wtorek, 30 września 2014

John Green razy 4, a może 19?






Tytuł: 19 razy Katherine
Tytuł oryginału: An Abundance of Katherines
Autor: John Green
Ilość stron: 304
Wydawnictwo: Bukowy Las







Colin Singleton to cudowne dziecko. Świetnie się uczy, pochłania książki w zastraszającym tempie, wygrywa rozmaite konkursy, posługuje się kilkunastoma językami i oczywiście ma zadatki na prawdziwego geniusza. Z tego powodu nie jest on zbyt popularny, jednak w kontaktach z kobietami ma imponująco duże doświadczenie. Miał bowiem już 19 dziewczyn i wszystkie co do jednej go porzuciły. Oprócz tego miały one jeszcze jedną wspólną cechę. Wszystkie miały na imię Katherine. Kiedy ostatnia z nich - Katherine XIX zrywa z nim tuż po zakończeniu liceum, Colin zamyka się w sobie i postanawia cierpieć samotnie. Z nostalgii wyrywa go jednak Hassan - najlepszy, a za razem jedyny przyjaciel chłopaka. Razem postanawiają wyruszyć w podróż po Ameryce, aby odreagować dotychczasowe wydarzenia i przy okazji poszukać dorywczej pracy na lato. W międzyczasie Colin rozpoczyna pracę nad Teorematem o zasadzie przewidywalności Katherine, który ma przewidzieć przyszłość każdego związku. Czy ma on szansę go skończyć i stać się prawdziwym geniuszem?

"Książki to notoryczni Porzucani: gdy je odkładasz, mogą na ciebie czekać wiecznie, a gdy poświęcisz im uwagę, zawsze odwzajemniają twoją miłość."

O Johnie Greenie, autorze takich książek jak "Gwiazd naszych wina", czy "Szukając Alaski" słyszał już chyba każdy. Jego powieści zrobiły furorę w literackim świecie i szybko zdobyły nie małą popularność zarówno w Polsce, jak i na całym świecie. Z resztą nie bez powodu, ponieważ zdecydowanie nie zalicza się on do autorów, o których słyszymy same pochlebstwa, a w rzeczywistości nijak ma się to do tego co jest naprawdę. Jego książek po prostu nie da się przereklamować, ponieważ są one reklamą i klasą same w sobie. Przeczytałam wszystkie i pokochałam tak bardzo, że do tej pory nie potrafiłam napisać o nich ani jednego złego słowa. Czy po lekturze "19 razy Katherine", czwartej w kolejce, a za razem najnowszej powieści tego autora, moje zdanie o nim się nie zmieniło? Tego dowiecie się z recenzji :)

Ten kto Greena zna, czyta i uwielbia, ten wie, czego można się po jego książkach spodziewać. Z pewnością nietuzinkowych i barwnych bohaterów, z którymi łatwo się utożsamić, a co za tym idzie, z jeszcze większą przyjemnością poznawać ich przygody. W "19 razy Katherine" mamy takich bohaterów od groma i po prostu nie sposób nie polubić ich od pierwszych stron. Główny bohater - Colin. Wysoki, chudy, z głową do różnorakich obliczeń i języków obcych, a także... układania anagramów. Co więcej, każdą z tych czynności opracowaną ma prawie do perfekcji, a to ostatnie już w szczególności. Z resztą, czemu tu się dziwić, w końcu robi to od 7 roku życia! Jest to chłopak bardzo inteligentny, jednocześnie zadufany w sobie i z kompleksem mniejszości, na swój sposób sympatyczny, jednak przy pierwszym kontakcie niesamowicie irytujący. Jego przyjaciel Hassan - niezbyt praktykujący muzułmanin, patentowany leń i wielki fan reality show "Sędzia Judy", a także Lindsey - z pozoru przykładowa głupiutka blondynka, jednak w środku bardzo mądra i wrażliwa dziewczyna. Muszę przyznać, że takie połączenie to prawdziwa mieszanka wybuchowa i gdyby ktoś inny ją zastosował, nie wyszłoby z tego nic dobrego. U Greena są jednak zupełnie inne standardy i w tym wypadku takie ryzyko jak najbardziej się opłaciło :)

"Można kochać kogoś tak bardzo, pomyślał, ale nigdy nikogo nie kocha się tak bardzo, jak bardzo się za nim tęskni”

Jak zwykle miałam do czynienia z lekkim i przystępnym stylem, i inteligentnym humorem, którego akurat w tej książce było pełno. Dodatkowo autor pokusił się o uzupełnienie powieści swoimi własnymi dopiskami, które niesamowicie mi się spodobały i stanowiły chyba jeden z lepszych elementów tej powieści. Przez fakt, że cała akcja toczyła się głównie w małej miejscowości Gutshot w stanie Tennessee oraz jej obrębach mogłoby się wydawać, że jest ona stateczna i powolna, jednak w rzeczywistości wcale tak nie jest. To prawda, miałam problemy z wdrożeniem się w tę książkę, ale z biegiem stron coraz bardziej wciągałam się w stworzoną przez autora historię, tak że po paru rozdziałach po prostu nie mogłam się oderwać. Wiele osób zarzuca tej powieści nudę i schematyczność, jednak ja nie do końca się z tym zgadzam. Wszystkim zdarzają się błędy, a to wcześniej wspomniane podobieństwo nie jest aż tak uderzające, żeby od razu się do tego przyczepiać. Bo prawda jest taka, że dosłownie wszystkie książki Greena są do siebie podobne i nie ma takiej, która nie posiadałaby chociaż jednej cechy, którą mają inne. Co więcej, uważam, że właśnie "19 razy Katherine" należy do powieści z gatunku tych bardziej oryginalnych, a coś co wymieniane jest jako jej największa wada, w rzeczywistości jest zaletą.

