sobota, 29 listopada 2014

The Mockigjay Lives!







Tytuł: Igrzyska śmierci. Kosogłos cz. 1
Tytuł oryginału: The Hunger Games: Mockingjay part 1
Reżyseria: Francis Lawrence
Czas trwania: 2 h 3 min.
Data premiery: 21.11.2014 (Polska), 10.11.2014 (Świat)








"Kosogłos" - prawdopodobnie najbardziej wyczekiwany, ale jednocześnie chyba najbardziej komercyjny film tego roku. Wszyscy w niecierpliwością wyczekiwali finału genialnej trylogii napisanej przez Suzanne Collins i mimo, że w tym roku jednak nie mogliśmy tego doświadczyć, bo film został podzielony na dwie części, to i tak emocje na sali kinowej sięgały zenitu. Już wiele miesięcy przed premierą, a właściwie już kilka dni po wyjściu poprzedniej części, czyli "W pierścieniu ognia" [recenzja], fani trylogii szaleli po opublikowaniu chociaż najmniejszej wzmianki o zbliżającym się wydarzeniu. Za to sami twórcy filmu bardzo skrupulatnie trzymali nas w niepewności i czekali do ostatniej chwili, aby móc wypuścić pierwszy teaser, trailer, piosenkę, czy zdjęcie. Jednym słowem, robili wszystko, aby ludzie wariowali z niepewności i z pewnością im się to udało. Jak jednak wypadł sam film? Czy dorównał poziomowi poprzednich części?


Wiecie, że recenzje filmów nie są moją dobrą stroną, ale w tym poście postaram się jak najlepiej opisać wszystkie moje wrażenia i przemyślenia dotyczące tegoż filmu. Na seans postanowiłam wybrać się 2 dni po premierze (23 listopada), z grupką przyjaciół. Ludzi nie było zbyt dużo, nieco ponad połowa sali, więc spokojnie mieliśmy czas na kupienie popcornu i wejście na salę dopiero gdzieś w połowie półgodzinnych reklam. Pierwsze dźwięki, pierwsze obrazy zapowiadające to po co tak naprawdę tutaj przyszliśmy i cała sala cichnie. Wszyscy wpatrują się w ekran jak zaczarowani. W powietrzu niemal wyczuwalne było napięcie i jakby iskierki elektryczności przebiegające między nami. A może był to ognień, który trawił nas od środka i rozprzestrzeniał się niczym filmowa rebelia. Emocje, które targały nami z każdą mijającą minutą, pojawieniem się każdej nowej jak i tej znanej już postaci były po prostu niesamowite!

Aktorzy spisali się naprawdę na medal. Jennifer Lawrence jak zwykle włożyła w swoją rolę całą siebie. A raczej nie siebie, a Katniss, bo przez te 123 minuty nie widziałam na ekranie aktorki, a żywą postać, która wyszła z książki, aby nam się pokazać. Woody Harrelson, Eliabeth Banks, czy Liam Hesworth jak zwykle spisali się na medal. Na uwagę zasługuje także osoba nowa w obsadzie, czyli genialna Juliannne Moore, która wcieliła się w niezbyt przeze mnie lubianą prezydent Coin. Naprawdę bardzo dobrze potrafiła odwzorować stanowczość i nieprzewidywalny charakter przywódczyni rebeliantów. Jednak na największe brawa, a właściwie prawdziwe pokłony zasługuje Josh Hutcherson w roli Peety. W tej części filmu nie pojawiał się on tak często jak reszta postaci, ale to właśnie sceny z jego udziałem budziły największe emocje. Za każdym razem, kiedy pojawiał się na ekranie cała sala zamierała i w osłupieniu wpatrywała się w tego zmizerowanego chłopaka, ulubieńca większości fanów trylogii, nie mogąc wyjść z szoku. To był prawdziwy majstersztyk i jeśli Josh za tę rolę nie dostanie jakiejkolwiek nagrody, to autentycznie się wkurzę.


