjoya, który zdaje się podzielać alchemiczne pasje jej ojca. Wszystko zaczyna się układać i kiedy Ellie niemal zapomina o niemiłym incydencie z przed lat, dochodzi do kolejnego spotkania z hrabią Dorset. Will z początku nie poznaje Ellie i próbuje zabiegać o jej względy, mimo, że przybył na dwór z określoną misją. Ma znaleźć sobie bogatą żonę, która podniosłaby jego ród z upadku. Idealną kandydatką wydaje się być lady Jane, ale Will nie może przestać myśleć o Ellie, która nie ma do zaoferowania nic poza bezwartościowym hiszpańskim tytułem. Sama zainteresowana stara się znienawidzić hrabię rozdrapując dawne rany. Jednak ich drogi już się skrzyżowały, a ich samych zdążyła połączyć jakaś miłosna alchemia.

Nigdy nie darzyłam szczególną sympatią literatury historycznej i gdyby wcześniej ktoś powiedział mi, że będę wprost zaczytywała się w książce o takiej właśnie tematyce chyba wybuchnęłabym śmiechem. Ogólnie rzecz biorąc nie mam nic przeciwko historii, ale zostałam przyzwyczajona do uczenia się suchych faktów, które same w sobie nie są jakieś bardzo interesujące. Wystarczy już, że trzeba słuchać o tym wszystkim w szkole, a dodatkowe czytanie o nich w domu nie jest zbyt atrakcyjną propozycją spędzania wolnego czasu. Ostatnio jednak staram się poszerzać horyzonty odnośnie książek, które czytam, dlatego postanowiłam się przełamać. Z tyłu okładki można było wyczytać, że Eve Edwards włożyła naprawdę wiele pracy, aby idealnie odwzorować niepowtarzalny klimat XVI-wiecznej Anglii. Chodziła na przyjęcia w stylu elżbietańskim i zgłębiała największe tajemnice ówczesnych dworów. To wyczyn godny podziwu i naśladowania, bo każdy autor powinien wiedzieć jak najwięcej na temat, o którym pisze, zwłaszcza jeśli chodzi o powieści historyczne. Niestety niektórym brak takiego zaangażowania i wiele książek jest zupełnie niezgodnych z prawdą.

Czasy Tudorów to zdecydowanie moje klimaty, dlatego z chęcią sięgnęłam po książkę, która dotyczyła czegoś co stosunkowo znałam i lubiłam. Tutaj na salonach rządziły piękne suknie i kryształowe kieliszki wypełnione najlepszymi trunkami, a żeby utrzymać się na swojej pozycji trzeba było mieć wpływowe znajomości, chociaż nigdy nie było wiadomo, czy pozorny sojusznik nie wbije ci noża w plecy. To właśnie świat pełen intryg, kłamstw i gorących romansów oraz realizm z którym autorka to wszystko opisała były największym plusem tej książki. Pani Edwards starała się przedstawić wszystko w dość współczesny sposób, aby treść dotarła do większego grona odbiorców, co z pewnością jej się udało. Jej styl pisania jest bardzo lekki, ale nie zabrakło zwrotów i zawiłości językowych, które były charakterystyczne dla tego okresu. Nie uważam się za pustą nastolatkę, która podnieca się byle jakim romansidłem, ale skłamałabym gdybym napisała, że ich nie czytam. Płeć piękna słynie ze słabości do pięknych historii miłosnych z widowiskowym "Happy End'em", a "Alchemia miłości" z pewnością do nich należy. Jednak ta książka jest inna niż wszystkie dookoła. Jest romantyczna i urocza, ale nie pozbawiona zupełnie pikantnych szczegółów. Tym sposobem mamy służące sypiającą ze swoimi panami i szlachcianki ukrywające utratę cnoty z przypadkowym mężczyzną.

Ellie i Will to zdecydowanie jedna z najlepszych par w tej książce. W tym przypadku idealnie sprawdza się powiedzenie "Przeciwieństwa się przyciągają". Ona jest wesoła i zadziorna, a on spokojny i opanowany. Ich charaktery zostały wykreowane tak, aby na początku nie za bardzo ich do siebie ciągnęło. Tak z resztą było. Zabawne riposty Ellie nie raz podcięły zakochanemu Willowi skrzydła, a mnie uśmiech nie schodził z twarzy kiedy czytałam ich wspólne sceny. Ich uczucie było budowane powoli, ale kiedy już rozkwitło to na dobre. Nie da się nie pokochać tych dwojga od pierwszych stron książki.