"19 razy Katherine" to książka specyficzna. Autor pokusił się w niej o wprowadzenie kompletnie nowych pomysłów takich jak różne dopiski, trochę inaczej poprowadzona narracja, wzory (na końcu jest nawet aneks, z wyjaśnieniami wszystkich kwestii matematycznych wykorzystanych w tej książce!), bardziej skupił się także na ciekawszej akcji i humorze, niż płynącym z nich przesłaniu. Jak widać nie spotkało się to z aprobatą czytelników (przynajmniej nie tych Polskich), którzy oczekiwali chyba, że wszystkie jego powieści utrzymane będą w klimacie szokująco-wzruszającym tak jak wyżej wspomniane "GNW" i "SA". Ja osobiście w ogóle tego nie rozumiem i myślę, że tak naprawdę "inność" tej książki zadecydowała o wszystkich negatywnych ocenach. Po co zabraniać autorowi się rozwijać, próbować nowych rzeczy? Pozwólmy im wykorzystywać w swoich książkach to co im się żywnie podoba, a nie ograniczać do utartych schematów, z których zasłynęli. Jeśli nie wyjdzie - trudno, przynajmniej nie popełnią drugi raz tego samego błędu.

"Brakujących fragmentów nie da się wpasować w swoje wnętrze, gdy się je już raz straci"

Jak dla mnie "19 razy Katherine" to bardzo dobra powieść o samorealizacji, tęsknocie, wygórowanych ambicjach swoich, a także swoich rodziców, a także odnajdywaniu samego siebie w otaczających nas ze wszystkich stron wpływach i manipulacji. Jest napisana bardzo lekkim stylem i z dozą tak potrzebnego humoru. Tradycyjnie John Green przedstawił nam problemy i tematy niezbyt łatwe i w bardzo prosty sposób i uważam to za osobistą magię tych książek.  Spędziłam z nią naprawdę niezapomniane chwile, trzeba tylko podejść do niej z pewnym dystansem. Wam także serdecznie to polecam.

Moja ocena: 8/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

poniedziałek, 22 września 2014

Czy w miłości można posunąć się o krok za daleko?






Tytuł: O krok za daleko
Tytuł oryginału: Fallen Too Far
Autor: Abbi Glines
Ilość stron: 300
Wydawnictwo: Pascal







Dziewiętnastoletnia Blair znajduje się na życiowym zakręcie. Kiedy jej mama - jedyna osoba, która się o nią troszczyła i naprawdę kochała, umiera po długiej walce z chorobą , nie zostaje jej nikt bliski. Zmuszona sprzedać rodzinny dom i wszystkie kosztowności w końcu zostaje bez środków do życia, a o pomoc musi zwrócić się do ostatniej osoby, która ma dla niej jakiekolwiek znaczenie - własnego ojca. Kiedy dziewczyna dociera na miejsce okazuje się jednak, że sam zainteresowany wyjechał na wakacje, ze swoją nową  żoną, a w domu zostawił tylko Rusha - jej przyrodniego brata i jednocześnie syna znanego muzyka. Pierwsze spotkanie tych dwojga kończy się wyrzuceniem biednej Blaire za drzwi, jednak ostatecznie chłopak zgadza się, aby zamieszkała u niego aż do powrotu jej ojca. Nieoczekiwanie wybucha między nimi pożądanie. Namiętność tak silna, że nie da się jej sprzeciwić. Tyle, że Rush i Blaire nie powinni być razem. Czy posuną się o krok za daleko?

Powieści z gatunku New Adult wychodzą ostatnio na rynek wydawniczy w ilościach hurtowych i mało które są w stanie czymkolwiek nas zaskoczyć. Mamy jak zwykle dwójkę bohaterów po przejściach, ciężkie chwile, rodzącą się między nimi przyjaźń, która w końcu przeradza się w prawdziwą miłość aż po grób. To wszystko już było. Jednak co jeśli trochę w tym schemacie namieszać i poprzestawiać kolejność zdarzeń? Zamiast od przyjaźni zacząć od jej zupełnego przeciwieństwa - wybuchającej namiętności? Wtedy mamy okazję przeczytać coś kompletnie innego, co może i nie powali nas na kolana kilkunastostronnicowym morałem, ale będzie idealnym przerywnikiem oraz ciekawym uzupełnieniem codziennych lektur. Właśnie tak postrzegam "O krok za daleko" autorstwa Abbi Glines i muszę przyznać, że na tym polu wypadła ona naprawdę bardzo dobrze!