To, że kolejne części "Igrzysk śmierci" z części na część są coraz lepsze niewątpliwie są zasługą sztabu ludzi, którzy pilnują, aby wszystko było perfekcyjnie. Francis Lawrence  - reżyser zarówno "Kosogłosa" jak i "W pierścieniu ognia" nadał nowy wymiar słowom "epickie" i "doskonałe", bo w porównaniu do pierwszej części, kolejne dzielą od niej lata świetlne. Scenarzyści i kostiumografowie  także odwalili kawał dobrej roboty. Świetnie oddany został charakter "trzynastki", a zgliszcza i ruiny dwunastego dystryktu wywołały u mnie prawdziwy wstrząs. Kostiumy, makijaż i charakteryzacja także dopracowane były w każdym calu, więc dla wszystkich osób za to odpowiedzialnych - wielkie brawa! Jedyne co mi się nie podobało, to soundtrack, który mimo wszystko nie wywołał u mnie takich emocji jak ten poprzedniej części. Chociaż zdecydowanie podzielam zachwyty nad śpiewanym przez Jennifer Lawrence "Drzewem wisielców" [link], które idealnie wpisało się w bojowy klimat panujący w dystryktach.

Wierności książce nie zamierzam oceniać, bo mimo iż czytałam ją już dobry rok temu, to wiem, że wszystko, a przynajmniej większość wydarzeń przedstawiownych było idealnie. Przyczepić natomiast mogę się trochę do podzielenia ostatniej części trylogii na dwa filmy. "Kosogłos" mimo wielu dobrych momentów, czasami wiał po prostu nudą, a niektóre sceny pokazane były z przesadną dokładnością. Z drugiej jednak strony, gdyby twórcy zostali przy poprzedniej wersji, czyli jednym finałowym filmie, nie jestem pewna, czy nie wywołałoby to fali oburzenia o wycięte i skrócone sceny. Jak widać nie zawsze wszyscy mogą być zadowoleni. Czymś co zaskoczyło mnie w "Kosogłosie" było z pewnością zakończenie. Wchodząc do kina byłam pewna, że wiem, na jakim wydarzeniu film się skończy, jednak na tym polu czekało mnie nie małe zaskoczenie. Finałowa scena pozostawiła nas w niepewności i stanie ciężkiego szoku. Wow!



"Kosogłos" pod względem technicznym jest filmem fenomenalnym. Świetnie skonstruowana fabuła, aktorzy, którzy zagrali tak, jakby naprawdę byli postaciami w które się wcielają, niesamowita scenografia i kostiumy. Po prostu profesjonalizm w każdym calu. Czegoś mi jednak zabrakło. Przez cały seans nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten film to tylko wstęp do prawdziwej akcji, którą dostaniemy w drugiej części. Zabrakło mi tego niepowtarzalnego klimatu niepewności i strachu, który doskonale czuć było w poprzednich dwóch częściach. Tutaj skupiono się raczej na ukazaniu politycznego podłoża budzącej się rebelii i ogromu zniszczeń jaki Głodowe Igrzyska wywołały zarówno w Panem, jak i jego mieszkańcach. Nie uważam tego za jakąś wielką wadę, bo w dużym stopniu "Kosogłos" taki właśnie jest, jednak było tam o wiele więcej i mam nadzieję, że to "więcej" zawarte zostanie w finałowej części.

Moja ocena: 9/10

Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola




niedziela, 16 listopada 2014

Zieleń szmaragdu - Kerstin Gier







Tytuł: Zieleń szmaragdu
Tytuł oryginały: Smaragdgrün
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Egmont








"Trylogia czasu" szturmem podbiła rynek wydawniczy na całym świecie, a Kerstin Gier była pierwszą niemiecką autorką, której wszystkie książki znalazły się na liście bestsellerów New York Times'a. Zwykle nie czuję się zobowiązana czytać książek, które wszyscy polecają na lewo i prawo, ale kiedy zobaczyłam pierwszy tom na bibliotecznej półce, pomyślałam "Czemu nie? Może w końcu dowiem się o co tyle szumu" I wiecie co? Nie dowiedziałam się, bo "Czerwień rubinu" okazała się po prostu kolejną głupią młodzieżówką, z wątkami fantastycznymi, która kompletnie nic nie wniosła do mojego życia. Z kolejną częścią, czyli "Błękitem szafiru" miałam podobną sytuację. W sumie to nie wiem dlaczego po ostatni tom trylogii postanowiłam w ogóle sięgnąć. Może historia tu opisana jakimś cudem jednak mnie zainteresowała? A może po prostu chciałam w końcu mieć to za sobą, skończyć ten etap w swojej czytelniczej karierze i już do niego nie wracać? Po przeczytaniu "Zieleni szmaragdu" coraz bardziej przekonuję się do tej drugiej wersji. 

"Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen – podróżniczka w czasie mimo woli – musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie."


Tak mniej więcej przedstawiał się opis fabuły zaserwowany nam przez wydawcę. Zawsze uważałam, że umieszcza się w nich za wiele informacji., które zabierają nam przyjemność z czytania, albo wręcz przeciwnie - za mało, aby wzbudzić naszą ciekawość. Dlatego właśnie jeśli chodzi o recenzje pojawiające się na blogu, to staram się, aby w jak największym stopniu były pisane samodzielnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o coś tak istotnego jak opis fabuły. Jednak w tym wypadku jestem bezsilna. Wybaczcie, ale nawet ja po przeczytaniu jego, jak i samej książki nie byłam w stanie napisać nic lepszego. Bo tutaj po prostu nie ma żadnego głównego wątku, wokół którego kręciłaby się cała fabuła i po prostu nie wiem, co w taki opisie mogłabym zamieścić. 



Wszystkie wydarzenia tej części, tak jak zresztą dwóch poprzednich dzieją się absurdalnie szybko. Dwa tygodnie na pomieszczenie wydarzeń trzech ok. 400 stronnicowych książek? Takie rzeczy tylko w "Trylogii czasu"! Myślałam, że to w innych książkach autorzy narzucają wydarzeniom zawrotne tempo, ale po tym co spotkało mnie w tej serii jestem skłonna stwierdzić, że nigdzie indziej kolejne wątki nie przeskakują między sobą tak szybko. Autorka jeszcze nie zdąży zamknąć jednego, a już pędzi opisywać kolejny, jakby jej się co najmniej paliło pod nogami, a szaleńczym biegiem godnym największej wichury próbowała go po prostu ugasić. Nie spodobało mi się to w ogóle, bo nie dość, że tak naprawdę nic nie było opisane wystarczająco dokładnie, to kolejne kartki przelatywały mi między palcami, sprawiając, że już po następnych kilku nie pamiętałam co działo się kilka rozdziałów dalej. 

Zdecydowanie najgorszą stroną tej serii jest kreacja bohaterów. A to po prostu zepsuło już wszystko, ponieważ bez nich nie ma książki. Na tym polu autorka dała prawdziwy popis swoich umiejętności, oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu. Już dawno nie spotkałam się ze zgrają postaci, tak różnych, a jednocześnie tak podobnych do siebie. Oni nie są po prostu papierowi, nie nudni, ani obojętni. To jeszcze bym przebolała. Spod pióra Kerstin Gier wyszli po prostu mistrzowie głupoty i infantylnych zachowań, denerwujący każdym najmniejszym gestem. Weźmy dla przykładu główną bohaterkę. Idealny przykład na to jak nie powinno się kreować postaci. Jest to dziewczyna bardzo ładna (ale oczywiście sprawia wrażenie jakby w ogóle tego nie zauważała) strachliwa (żyje jednak w przeświadczeniu, że jest zupełnie odwrotnie) oraz dość głupiutka (zachowując się przy tym jakby pozjadała wszystkie rozumy). Nie sądziłam, że ktoś może być bardziej irytujący od niej, ale jak widać da się, bo miłość jej życia Gideon de Villiers pobił ją swoim charakterem po całości. Reszty nie zamierzam komentować. Bo i po co? Wszyscy są tak samo głupi i niedopracowani jak para głównych bohaterów. 