Inni bohaterowie także budzili moją sympatię. Moimi ulubieńcami zaraz po Ellie byli hrabina Dorset - matka Willa, która przyprawiała mnie o dobry humor swoim nastawieniem do życia, a także James jego brat. Na uwagę zasługuje też lady Jane. Na początku spodziewałam się, że zostanie ona wykreowana na wredną jędzę, która będzie chciała namieszać w związku głównych bohaterów, ale najwidoczniej autorka miała co do niej inne plany. Była to piękna, bogata szlachcianka, spragniona prawdziwej miłości. Przyjaźń jaka połączyła ja i Ellie była prawdziwa i z pewnością nie ułatwiło to Willowi wyboru. Sytuacja, w której została postawiona budziła raczej litość i żal niźli złość, dlatego zakończenie jej historii było dla mnie wielkim zaskoczeniem i pod tym względem trochę się zawiodłam.

Nie spodziewałam się, że "Alchemia miłości" aż tak mi się spodoba. Z jednej strony cieszyłam się, że porwała mnie ona do swojego świata już po pierwszych kilku stronach, ale z drugiej żałuję, że nasza przygoda trwała tak krótko, bo niecałe dwa dni. Smutno mi, że tak szybko musiałam rozstać się z bohaterami, o których mogłabym czytać bez końca. Zostaje mi chyba tylko sięgnąć po drugą część cyklu, która miała swoją premierę przed tygodniem. Jestem niezmiernie ciekawa jak tym razem autorka pokieruje losami bohaterów. Mimo, że nie czytałam jeszcze żadnej recenzji "Demonów miłości" to w głębi serca liczę na rozwinięcie wątku Jane i Jamesa, bo zapowiada się on bardzo ciekawie.

Moja ocena: 7/10
Całusy ;***
Ola

piątek, 15 listopada 2013

Nicholas Evans- zaklinacz koni






Tytuł: Zaklinacz koni
Tytuł oryginału: The horse whisperer
Autor: Nicholas Evans
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Zysk i S-ka








O dziwo znowu sięgnęłam po coś  ''nie fantasy'' . Dlaczego? Sama nie wiem. Obejrzalam film (ktory zresztą nie przypadł mi do gustu) jednak z nieznanych mi przyczyn postanowiłam dać szansę książce.

Przejdźmy jednak do tego o czym opowiada. 14-letnia Grace w wyniku wypadku traci przyjaciółkę i nogę a jej kon zostaje ciezko ranny. Jej matka to typowa karierowiczka, ktora zaczyna obwiniać za to co sie stalo siebie. Z jakiegoś powodu nie zgadza się na uśpienia Pielgrzyma. Po kilkudziesięciu stronicach zanudzającej cześci jak żyją i wgl. matka Grace zaczyna poszukiwania zaklinacza który pomoże koniowi i jednocześnie jego wlascicielom.

Ciekawa historia napisana w nie zbyt podobający mi się sposób. Oglądając film który trwał ok. 2,5 h pomyślałam ''czeka mnie spora lektura''. Zdziwiłam się wiec mając w dloni książkę mniejszą od zeszytu z 350 stronami. Autor miał pomysł,  jednak moim zdaniem nie ''wycisnął'' z niego wszystkiego. Jednak być może, że moje zdanie jest błędne ze wzgledu na brak zainteresowania tego typu książkami. Jednak wezmę się za jakąś jeszcze lekturę od tego autora. Miejmy nadzieję na coś bardziej wpasowującego sie w mój gust.

Patrzcie, patrzcie kto tu ma wlasny e-mail ... :D
Ciekawe jak to się dalej bedzie prezentować.

Daria

poniedziałek, 11 listopada 2013

Złodziejka książek - Markus Zusak





Tytuł: Złodziejka książek
Tytuł oryginału: The Book Thief
Autor: Markus Zusak
Ilość stron: 495
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia






Liesel Meminger w wieku dziesięciu lat zostaje przeniesiona do rodziny zastępczej. Jej życie od początku nie było łatwe. Musiała znieść rozstanie z biologiczną matką i niespodziewaną śmierć brata, który miał trafić do nowej rodziny razem z nią. Dziewczynka poznaje jednak wspaniałych ludzi, dzięki którym jej świat znowu nabiera kolorów. Dodatkową radością jest dla niej czytanie książek, które kradnie m.in. z małej biblioteczki w domu burmistrza.