Na początek mamy parę głównych bohaterów. Blaire i Rush to tak naprawdę swoje dokładne przeciwieństwa. On bogaty, arogancki, lubiący dobrą zabawę i przygody na jedną noc. Ona raczej skromna,  jednak bardzo niezależna i nie da sobie w kaszę dmuchać. Już w pierwszej scenie pokazuje na co ją stać, a posiada jeszcze kilka asów w rękawie, o których Rush dowiaduje się dopiero po jakimś czasie. Do tego bardzo doświadczona przez los, a co za tym idzie o wiele doroślejsza niż wskazywałby na to chociażby jej wiek. Na początku książki kontakty między tym dwojgiem ograniczały się do dosłownie kilkuminutowej wymiany zdań, ponieważ wszystkie inne kończyły się nieuchronną konfrontację. Nikt nie spodziewałby się, że wywiąże się między nimi tak burzliwy i gorący romans, jak to ma miejsce w tej książce. Te emocje, to erotyczne napięcie, które nieustannie wisiało w powietrzu i rosło z każdym kolejnym spotkaniem, aż w końcu namiętność, która wybucha w najmniej oczekiwanym momencie - zwykle nie przepadam za takimi historiami, ale kurczę, tutaj czytało się o tym naprawdę przyjemnie! Nie do wiary, co ze mną zrobiła ta książka!

Styl autorki jest bardzo lekki i płynny - idealny na wakacje, czy po prostu chwilę odpoczynku. Bez zbędnych upiększaczyczy, wszystko czarno na białym. Bo prawdę powiedziawszy tutaj nie ma co upiększać. Prosty język, dla równie prostej historii, ale za to jak przyjemny w odbiorze! Z niecierpliwością śledziłam kolejne wydarzenia i wprost nie mogłam oderwać się od tej książki. Autorka pisze bardzo ciekawie, niesamowicie dozuje napięcie i zwroty akcji, ale także na każdym kroku wykazuje się pomysłowością dokładając bohaterom coraz to nowych zmartwień, jednocześnie przeplatając je ze... scenami erotycznymi. Myślałam, że po przeczytaniu kilku fragmentów pióra pewnej pisarki, której z nazwiska tu nie wymienię, będę do końca życia czuła niesmak do tego typu wzmianek, jednak Abbi Glines bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie ma tu wulgarności, czy jakichś przesadnych perwersji, wszystko jest przedstawione po prostu normalnie. Ta historia mnie uzależniła i przysięgam, że nie da się jej odłożyć nie poznawszy wcześniej wszystkich wydarzeń. Skończyłam ją w jeden dzień, a i po tym jeszcze było mi mało! Byłam w stanie nawet w środku nocy wstać i zamówić przez internet kolejne części (hehe całe szczęście, że się powstrzymałam :D)

"O krok za daleko" to książka dobra. Odznacza się ciekawą kreacją bohaterów i w miarę oryginalnym pomysłem, jednak pod tym względem także można zauważyć pewne mankamenty. Wszystkie postacie miały okazję chociaż raz mnie pożądanie wkurzyć (na czele z głównymi bohaterami)  i za grosz nie rozumiałam ich postępowania, a fabuła momentami była przewidywalna, ale przy tego typu lekturach nie ma to większego znaczenia. Liczy się głównie przyjemność z czytania i lekki język, który nie przerobi nam mózgu na papkę od poszukiwania dwuznaczności danych sytuacji. A to właśnie udało się Abbi Glines osiągnąć. Później już leci z górki. Nie jest to książka, z którą latałabym po mieście i polecała każdemu, ale mimo to warto ją przeczytać. Jeśli lubujecie się w młodzieżówkach, romansach i takich klimatach, ale jednocześnie znudziły wam się grzeczne, przesłodzone historię, to jestem prawie pewna, że Wam się spodoba :)

Moja ocena: 6/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

czwartek, 18 września 2014

Zagubiony heros - Rick Riordan






Tytuł: Zagubiony heros
Tytuł oryginału: The Lost Hero
Autor: Rick Riordan
Ilość stron: 520
Wydawnictwo: Galeria Książki








Piper i Leo mają problem. Kiedy ich przyjaciel Jason budzi się nagle w jadącym w niewiadomym kierunku autobusie, wśród zupełnie obcych ludzi i nie pamięta kompletnie nic oprócz swojego imienia, są przerażeni. Nie wiedzą co się dzieje, a już w ogóle nie mają pomysłu jak sprawić, aby przyjaciel cokolwiek sobie przypomniał. Na dodatek podczas dziwnej burzy, która pojawia się znikąd na szkolnej wycieczce, atakują ich potwory. Nastolatkom cudem udaje się przeżyć, ale to jeszcze nie koniec ich wspólnej przygody. Zostają przeniesieni do Obozu Herosów, miejsca, które powinno kojarzyć im się z domem i bezpieczeństwem, jednak wcale tak nie jest. Jason czuje się nieswojo, Piper zajęta jest ukrywaniem swojej mrocznej tajemnicy, a Leo jest co najmniej zdezorientowany. Czy powoli ziszczająca się nowa przepowiednia na nowo połączy starych przyjaciół?