"Zieleń szmaragdu" miał być tomem, który wszystko rozstrzyga. Miały wyjaśnić się w nim wszystkie tajemnice i intrygi jakie usnuła autorka, wszystkie odpowiedzi miały pojawić się właśnie tutaj. Jednak wcale tak nie jest. Kerstin Gier rozpoczyna finałową część kolejnymi zagadkami, jeszcze bardziej powiększając bałagan, który z biegiem stron narastał praktycznie od pierwszej części. Może autorka myślała, że pod koniec zniknie on w równie magiczny sposób, w jaki się pojawił? Może uważała swoich czytelników za totalnych idiotów, którzy nie potrafią dodać dwa do dwóch? Może myślała, że wszystko ujdzie jej płazem? Nie wiem. Wiem jednak, że to zakończenie jest totalnie nieprzemyślane, i aż do teraz nie mogę pozbyć się przeświadczenia, że tworzone było po prostu na poczekaniu. Przepraszam, ale książki się tak nie pisze, ani w tak perfidny sposób nie kpi się ze swoich fanów, którzy miesiącami czekali aż wszystko się wyjaśni, podsycając tylko w sobie marzenie o spektakularnym zakończeniu. No cóż. Nie doczekali się.


Ostatnia część "Trylogii czasu" była jedną z gorszych. Zero jakiegokolwiek przygotowania, czy koncepcji na wydarzenia, które miały się w niej pojawić sprawiły, że obok tych wszystkich negatywnych emocji, które czułam już po lekturze pierwszej i drugiej części powiększyły się o jeszcze jedną z nich - irytację. Prosty i lekki język autorki sprawił, że książkę pochłaniało się w mgnieniu oka, a humorystyczne momenty sprawiały, że miejscami nawet udawało mi się zapomnieć o wszystkich wadach tej powieści. Można to zaliczyć jako jeden z niewielu jej plusów, bo beznadziejny wątek miłosny i bohaterowie, którzy denerwowali samym faktem, że istnieją, niestety przepełnili czarę goryczy. I co z tego, że seria jest wciągająca, fabuła ciekawa, a okładki przepiękne? Jak dla mnie jest to po prostu niewystarczające, aby móc nazwać "Zieleń szmaragdu" książką dobrą, czy wartościową. Możecie oczywiście spróbować dać jej szansę. Myślę, że świetnie nada się jako swoisty przerywnik między tymi bardziej ambitnymi pozycjami. Jednak to już nie mój wiek, aby zachwycać się byle młodzieżówką :/


Moja ocena: 5/10



Na osłodę piosenka :) Od kilku dni po prostu nie mogę się od nie uwolnić!




Pozdrawiam serdecznie :*
Ola

poniedziałek, 10 listopada 2014

Jedno kłamstwo pociąga za sobą drugie...






Tytuł: Ostatnia Spowiedź T.III
Tytuł oryginału: Letzte Beichte
Autor: Nina Reichter
Ilość stron: 376
Wydawnictwo: Novae Res s.c









Bradin i Ally przeszli wiele, żeby w końcu być razem. Teraz są naprawdę szczęśliwi. Zaręczeni, planują wspólną przyszłość i podejmują najważniejsze w ich życiu decyzje. Jednak show-biznes nie zapomina... i zdecydowanie nie wybacza tym, którzy raz z niego zakpili i wpadli w jego mściwe szpony. Nagle wszystko zaczyna się walić. Bradin, ciągle zależny od swojego zespołu i wytwórni płytowej nie poświęca Ally wystarczająco dużo czasu. Ciągle wyjeżdża i zajmuje się swoją karierą, a dziewczyna czuje, że nie długo już będzie w stanie tolerować jego ciągłą nieobecność. Na jaw wychodzą dawno zapominane fakty z życia gwiazdora, a z ukrycia wychodzą ludzie, którzy pragną tylko i wyłącznie upadku Bitter Grace. Nagle miłość mająca przetrwać wszystko, okazuje się krucha i ulotna, rozpada się na oczach wszystkich. Co zrobić, kiedy w mgnieniu oka wspomnienia, które uważałeś za najlepsze i najszczęśliwsze, stają się twoim najgorszym koszmarem?

