piątek, 15 sierpnia 2014

Może "okay" będzie naszym "zawsze"?






Tytuł: Gwiazd naszych wina
Tytuł oryginału: The fault in our stars
Reżyseria: Josh Boone
Czas trwania: 2 h 5 min.
Data premiery: 6 czerwca (Polska), 16 maja (świat)







Ostatnimi czasy coraz częściej słychać o zaniku czytelnictwa wśród nastolatków. Coraz mniejsza ilość młodych ludzi sięga po książki. I kiedy wydawało się, że dzisiejsza młlodzież zmierza w najgorszym kierunku, wtedy pojawia się on. John Green. I jego przełomowa powieść "Gwiazd naszych wina", która zrewolucjonizowała światopogląd milionów nastolatków. Polskiego rynku, dużej części blogosfery, a w udziale także mojej osoby nie ominął jego fenomen i sama przyznaję, że historia Hazel i Augustusa to coś niesamowitego i wyjątkowego, co nie daje o sobie zapomnieć. Moją opinię o książce zdążyliście już poznać. Teraz przyszła pora na adaptację filmową. Czy jest ona tak dobra jak wszyscy mówią?

Na film ten wybrałam się dzisiaj. Tak dzisiaj. Dokładnie 3 miesiące po światowej premierze i ponad 2 po tej polskiej. Nie mam pojęcia dlaczego, ale w moim mieście postanowili zabawić się moim kosztem przekładając seanse z dnia na dzień, z terminu na termin. Mimo to byłam wytrwała i kiedy w końcu się na niego wybrałam nie potrafiłam ukryć podekscytowania, a także zdenerwowania spowodowanego przedłużonym wyczekiwaniem.


Bo prawda jest taka, że kompletnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Z jednej strony pozytywne opinie i zachwyty innych blogerek, a z drugiej niezbyt przekonujący aktorzy i nieścisłości wypatrzone już po pierwszym zwiastunie. Bałam się jak diabli tego co zastanę po wejściu do sali kinowej, bałam się tego, że się zawiodę. Chyba nie wybaczyłabym twórcom, gdyby jakimś cudem to skopali. Jak się okazało, moje obawy były zupełnie bezpodstawne, bo na podstawie najpiękniejszej książki jaką w życiu czytałam powstał najpiękniejszy na świecie film. I z góry przepraszam, że moja mini recenzja nie będzie do końca składna, ale w tym momencie nie jestem jeszcze w stanie trzeźwo myśleć. To wszystko było tak idealne! Tak genialne! Tak fenomenalne... że po prostu brak mi słów.

Tak jak pisałam wyżej - nie byłam do końca przekonana co do obsady tegoż filmu. Shailene Woodley w głównej roli od razu mi się spodobała. To była po prostu idealna Hazel. Ma delikatne rysy twarzy, szczere spojrzenie i prześliczny uśmiech, a mimo to potrafiła doskonale odegrać tę zadziorność i sarkazm tak znajomy i charakterystyczny dla swojej bohaterki. Obiekcje miałam natomiast do Ansela w roli Gusa. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam obsadę, założyłam już najgorsze. Trochę zmiękłam, kiedy ukazał się pierwszy zwiastun, ale nadal sceptycznie podchodziłam do tego projektu. Za to gdy tylko zaczął się seans i zobaczyłam pierwszą ich wspólną scenę wszystkie moje wątpliwości nagle zniknęły. Augustus Waters stał przede mną jak żywy! W końcu miałam swojego idealnego Gusa u boku idealnej Hazel. Czegóż chcieć więcej? Ale więcej dostałam! Bo generalnie cała obsada była dobrana doskonale. Zarówno Isaac, rodzice Hazel, czy Lidewij. Ach, cudowni <3

Wierność z książką także była imponująca. Już dawno nie widziałam tak wiernej i dopracowanej ekranizacji, co nie ukrywam bardzo mnie cieszy. Z resztą, czemu ja się dziwię? Przecież nad jej realizacją czuwał sam John Green! Zawarte zostały wszystkie co po ważniejsze cytaty i chociaż nad brakiem niektórych fragmentów naprawdę ubolewam (Jajecznica, sprzedaż huśtawki i kilka innych), to doskonale rozumiem, że nie da się zawżeć w filmie wszystkiego. Jeśli chcemy znać więcej szczegółów, zawsze możemy wrócić do papierowej wersji, prawda? Podobało mi się także ukazanie wymiany wiadomości między bohaterami. Te dymki nad ich głowami, które później pryskały niczym bąbelki szampana - naprawdę urocze :3

A zwieńczeniem tego wszystkiego był oczywiście najlepszy i przegenialny soundtrack! Słuchałam go non stop w sumie od kiedy ukazał się w pełnej wersji, a poszczególnych piosenek jeszcze wcześniej. Tak naprawę nie wiedziałam w jakim momencie zostanie użyta każda z nich i dopiero podczas oglądania wszystko ułożyło się w logiczną całość. Dzięki temu jeszcze bardziej pokochałam ten film, ten soundtrack, tych autorów i Johna Greena. To było naprawdę coś wyjątkowego :)