Starożytna Grecja, Rzym, Egipt, czy Mezopotamia to cywilizacje, o których wiemy coraz więcej, jednak nadal za mało. Dzięki badaniom i znaleziskom archeologicznym mogliśmy trochę dowiedzieć się o ówczesnej architekturze i sztuce, jednak nadal szczególnie tajemnicze pozostają dla nas życie codzienne i kultura ludzi z tego okresu, w tym wierzenia oraz bogowie, których wyznawali. Wiemy, że do wyjaśniania niektórych zjawisk wykorzystywali oni mity. Fascynujące opowieści o otaczającym ludzkość świecie, opisujące historie wielkich bogów i niezwyciężonych herosów oraz zagadnień dotyczących życia, śmierci, dobra i zła. Pełne są patosu, często niezrozumiałych zwrotów i sformułowań, ale jednocześnie mają w sobie coś nieopisanego, niezwykłego. Niby w nie nie wierzymy, a mimo to jesteśmy w stanie zaczytywać się w nich bez pamięci. Może to właśnie to sprawia, że są tak niesamowicie fascynujące.

Dzisiaj po raz kolejny pragnę zaprosić Was na wędrówkę po świecie mitologii szlakami książek Ricka Riordana. Kiedy niesamowita seria o Percy'm Jacksonie dobiegła końca [recenzja], podbijając moje serce, ale jednocześnie pozostawiając je w kompletnej rozsypce, długo nie zastanawiałam się, czy mogę dostać coś lepszego. Czym prędzej pobiegłam do księgarni, aby zakupić pierwszy tom "Olimpijskich herosów".  Chyba nie zniosłabym zbyt długiej rozłąki z ukochanymi bohaterami, a coraz bardziej pogrążając się w lekturze pozwalałam na nowo wciągnąć się w wykreowany przez autora świat.  Nowa seria, nowi bohaterowie i nowe niezapomniane przygody. Muszę przyznać, że byłam niezwykle ciekawa jak tym razem panu Riordanowi udało się połączyć elementy fantastyki z rzeczywistością. Jak rozwinie się ogrom nowych wątków, które znajdują się w pierwszej części "Olimpijskich herosów", jaki wpływ na bohaterów będzie miała nowa przepowiednia oraz jacy oni w ogóle będą. Moją ciekawość podsyciły dodatkowo przepiękne okładki całej serii. Pierwsze wrażenie? Jestem zachwycona!

To, że w książkach Riordana za największe zalety uważam humor i genialne połączenie mitologii z rzeczywistością to oczywiste. Jednak dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że równie ważną rolę odgrywają tutaj bohaterowie. I to jacy! Rick Riordan to autor, który ma niepowtarzalny talent do tworzenia barwnych i nietuzinkowych postaci. W jego książkach nie ma miejsca na powtarzalność, nudę, czy brak wyrazu. U niego każda postać jest wyjątkowa i ma swój własny charakter, za który możemy ją pokochać. Tak było i w tym wypadku, bo obok tych znanych nam już z poprzedniej serii pojawia się także mnóstwo nowych. Bardzo polubiłam zarówno twardo stąpającą po ziemi Piper, zwariowanego lekkoducha jakim jest Leo, odpowiedzialnego i odważnego Jasona, jak i pozostałych obozowiczów i ich opiekunów.

Autor jak zwykle posługiwał się swoim zabawnym, lekkim stylem gładko przechodząc między kolejnymi wątkami i zgrabnie je między sobą przeplatając. Mimo, że narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, każdy rozdział poświęcony jest innemu bohaterowi i to z jego "punktu widzenia" poznajemy przyszłe wydarzenia. A było ich naprawdę sporo, bo oprócz tego, że fabuła była niezwykle rozbudowana i bogata w zwroty akcji, a tempo nie zwalniało ani na chwilę, to "Zagubiony heros" sam w sobie nie jest cienką książką. Rozmiary poprzednich części serii o Percy'm Jacksonie wahały się od 300 do ok. 350 stron, a tutaj mamy aż 520 stron nieprzerwanej akcji! Po prostu kocham to! Dodatkowo na końcu możemy znaleźć coś w rodzaju mini - przewodnika po występujących w tym tomie bogach - imię, krótką charakterystykę oraz rzymski odpowiednik. Jest to zdecydowanie coś co przyda się osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z książkami Riordana/ w ogóle jakąkolwiek mitologią.