Każda wojna jest okrutna, brutalna i odznacza się ciemną plamą na kartach historii. Czasy II wojny światowej były z pewnością jednymi z najgorszych w dziejach ludzkości i strach pomyśleć co stałoby się z Ziemią, gdyby sytuacja się powtórzyła. Autor wyjątkowo realistycznie wykreował obraz nazistowskich Niemiec, gdzie ludzie ciężko pracowali na każdy najmniejszy kęs chleba, mimo, że mogło się okazać, że w sklepie go zabrakło. Zawsze uważałam, że najgorzej mieli mieszkańcy krajów okupowanych i to właśnie ich spotkały najgorsze cierpienia. Może i miałam rację, ale dzięki lekturze "Złodziejki książek" dowiedziałam się, że ich ciemiężyciele także nie mieli łatwo. Hitlerowskie Niemcy były krajem bardzo rygorystycznym, gdzie panowała złudna zasada równości wszystkich obywateli, która tak naprawdę nie istniała. Nawet rodowici Niemcy otrzymywali srogie kary za najmniejsze przewinienia, a jakakolwiek chęć niesienia pomocy Żydom groziła chłostą lub zesłaniem do obozu zagłady. Czytając tę książkę zalała mnie ogromna fala współczucia, nie tylko dla bohaterów książki, ale także wszystkich ludzi, którzy w jakikolwiek sposób ucierpieli w obu wojnach.

"Co może być gorsze od chłopaka, który cię nienawidzi?
 Zakochany chłopak"


Bohaterowie są zróżnicowani i w sumie każdego darzyłam jakimś uczuciem. Każdy z nich napiętnowany był strasznymi wydarzeniami z przeszłości, które ciągnęły się za nim jak cień i nie chciały opuścić. Najwięcej uczucia przelałam chyba na Rudy'ego. Ten młody chłopak o włosach koloru cytryny, pokochał główną bohaterkę od pierwszego wejrzenia i żal ściskał serce, że ona tak późno zdała sobie z tego sprawę. Tyle emocji można było znaleźć na kartach tej książki. Jest wzruszająca i głęboka do tego stopnia, że pod koniec biegałam po całym pokoju w poszukiwaniu chusteczek, bo rękaw bluzki był już cały przemoczony. Z pewnością jest to opowieść o wielkiej przyjaźni, miłości ojca do córki, chłopaka do dziewczyny i złodziejki do książek. Pokazuje nam, że warto jest pomagać tym, którzy tego potrzebują, nawet jak inni stoją bezczynnie.
"ODROBINA PRAWDY
Nie używam ani sierpa, ani kosy.
Czarny habit noszę tyko wtedy, kiedy jest zimno.
I nie mam czaszkopodobnych rysów twarzy,
jak sobie wyobrażacie.
Chcecie wiedzieć jak wyglądam?
Pomogę wam.
Tylko przygotujcie sobie lustro.
Ja będę opowiadać dalej."
Narratorem powieści jest... no właśnie...kto? Może główna bohaterka? A może jej najlepszy przyjaciel? Odpowiedź jest dużo bardziej zaskakująca, ponieważ o wydarzeniach rozgrywanych w książce opowiada nam sama śmierć. Jest to może trochę przerażające, ale o dziwo z utęsknieniem czekałam na jej uwagi i komentarze wczepione co parę stron między poszczególne akapity. Autor za pośrednictwem tej mrocznej postaci przekazywał ważne prawdy, które przedstawione bez dozy wyczucia i czarnego humoru nie zdołałyby tak zapaść czytelnikowi w pamięć. Pan Zusak w swojej powieści przeplata różne wydarzenia, przedstawiając je w różnej narracji. Tym sposobem jedne z nich są opowiedziane w trzeciej, a inne w pierwszej osobie. Nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym i niewątpliwie jest to element wyróżniający "Złodziejkę..." od innych książek. 