Powtarzałam to już mnóstwo razy, ale powtórzę to raz jeszcze. "Gwiazd naszych wina" to książka genialna, niesamowita i niepowtarzalna, i z całą pewnością zasługiwała ona na równie genialną ekranizację. Podczas oglądania przeżywałam całą tę historię jeszcze raz, i jeszcze raz i znowu, za każdym razem umierając i rodząc się na nowo. Wszystkie emocje, które towarzyszyły mi podczas czytania... one wszystkie tam były. Podczas oglądania śmiałam się, płakałam lub robiłam obie te rzeczy jednocześnie. Na pewno przez połowę seansu szczerzyłam się jak głupia do ekranu, zachwycając się jak bardzo idealne, romantyczne, smutne i wzruszające to było. A zakończenie... zakończenie zniszczyło mnie psychicznie. Poprawka. Cały ten film niszczył mnie od samego początku, a zakończenie tylko dopełniło dzieła. Już dawno nie wyszłam z kina tak rozbita emocjonalnie i w sumie sama się sobie dziwię, że zdołałam pozbierać się na tyle, żeby napisać tę recenzję. Chociaż prawdopodobnie jutro ponownie ją przeczytam i będę zastanawiać się jakich bzdur nawypisywałam. Ale to nie ważne. Najważniejsze, że się nie zawiodłam, film wyszedł przegenialny, a Wy jeśli jakimś cudem jeszcze go nie widzieliście macie go obejrzeć. Teraz. Zaraz. Natychmiast. A wtedy wszystko znowu będzie Okay :)

Moja ocena: 9/10


Pozdrawiam Was gorąco :*
Ola

18 komentarzy:

  1. Również pokochałam film i poszłabym drugi raz *,* Czekam na DVD :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Przedwczoraj byłam w kinie, chociaż książki jeszcze nie czytałam (aż mi wstyd, ale mam ją w planach). Przepiękny, wzruszający film. Mało tego, niezbyt patetyczny, z poczuciem humoru i swobodnym tempem narracji. Dopracowany w najmniejszych szczegółach i świetnie zrealizowany - cudeńko. W przeciwieństwie do Ciebie obawiałam się Shaileen Woodley w roli Hazel, a to dlatego, że aktorkę tę kojarzę jeszcze z "Tajemnicy Amy", gdzie grać umiał mało kto, a sama Woodley była nieporadna i nienaturalna. A tutaj takie przyjemne zaskoczenie - zagrała świetnie. Augustusa pomijam, bo ta postać była zbyt cudowna, żeby to opisać. : )

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z filmem zaczekam gdy przygarnę tytułową książkę, nie miałam jeszcze z autorem styczności, lecz wszędzie słyszy się tyle dobrego. Udało mi się zgarnąć 19 razy Katherine, więc od niej zacznę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hmm... nie chcę Cię rozczarować, ale "19 razy Katherine" nie zachwyciło mnie w przeciwieństwie do reszty książek tego autora. Możesz od niej zacząć, ale później czekają Cię o niebo lepsze powieści i dopiero wtedy zobaczysz jakim talentem dysponuje John Green ;)

      Usuń
  4. Nie czytałam nic od autora, ale film obejrzę w niedalekiej przyszłości. Intuicja mi podpowiada, że się nie zawiodę, a raczej będę ryczeć niczym bóbr :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Autora nie znam z osobistych doświadczeń, ale kiedyś przeczytam coś jego autorstwa, bo chcę się przekonać, czy zasługuje na te wszystkie pochwały :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Film mi się podobał jeszcze bardziej niż książka, co rzadko mi się zdarza. W planach mam niedługo przeczytanie "Szukając Alaski", bo podoba mi się, jak ten autor pisze.

    pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdy będzie dostępny na DVD obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie oglądałam jeszcze filmu, choć wszyscy go wychwalają. Muszę najpierw przeczytać książkę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Podpisuję się pod recenzją! Miałam dokładnie takie same odczucia:)
    TEN FILM BYŁ NIESAMOWITY!

    OdpowiedzUsuń
  10. Filmu jeszcze nie widziałam z tego względu, że nie przeczytałam jeszcze książki (której nie mogę dorwać w bibliotece :D). Mam nadzieję, że będę mogła zapoznać się z tą historią jak najszybciej, już nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  11. zakochałam się w książce od razu, filmu jeszcze nie miałam okazji obejrzeć, ale wkrótce to zrobię :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Niestety nie miałam okazji czytać książki, ale oglądałam film (nie z swojego wyboru). Byłam pod wrażeniem filmu, jednakże jednocześnie byłam zła, że ekranizacja tak szybko trafiła do kin, bo utwór z pewnością jest godny uwagi, a adaptacja zabrała mi całą radość z czytania "Gwiazd naszych wina".
    Pozdrawiam!
    ~Gaviota

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja czekam aż wyjdzie na DVD abym mogła obejrzeć go kolejnr milion razy ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czytałam książkę i była naprawdę świetna, a o ekranizacji mogę powiedzieć to samo. Idealna! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Pewnie że i obejrzę i przeczytam tę niezwykłą książkę!! :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Najpierw chciałabym przeczytać książkę i pewnie w najbliższym czasie to uczynię. Później pewnie skuszę się również na film :)

    OdpowiedzUsuń
  17. U mnie też książka przeczytana, film obejrzany, a za każdym razem kiedy ktoś wspomni o "Gwiazd naszych wina" zalewa mnie na nowo fala emocji związanych z tą historią. Jest rzeczywiście tak niesamowita i niespotykana, że aż nie rozumiem ludzi, którzy mają jakieś obiekcje do niej. Ja całym swoim sercem kocham i nigdy nie zaprzestanę, a pod Twoją recenzją podpisuje się rękami i nogami :D

    http://faaantasyworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Podobał Ci się post? Chcesz na coś zwrócić uwagę? Napisz o tym w komentarzu! Wiedz, że wszystkie sprawiają mi ogromną radość i w miarę możliwości na każdy staram się odpowiedzieć :) Do dzieła!