Nie ma książek idealnych i mimo tylu zalet "Zagubiony heros" ma także kilka wad. Jedną z tych najbardziej rażących są schematy powtarzające się co kilka części. Można zauważyć chociażby podróż zaczerpniętą z części pierwszej, czy Wielką Przepowiednię, która była motywem przewodnim całej poprzedniej serii o bogach olimpijskich. Pan Riordan genialnym pisarzem jest i braku oryginalności zarzucić mu zdecydowanie nie można, ale nawet u najlepszych niektórych błędów uniknąć się po prostu nie da. Chociaż z drugiej strony, nawet książki mojego ukochanego Johna Greena są do siebie pod pewnymi względami podobne, a jednak nadal zachowują swój niepowtarzalny klimat i wyjątkowość. Myślę, że to działa także w wypadku książek Ricka - z pozoru podobne, a tak naprawdę jedyne w swoim rodzaju :) A jeśli chodzi o zakończenie to było ono napisane w dokładnie Riordanowskim stylu. Pierwszy etap przygody dobiegł końca, ci, którzy mieli zostać uratowani wrócili cali i zdrowi, sielankowe obrazki, wszystko ładnie, pięknie i nagle Bum! Prawda spada na nas jak grom z jasnego nieba sprawiając, że błagamy o kolejną część. A ja już nie mogę się doczekać, kiedy po nią sięgnę!

Moja ocena: 7/10




Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

piątek, 5 września 2014

Dawno, dawno temu - w blasku fleszy...






Tytuł: Rywalki
Tytuł oryginału: The Selection
Autor: Kiera Cass
Ilość stron: 335
Wydawnictwo: Jaguar







Nad 35 dziewczynami, obywatelkami młodego państwa Illei, wisi perspektywa iście świetlanej przyszłości. Zostały one bowiem wybrane do Eliminacji i zawalczą o serce przyszłego następcy tronu - księcia Maxona. Jedną z nich jest America Singer, piątka należąca do kasty artystów, z pozoru zwykła dziewczyna. Jednak ma ona pewien sekret. Od ponad dwóch lat potajemnie spotyka się z Aspenem - chłopakiem z sąsiedztwa. Jest on jednak szóstką, a więc o klasę niżej od swojej ukochanej, co oznacza, że ich związek zdecydowanie nie spotkałby się z aprobatą reszty społeczeństwa, co więcej - ujawniony mógłby przysporzyć im poważnych kłopotów. Kiedy przychodzi oficjalny list, Ami zdecydowanie nie jest zachwycona perspektywą rozłąki z ukochanym, jednak doskonale wie, że udział w Eliminacjach bardzo pomógłby jej rodzinie w wiązaniu końca z końcem. Kiedy jednak spotyka księcia Maxona całe jej życie staje na głowie, a ona sama zdaje sobie sprawę, że wcale nie chce opuszczać pałacu. Co zrobi, kiedy korona, której nigdy nie pragnęła będzie na wyciągnięcie ręki?

„Czasami, aby coś ukryć, najlepiej robić to na oczach wszystkich.”

Chyba każda mała dziewczynka zapytana o to kim chce zostać gdy dorośnie, pomiędzy zawodami aktorek, modelek, piosenkarek i weterynarzy wymieniała także bycie księżniczką. No bo która z nas chociaż przez chwilę nie chciała nią być? Nosić piękne suknie, mieszkać w pałacu, no i oczywiście mieć swojego własnego księcia z bajki. Takiego, który w razie potrzeby przybędzie na białym rumaku i uratuje nas z opresji. Dzięki książce "Rywalki" Kiery Cass chociaż na te kilka godzin mogłam do tych czasów powrócić i rozkoszować się chwilami błogiej przyjemności, za co już na wstępie chciałabym jej serdecznie podziękować. Bo świat, który został wykreowany przez autorkę w tej powieści jest magiczny. Magiczny, bajkowy i przyznaję, także trochę nierealny, jednak nie mogę uznać tego za jego wadę. Myślę, że każdemu z nas od czasu do czasu przyda się taka chwila kompletnego oderwania od rzeczywistości i zagłębienia się w krainie marzeń, co w moim wypadku stało się właśnie dzięki lekturze "Rywalek".

Całą historię poznajemy z perspektywy Ameriki, drobnej, rudowłosej dziewczyny z niemal marginesu swojego społeczeństwa. Muszę przyznać, że wykreowana została ona naprawdę ciekawie i zapałałam do niej swego rodzaju sympatią mimo, że na co dzień nie gustuję w miłych, uległych i cnotliwych kruszynkach. Może było to spowodowane uporem i odwagą jaka od początku w niej drzemała, ale główna bohaterka zdecydowanie zyskała w moich oczach. Co prawda ma ona skłonności do dramatyzowania i zbyt częstego zalewania się łzami, jednak coś czuję, że Ami zdoła jeszcze udowodnić na co ją stać i pokazać pazurki :) Za to Aspen i Maxon to zupełnie inna historia. Jak na mój gust są to charaktery typowych książkowych przystojniaków i mimo, że żadnego z nich nie obdarzyłam szczególnymi względami, to ten drugi mimo wszystko przekonał mnie do siebie swoją nieśmiałością i niepewnością w stosunkach z kobietami. Było to naprawdę urocze :) Za to inne postaci wcale nie przykuły mojej uwagi i wydały mi się wyjątkowo nudne i papierowe. Co najwyżej po kilka cech charakteru i żadnych elementów szczególnie przykuwających uwagę. Ale czego tu się spodziewać po postaciach niemal epizodycznych?