"- Zawalił się dom za nami.
 - Sam widzę. Ale jaki dom? Musiał mieć z dziewięć pięter.
 - Nie, sierżancie, najwyżej jedno. "

Podczas czytania często można było spotkać wyrazy lub zwroty w języku niemieckim. Mimo, że parę słów dalej zazwyczaj można było znaleźć ich tłumaczenia, z niemałą satysfakcją odkryłam, że nie są mi one potrzebne. Jak widać męczenie się na lekcjach tego języka przez poprzednie trzy lata (i w sumie męczenie się w dalszym ciągu) nie było taką stratą czasu jak mi się z początku wydawało i w końcu zaczęło przynosić jakieś rezultaty.

Historia dziewczynki mieszkającej na niebiańskiej ulicy (Himmelstrasse) zagościła głęboko w moim sercu i z pewnością już go nie opuści. Jeśli do tej pory nie mieliście z nią styczności to jestem w stanie zrobić napad na jakąś księgarnię i wręczyć każdemu z Was po jednym egzemplarzu. Nie będę tutaj rozpisywać się jak bardzo kocham tę książkę i ile zmieniła ona w moim życiu.  Na pewno warto po nią sięgnąć, chociażby ze względu na mądrość, która z niej płynie.

Moja ocena: 9/10

PS. Czy chcecie, abym pisała ogólne informacje o książce zanim ją zrecenzuję, tak jak to zrobiłam dzisiaj?

czwartek, 7 listopada 2013

Stosik nowości :)

Witajcie!!!

Jakoś nigdy nie miałam zaufania do zakupów internetowych, ale jako, że zwykłam kupować masę książek postanowiłam w końcu się przełamać i zaoszczędzić tym samym trochę czasu i pieniędzy :) Przez cały dzisiejszy dzień nie mogłam się na niczym skupić, chodziłam z głową w chmurach (ale to chyba u mnie normalne xD) i nie uważałam na lekcjach, choć zwykle jestem bardzo pilną uczennicą. Co było powodem mojego roztargnienia? Oczywiście paczka z bonito.pl, która dzisiaj po południu trafiła w moje łapki :) Ostatnio nie miałam w planach pisania niczego poza recenzjami, ale jak widać nie za bardzo wychodzi mi spełnianie tego postanowienia. Postanowiłam więc pochwalić się moimi ostatnimi zdobyczami ;)



1. "Sezon burz" Andrzej Sapkowski
2. "Córka dymu i kości" Lani Taylor
3. "Alchemia miłości" Eve Edwards
4. "Miasto szkła" Cassandra Clare
5. "Miasto popiołów" Cassandra Clare
6. "Miasto kości" Cassandra Clare





Trzy pierwsze pozycje przyszły dzisiaj z bonito.pl, a "Dary anioła" dostałam jako próbę przekupstwa ze strony mojej mamy, która tak bała się o moje bezpieczeństwo, że chciała, abym zrezygnowała z wyjazdu na Targi Książki w Krakowie. Jak wiadomo w domu zostałam z innych przyczyn, ale książki dalej stoją na półce i cierpliwie czekają na swoją kolej :)

Strasznie Was przepraszam, że dzisiaj znowu nie doczekaliście się żadnej recenzji :( Ze wszystkich sił staram się napisać coś sensownego, ale strasznie nie lubię pisania na siłę. Uważam, że wszelkie prace pisemne, aby miały jakąkolwiek wartość powinny być pisane z sercem i pasją od stronty autora. Jak widać i mnie dopadł w końcu "kryzys blogowy" xD Nie zostaje Wam chyba nic innego, jak tylko przemęczyć się przez okres moich jesiennych narzekań. Uroczyście przysięgam, że następna notka będzie w 100% jakąś ciekawą recenzją :) Tym optymistycznym akcentem zakończę już mój wywód, bo jak widać coraz bardziej odbiega on od tematu przewodniego, jakim są książki :)

Pozdrowienia ;***
Ola

wtorek, 5 listopada 2013

Ulubione książki z dzieciństwa :)

Witajcie!