Kłamstwa, niedopowiedzenia, zatajanie prawdy to coś czego staramy się unikać za wszelką cenę. W końcu tak zostaliśmy wychowani. Bycie prawdomównym to jedna z najważniejszych cech, jakich dopatrujemy się w nowo poznanych osobach. Szukamy jej u innych i sami staramy się tacy być. Jednak są sytuacje, kiedy nagięcie faktów, nie przedstawienie ich do końca wydaje się o wiele lepszym rozwiązaniem. Czasem prawda okazuje się tak smutna i bolesna, i może wywołać tak wielkie szkody, że wolimy mimo wszystko jej nie ujawniać. Bo to, że nie czujemy się dobrze raniąc innych, to kolejna nasza cecha, której nie da się ukryć. Wrażliwość i empatia - zaleta, czy raczej wada dzisiejszego społeczeństwa? Bohaterowie finałowej części "Ostatniej spowiedzi" Niny Reichter przekonali się o tym aż za dobrze.

Na tę książkę czekałam w sumie odkąd przeczytałam poprzednie części tej serii. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie umierałam z niecierpliwości czekając na nią. W końcu  była to ostatnia część tej historii. Właśnie w niej wszystkie pootwierane rozdziały w życiu bohaterów miały się zamknąć, wszystko miało się wyjaśnić, zmierzając do nieuchronnego happy endu. Właśnie z takim przeświadczeniem i nieskrywanym uśmiechem na ustach zasiadałam do lektury. Z radością przewracałam kolejne kartki, czytając o magicznych świętach, niezapomnianych wspomnieniach i najszczęśliwszych nowinach. Jednak z biegiem stron mój uśmiech powoli znikał, aż w końcu nie było go już wcale. Został zastąpiony uczuciami zupełnie odwrotnymi, a ja z przerażeniem malującym się na twarzy obserwowałam jak wraz z każdym kolejnym słowem stabilny grunt osuwa się spod stóp Ally, Bradina i Toma, niszcząc mój świat doszczętnie. Bo Nina Reichter w tej książce rozgniotła, zdeptała, wyrwała, rozerwała i przemieliła moje biedne serce, które jestem pewna, nigdy już nie pozbiera się po tym co tu przeżyło. Ta część przepełniona jest bólem, smutkiem i niewyobrażalnym cierpieniem, które wyczuwalne było w każdym geście, słowie i przelatującej przez głowę myśli.

W bohaterach, z którymi tak mocno związałam się przez wszystkie trzy części widać wyraźne zmiany. Cieszę się z tego, bo dzięki temu nabrali oni jeszcze więcej realizmu. Ich charaktery ewoluowały, sprawiając, że finałowym tomie nie było już śladu po niedoświadczonych i beztroskich nastolatkach z pierwszej części. Zastąpili ich dorośli i myślący młodzi ludzie, którzy nie ukrywali się przed swoimi problemami, ale starali się stawić im czoła. Nina Reichter naprawdę świetnie ich wykreowała i mimo, że nie wszystkich lubiłam i nie wszystkich tolerowałam to i tak jestem naprawdę pełna podziwu dla autorki. Fabuła jest ciekawa, a akcja tak jak w poprzednich dwóch tomach pędzi bardzo szybko. Nie znaczy to jednak, że nie było w niej miejsca na chwile refleksji i zastanowienia nad swoim życiem. Za tymi wszystkimi emocjami ukryte było głębokie przesłanie, które od razu wzięłam sobie do serca. Ukazana była miłość z różnej perspektywy. Nie taka idealna i bajkowa, raczej trudna i sprawiająca często więcej bólu niż szczęścia. Poruszane były także tematy prawdomówności, wybaczania i uczenia się na błędach. Nina Reichter udowodniła, że nie każdy zasługuje na drugą szansę, a wybaczenie nie zawsze jest możliwe. Ciężko się z tym nie zgodzić, bo taka właśnie jest ludzka natura.