Pomysł osadzenia akcji powieści w dystopijnym świecie, po licznych konfliktach i przejściu 4 wojen światowych był naprawdę świetnym zabiegiem. Sprowadziło mnie to na ziemię i sprawiło, że na wydarzenia rozgrywane w książce spojrzałam z zupełnie innej perspektywy. Już nie postrzegałam ich jako rozmytych, jakby odległych w czasie, tylko w końcu poczułam, że rozgrywają się one tutaj - na Ziemi. Podział na klasy, to kwestia dyskusyjna i do końca nie potrafię zdecydować, czy na pewno przypadła mi ona do gustu, jednak w tym wypadku nie było innego sposobu na ukazanie różnic między poszczególnymi sferami życia ludzi w Illei, i ja to rozumiem. Z przyjemnością wczytywałam się w historię nowego państwa i wydarzenia, które zadecydwały o tym, że wygląda ono teraz tak, a nie inaczej. Nawet sama idea Eliminacji wyjaśniona została dość sensownie, za co autorce należy się kolejny plus, ponieważ nie znalazłam tu żadnych niespójności, co w dużym stopniu tyczyło się np. "Niezgodnej". Widać, że pani Cass miała od początku plan na świat swojej powieści i bardzo to doceniam.

Styl pisania jest do bólu prosty, jednak jest to już standard przy dzisiejszych książkach skierowanych do młodzieży. Ma się czytać po prostu szybko i przyjemnie, a nie zawracać sobie głowę zbędnymi ozdobnikami. I tak właśnie było, bo co jak co, ale braku umiejętności pisarskich to pani Cass nie można zarzucić. Autorka wie jak zaciekawić czytelnika, bezpiecznie dozuje napięcie i mimo, że w książce nie znalazły się żadne wydarzenia, które wgniotłyby mnie w fotel to z niecierpliwością poznawałam kolejne i kolejne, aż doszłam do końca. Na samym początku obawiałam się, że historia ta okaże się schematyczna, przesłodzona i pełna niepotrzebnego patosu. No bo jakby na to nie patrzeć "Rywalki" były, są i będą historią rodem z "Kopciuszka" i innych bajek Disney'a i takich porównań w żaden sposób uniknąć się nie da, jednak wplecione w książkę polityka, ekonomia, toczone wojny, kryzys oraz po części historia państwa okazały się przydatnym i udanym dopełnieniem całości.

No i ostatecznie nie wiem jak mam odnieść się do "Rywalek". Na pewno jest to bardzo dobra pozycja na chwile wytchnienia po pracy, czy szkole i miło spędzony wolny czas... ale nic więcej. Nie jest to zbyt ambitne dzieło, nie znajdziecie tutaj poruszającego przesłania, które zmieni losy świata, ani ważnych prawd życiowych, których tak często szuka się teraz w młodzieżówkach. Jest to po prostu historia dziewczyny "z ludu", która dostała niepowtarzalną szansę zostania księżniczką i zasmakowania trochę dworskiego życia. Niektórym może wydawać się infantylna i głupia, i może po części mają rację, ale mnie naprawdę się spodobała. Autorka swoją baśniowa opowieścią obudziła we mnie moje wewnętrzne dziecko, co sprawiło, że kompletnie zakochałam się w tej historii. Na tyle, aby w te pędy pobiec do koleżanki i pożyczyć od niej drugą część. Tak więc, czy warto? Moim zdaniem tak, ale ostateczną decyzję musicie podjąć sami.

Moja ocena: 7/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

środa, 3 września 2014

Jak zbankrutować, czyli zapowiedzi wydawnicze #1


Witajcie kochani!

Dwa dni z zaplanowanych 10 miesięcy już za nami. Niestety jest coraz więcej zajęć, lekcje zaraz ruszą pełną parą, a wtedy czasu na czytanie nie będzie prawie wcale, ale nikt nie wspominał o ich kupowaniu prawda? Dzisiaj mam dla Was coś, czego do tej pory na blogu nie robiłam, a co mam nadzieję przypadnie Wam do gustu, czyli zapowiedzi - tym razem na wrzesień. Musicie wiedzieć, że wydawcy przygotowali ich dla nas całe mnóstwo, dlatego wybrałam 10 moim zdaniem najciekawszych, a przynajmniej takich, które ja chciałabym mieć w swojej biblioteczce. Zapraszam!


"Zostań, jeśli kochasz" Gayle Forman

Mia straciła wszystko. Czy miłość pokona śmierć?
Po tragicznym wypadku, w którym zginęli jej najbliżsi, Mia trwa w stanie dziwnego zawieszenia. Musi podjąć decyzję, czy walczyć o odzyskanie przytomności, czy też poddać się i umrzeć. Próbując rozstrzygnąć ten dylemat, wspomina dotychczasowe życie.