Bardzo nie lubię monotonii i nie chciałabym, aby zagościła ona na tym blogu, dlatego oprócz recenzji postaram się publikować posty o trochę inne lub o innej tematyce niż zazwyczaj :) Ostatnio nie mam głowy do czytania, bo nawał prac domowych, kartkówek i sprawdzianów jest ponad moje siły. Strasznie Was za to przepraszam, ale nie wiem kiedy pojawi się jakaś recenzja (no chyba, że Daria coś doda). W każdym razie nie mogę pozwolić, aby pojawiły się tak wielkie przerwy między notkami tak jak w ubiegłym miesiącu. Zapraszam zatem na spis moich ulubionych książek z dzieciństwa :)



Książki Astrid Lindgren
Czy jest ktoś kto nie słyszał o "Dzieciach z Bullerbyn", czy "Pippi Pończoszance" ? Książki tej autorki czytałam i zawsze pragnęłam więcej. Wracałam do nich wielokrotnie i nadal do nich wracam. Mają to do siebie, że rozbawiają do łez, aby rozdział dalej łzy radości zamienić w łzy smutku. Najbardziej cenię sobie chyba "Braci lwie serce", ale wszystkie kocham bezgranicznie.


Opowieści z Narnii - C.S. Lewis
Sięgnęłam po tę serię kiedy książki nie miały dla mnie tak wielkiego znaczenia. Kiedy nie wiązałam z nimi przyszłości i kiedy nie zwierzałam im się jeszcze z moich najskrytszych sekretów. To właśnie drzwi starej szafy w posiadłości pewnego profesora były moimi drzwiami do świata marzeń, gdzie wszystko jest możliwe. Przygody opisane w tych książkach pochłaniałam z zapartym tchem i do tej pory wszystkie siedem tomów ma specjalne miejsce w mojej skromnej biblioteczce :)



Pollyanna - Eleanor Hodgeman Porter
Tę serię czytałam tak naprawdę tylko raz w życiu, ale pozostała w mojej pamięci na zawsze. Nie dało się nie pokochać tej wesołej dziewczynki, która na każdą sytuację znajdowała "złoty środek" i za nic brała sobie wszelkie problemy. To właśnie ona zagościła w moim sercu jeszcze przed "Anią z Zielonego Wzgórza" i nauczyła mnie myśleć pozytywnie nie zważając na masę trudności i problemów dookoła.






Mikołajek - Jean-Jacques Sempe i Rene Goscinny
Pamiętam, że pierwszy raz zetknęłam się z tymi książkami w pierwszej klasie podstawówki. Nasza wychowawczyni często czytała naszej klasie "w nagrodę" kiedy byliśmy grzeczni. Zabawne przygody grupy chłopaków z podwórka należały do moich ulubionych. W bibliotece szkolnej prawie nigdy nie było można dostać ani jednej części, bo zawsze były wypożyczone. Do tej pory fenomen "Mikołajka" nie przeminął i dalej zachwyca on małych i dużych czytelników, a ja z pewnością kiedyś jeszcze do niego wrócę :)





Dynastia Miziołków - Joanna Olech
Nie jest to może klasyk literatury dziecięcej tak jak "Tajemniczy ogród", czy "Dzieci z Bullerbyn", ale z pewnością mogę zaliczyć ją do moich najukochańszych książek z dzieciństwa. Do tej pory przeczytałam ją kilkanaście razy i nigdy nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Arcyśmieszne perypetie rodziny Miziołków opisane są w formie pamiętnika jednego z jej członków. Kiedy zdarzało mi się czytać co poniektóre fragmenty na głos, moja rodzina także płakała ze śmiechu. Z pewnością będę wracać do tej książki jeszcze niezliczoną ilość razy.



Najmilsi - Ewa Szelburg Zarembina
Kolejna książka, którą przeczytałam kilka(naście) razy :) Jest to zbiór króciutkich opowiadań o dzieciach o naprawdę wielkich sercach. Jedne opiekują się znalezioną w lesie ranną wiewiórką, inne "przechowują" przez zimę bociana ze złamanym skrzydłem, a jeszcze inne prowadzą prawdziwy zwierzęcy przytułek. To właśnie z tej małej książeczki nauczyłam się miłości do wszystkiego co żywe i teraz nie mogę przejść obojętnie obok żadnego poszkodowanego zwierzaka lub przepełnionego schroniska i nie spróbować nieść pomocy.