To już drugie oblicze tej książki. Pierwsze pod tytułem "Jeśli zostanę" zostało wydane już w 2010 roku. Naprawdę nie wiem, dlaczego twórcy zbliżającej się wielkimi krokami ekranizacji postanowili zmienić tytuł, ale jako, że nigdzie nie mogę znaleźć starej wersji to będę musiała zadowolić się tą.


premiera: 10 września


"Miasto niebiańskiego ognia" Cassandra Clare

Finał "Darów Anioła" po prostu musi być spktakularny i właśnie tego spodziewam się po MNO. Mam nadzieję, że Cassie sprosta oczekiwaniom, chociaż po pierwszych recenzjach mam pewne wątpliwości. Co prawda 5 tomu, czyli "Miasta zagubionych dusz" jeszcze nie miałam okazji przeczytać, z tego względu, że dosłownie nigdzie nie mogę go dostać. Zaginęły wersje w starych, jak i nowych okładkach. Żadna księgarnia stacjonarna, ani internetowa nie ma go w swoich magazynach, co jest więcej niż dziwne. Serio o.O

premiera: 24 września





"Julia. Trzy tajemnice" Tahereh Mafi

Przy okazji recenzowania "Sekretu Julii" wspomniałam, że bardzo ucieszyłabym się z wydania "Unite me", czyli tomów 1.5 i 2.5 tejże trylogii. No i oto i są! Nawet nie wiecie jaka radość mnie rozpiera. Myślę, że krótkie nowele opisujące wydarzenia z perspektywy kolejno Adama i Warnera będą genialnym dodatkiem do serii, co czyni go jedną z najbardziej wyczekiwanych premier wrześniowych!

premiera: 22 września








"Zniszcz ten dziennik"

To książka inna niż wszystkie, które dotąd widzieliście. To dziennik który pozwala przekształcić destrukcję w kreację, uruchomić wyobraźnię i wyrazić swoje emocje! Wykorzystując pomysłowo, lecz osobliwie zilustrowane szablony, uznana artystka Keri Smith zachęca do dokonywania aktów destrukcji i eksperymentów w dzienniku, aby rozbudzić prawdziwy proces tworzenia.

Czy da się kreatywnie coś zniszczyć? Ta książka udowadnia, że jak najbardziej. "Zniszcz ten dziennik" intryguje mnie. I to bardzo. Jeszcze do końca nie zdecydowałam, czy go kupię, ale poprzeglądam z wielką chęcią - szczególnie czyjś ;)

premiera: 10 września




"Republika piratów" Colin Woodard

Sami przyznacie, że piraci to motyw niezbyt często spotykany ostatnimi czasy w literaturze, więc ta książka jak najbardziej wpisuje się w kanon lektur oczekiwanych. Coś czuję, że akcji, dobrze wykreowanych bohaterów, ani niezapomnianych przygód na pewno mi nie zabraknie ;)

premiera: 24 września










"Miasto kłamstw. Cała prawda o Teheranie" Ramita Navai

„Miasto kłamstw” to portret niezwykłego miasta – świeży, zaskakujący, prowokujący. Łącząc wątki kryminalne i polityczne, seks i suspens, trafi szerokiego grona czytelników na całym świecie. Przez centrum Teheranu i serce książki Ramity Navai przebiega Waliasr – główna arteria Teheranu i najdłuższa ulica na Bliskim Wschodzie. Autorka zabiera nas w wędrówkę po Waliasr, ukazuje jej architekturę, kulturę i historię, odkrywa przed nami jej duszę... 
W tym wypadku opis mówi sam za siebie. To musi być genialne!

premiera: 11 września




"Zła krew" Sally Green

Wola przetrwania, która pokonuje wszelkie przeciwności.
Współczesny świat, w którym obok ludzi żyją wiedźmy – dobre białe oraz złe czarne. Piętnastoletni Nathan jest mieszańcem obu zwaśnionych, ściganym i wyalienowanym, lecz zdecydowanym przetrwać za wszelką cenę. Pierwsza część trylogii, która zostanie przetłumaczona w kilkudziesięciu językach.


Książka, która pobiła rekord Guinnessa w największej ilości przedpremierowych tłumaczeń debiutującego autora? Już się boję jak dobra ona musi być. Zdecydowane must have na wrzesień. Oby tylko wystarczyło mi funduszy, aby kupić to wszystko. W końcu w październiku Targi Książki w Krakowie!

premiera: 10 września



"Miasto z lodu" Małgorzata Warda

Przyznaję się bez bicia. W wypadku tej książki na pierwszym miejscu zadziałała okładka. Przepiękna, magiczna i w odcieniach mojego ulubionego koloru, czyli błękitu. Ale opis także jest bardzo interesujący ;) Zapowiadają się naprawdę cudowne chwile w chłodne wieczory z kubkiem herbaty w jednej ręce, a książką w drugiej. Już nie mogę się doczekać!

premiera: 11 września







"Nie wierz w człowieka" Iga Wiśniewska

Powiem tak. Książka zagadka. Na temat niej, jak i samej autorki znalazłam naprawdę bardzo mało informacji, a tytuły jej innych książek są tak samo demotywujące jak ten. Może dlatego aż tak bardzo mnie on intryguje? Na co dzień nie czytuję zbiorów opowiadań, ale w tym wypadku chyba się skuszę.

premiera: wrzesień 2014 (data przybliżona)











"Mara Dyer. Tajemnica." Michelle Hodkin

Światowy bestseller czytany przez miliony czytelniczek zakochanych w parze bohaterów.
Każdy kryje w sobie tajemnicę, wystarczy ją obudzić.
Kim jest Mara Dyer?