Baśnie
Nie podałam żadnego konkretnego autora, bo czytałam ich naprawdę bardzo wiele. Poczynając od Hansa Christiana Andersena, a na braciach Grimm kończąc. Wszystkie baśnie mają to do siebie, że oczarowują czytelnika. Nadają się idealnie do poduszki i to właśnie w takich okolicznościach najczęściej czytała mi je mama. Potrafiły niesamowicie wzruszyć i rozbawić, ale to nie wszystkie emocje, które towarzyszą nam przy ich czytaniu. Myślę, że każdy z nas ma swoją ukochaną, do której wraca najczęściej. W moim wypadku jest to chyba "Ołowiany żołnierzyk". To piękna historia o miłości, poświęceniu i przywiązaniu do drugiego człowieka.



Tak to mniej więcej wygląda. Jak byłam mała czytałam bardzo wiele książek, ale za długo byłoby wymieniać. Prawdę powiedziawszy nie pamiętam nawet tytułów niektórych z nich :) Planuję do nich kiedyś powrócić i ponownie kroczyć śladami bohaterów moich ulubionych książek z dzieciństwa :)

piątek, 1 listopada 2013

Podsumowanie października :)

Witajcie!!!

Październik dobiegł końca, zaczął się listopad, a ja siedzę i rozmyślam jak sprawić, abyście dalej w tak licznym gronie odwiedzali tego bloga :) Strasznie się cieszę, że moje marne wypociny jeszcze się Wam nie znudziły i czytanie ich sprawia Wam jaką taką przyjemność. A więc zapraszam na kolejne podsumowanie!

Odkąd byłam małą dziewczynką, nienawidziłam jesieni. Nawet kiedy pogoda była tak piękna jak w tym roku, a chodniki były usłane różnokolorowymi liśćmi kojarzyła mi się z deszczem, zimnym wiatrem i smutkiem. Jednak w tym roku coś się zmieniło. Z przyjemnością przyglądałam się zmianom, które zachodzą w przyrodzie i więcej czasu spędzałam na świeżym powietrzu. Może dlatego ilość książek, które przeczytałam znacznie wzrosła w porównaniu z ubiegłym miesiącem, mimo, że w październiku miałam o wiele mniej czasu. Tak, ten miesiąc z ręką na sercu mogę zaliczyć do udanych.

Przeczytane książki:
1. Pragnienie - Carrie Jones [recenzja]
2. Atramentowe serce - Cornelia Funke [recenzja]
3. Niewolnica - A.M. Chaudiere [recenzja]
4. Księżyc szamana - Alma Alexander [recenzja]
5. Morze potworów - Rick Riordan [recenzja]
6. Pamięć krwi - Izabela Degórska [recenzja]
7. Antygona - Sofokles (w sumie lektura, ale też się liczy)
8. Harry Potter i Komnata Tajemnic - J.K. Rowling
9. Harry Potter i więzień Azkabanu - J.K. Rowling

Najlepsza książka: bezapelacyjnie "Niewolnica"
Najgorsza książka: Pragnienie
Ilość przeczytanych stron: 3193
Stron dziennie: 103

Łączna liczba wyświetleń: 2381
Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu: 642
Ilość obserwatorów: 12
Łączna liczba komentarzy: 106
Liczba napisanych postów (obie autorki): 11

Niestety nie udało mi się być na tegorocznych Targach Książki w Krakowie. Jak pisałam w którymś z postów, choroba pokrzyżowała mi plany dzień przed wyjazdem. To się nazywa mieć pecha -,-" Jednak na pocieszenie kupiłam sobie aż trzy książki, więc spodziewajcie się niedługo prawdziwej lawiny recenzji. Mimo, że listopad nie należy do moich ulubionych miesięcy, zaplanowałam sobie na niego naprawdę świetne książki :) Nie chcę zdradzać za wiele, ale wśród nich można znaleźć m.in. "Dotyk Julii" oraz "Annę we krwi".


Jakoś ostatnio czuję prawdziwy przypływ pozytywnej energii. Wszystko zaczęło się w końcu układać i mam przeczucie, że ten miesiąc będzie naprawdę wspaniały :) A nawet jeśli okaże się wielką klapą to pozostaje jeszcze z utęsknieniem wyczekiwać świąt, które zbliżają się wielkimi krokami ;)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie ;*** 
Ola