Hmmm... w sumie to nie oczekuję tej książki aż tak bardzo. Spodobała mi się okładka, opis (a właściwie jego pierwsza część, którą macie na górze) oraz tytuł, ale jeszcze nie czuję się na tyle przekonana, aby w dniu premiery lecieć na złamanie karku aby tę książkę kupić. No zobaczymy co z tego będzie, ale sami przyznacie, że okładka robi wrażenie!

premiera: 10 września



I to by było na tyle. Oczywiście jest jeszcze mnóstwo pozycji, które doczekają się swojej premiery w tym miesiącu (naliczyłam ich prawie 40 o.O), ale po prostu nie chciałam Was (i mnie) dobijać. Bo pierwotnym celem tego posta miało być poprawienie Wam, a także po część mi, humoru po rozpoczęciu szkoły, lekcji itp., ale prawdę powiedziawszy teraz nie wiem, czy jestem rozradowana, czy raczej zdołowana. Szkoda, że ilość wydawanych książek nie jest wprost proporcjonalna do grubości mojego portfela. Chyba będę musiała na nowo utworzyć na LC półkę "chcę w prezencie" bo inaczej nie wyrobię xD A jakie książki Was zainteresowały? Macie swoje must have na wrzesień?





Pozdrawiam Was serdecznie :*

Ola

poniedziałek, 1 września 2014

Podsumowanie sierpnia!

 Witajcie kochani!

1 września to dzień, który przyprawia o zły humor większość młodzieży w wieku szkolnym. Skończyły się wakacje, czas letniego wypoczynku i spotkań ze znajomymi, a zaczęły obowiązki. Choć osobiście uważam, że nic by się nie stało, gdyby dali nam jeszcze z tydzień wolnego (ewentualnie miesiąc :)) to mimo wszystko cieszę się z nowego roku szkolnego i spotkania z klasą ;) Dzisiaj, tak jak każdego pierwszego dnia nowego miesiąca mam dla Was krótkie podsumowanie moich czytelniczych i blogowych osiągnięć. Zapraszam!


Sierpień był dla mnie miesiącem niesamowicie męczącym. Ciągle gdzieś jeździłam, wyjeżdżałam, kogoś odwiedzałam. Jeszcze dobrze nie zdążyłam wejść do domu już musiałam planować i pakować się na kolejny wyjazd. Prawie codziennie poza domem spędzałam większość przedpołudnia, a także popołudnia i wieczory, a czasu dla siebie nie miałam prawie wcale. Może właśnie dlatego książek przeczytanych w tym miesiącu nie jest zbyt wiele, tak samo napisanych postów. Ale nie zmienia to faktu, że minione wakacje były najlepszymi w moim życiu, czego dowodem są tysiące niezapomnianych i wspaniałych wspomnień oraz setki niesamowitych zdjęć :)

Ale przechodząc do książek przeczytanych w sierpniu, są to:
Gorączka - Dee Shulman
Zieleń szmaragdu - Kerstin Gier
Tato, gdzie jedziemy? - Jean-Louis Fournier
O krok za daleko - Abbi Glines

Razem było to 1064 strony, czyli ok. 34 stron dziennie. Jak widać powyższych pozycji nie udało mi się jeszcze zrecenzować, za to pojawiły się posty o Księciu mgłyUpadłychHopeless oraz stosik. Byłam także na jednej z najlepszych, najcudowniejszych i najpiękniejszych ekranizacji na świecie, czyli Gwiazd naszych wina :) Tak więc, chyba nie jest ze mną jeszcze tak źle? W końcu po miesiącach rozmyślania i zastanawiania udało mi się założyć fanpage bloga, więc jeśli nie mieliście okazji go polubić serdecznie zapraszam ;) Oprócz tego w tym miesiącu wybiło 20 000 wyświetleń i ponad 90 obserwatorów, z czego jestem ogromnie dumna i oczywiście przeszczęśliwa!  Jak zwykle wszystkie moje plany "nadrabiania zaległości" wzięły w łeb, ale co poradzę? We wrześniu (a zwłaszcza jego pierwszych dniach, bo wtedy w szkole będzie jeszcze trochę luzu) postaram się stopniowo, ale systematycznie to wszystko ogarnąć i mam nadzieję, że w końcu mi się uda :)


Tak więc, to by było na tyle. Mam nadzieję, że nie jesteście za bardzo przygnębieni dzisiejszą datą i z nową energią, radością i uśmiechem na twarzy wkroczycie w nowy rok szkolny.



Trzymajcie się ciepło :*
Ola