Trzeci tom "Ostatniej spowiedzi" przeczytałam w jeden wieczór, a właściwie jedną noc. Tylko tyle wystarczyło, aby następnego dnia nic już nie było takie samo. Pamiętam każde wydarzenie, które wywołało na mojej twarzy uśmiech, ale też każde które sprawiło, ze z oczu ciekły mi łzy. Do tej pory czuję ich ślady na policzkach i nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę je czuć. Juz dawno żadna seria nie wywołała u mnie takich emocji i takiego potoku łez jak właśnie "Ostatnia spowiedź"Były w niej te ulotne chwile błogiego szczęścia i miłości, które cieszyły oczy i dawały nadzieję na to, że może jeszcze wszystko może się zmienić. Do czasu, bo dosłownie chwilę później wszystko ponownie wywracało sie do góry nogami, waliło u moich stop, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. Wielokrotnie musiałam odkładać tę książkę, aby emocje wylewające się z każdej kolejnej strony nie mogły znowu mnie dosięgnąć, wtargnąć do mojego świata i zburzyć wszystkiego w co wierzyłam. Bo "Ostatnia spowiedź" to taki typ historii, w których na happy end czekasz do samego końca, a kiedy on nadal nie nadchodzi masz ochotę zwymyślać autora od najgorszych i stworzyć własne zakończenie. Takie, w którym wszystko idzie po twojej myśli.

"Ostatnia spowiedź" to seria do której będę wracać. Przepełniona emocjami, z bohaterami wykreowanymi w najdrobniejszych szczegółach, z akcją, która nie pozwala zatrzymać się ani na chwilę. Jest to jednak także seria, która złamała mi serce. Nina Reichter pod przykrywką pięknego języka i wymyślnych opisów, przekazała historię, która wcale nie jest piękna i poetycka. Jest brutalna, raniąca do żywego i do bólu prawdziwa. Niejednokrotnie po przeczytaniu zastanawiałam się co by się stało, gdyby któryś z bohaterów zrobił coś zupełnie innego, powiedział kilka słów więcej, lub w innym czasie, podjął inne decyzje. I powiem Wam, że nie wiem. Zakończenie tej serii zniszczyło mnie psychicznie i rozdarło mnie na kilkadziesiąt kawałków. Chciałabym napisać, że jest to najgorsze zakończenie w dziejach, ale dotarło do mnie, że wcale tak nie myślę. Ono jest po prostu prawdziwe. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!


Moja ocena: 9/10

Ta piosenka niesamowice kojarzy mi się z tą serią. 
  Nie wiem dlaczego. Po prostu...


Pozdrawiam Was sedecznie :*
Ola

czwartek, 6 listopada 2014

Szkoła dla wybranych...






Tytuł: Wybrani
Tytuł oryginału: Night School
Autor: C.J. Daugherty
Ilość stron: 440
Wydawnictwo: Moondrive (Otwarte)









Po niespodziewanym zniknięciu swojego brata, a jednocześnie najlepszego przyjaciela Allie przeżywa załamanie. Zwykle świetna uczennica i kochająca córka, teraz prowokatorka i chłopczyca, non stop pakująca się w kłopoty. Po dwóch szkołach i trzecim w tym semestrze aresztowaniu rodzicom dziewczyny w końcu puszczają nerwy. Nie wiedzą już co mają zrobić z krnąbrnym zachowaniem córki, więc w końcu pada decyzja wysłania jej do Akademii Cimmeria - elitarnej szkoły z internatem, w której uczą się dzieci wpływowych i bogatych tego kraju. Allie nie jest zachwycona tym faktem. Zmuszona zostawić wszystko za sobą i przeprowadzić się do zupełnie nowego, nieznanego miejsca czuje się kompletnie zagubiona. Okazuje się, że Cimmeria tylko przypomina zwykłą placówkę. Panują tu dziwne zasady, wszyscy zachowują się co najmniej tajemniczo, a nauczyciele nie są skorzy do wyjaśnień. Jakie tajemnice skrywają stare mury?

Szkoły z internatem. Bardziej lub mniej elitarne, z własnymi regułami i zasadami, których trzeba przestrzegać. Z formalnymi strojami, srogimi nauczycielami i snobistyczną atmosferą. Coraz częściej spotykam się z nimi przy okazji różnorakich książek młodzieżowych. Coraz częściej również mam wrażenie, że wszystkie są takie same i nie wyróżniają się niczym szczególnym. Tak jakby wszyscy autorzy nie mający do końca pomysłu na umiejscowienie akcji, za każdym razem w akcie kompletnej desperacji chwytali się utartych i do bólu schematycznych rozwiązań. No cóż, bywa i tak, jednak obraz szkoły z internatem, który zastałam w "Wybranych" C.J. Daugherty to coś zupełnie innego. Obraz mroczny, miejscami nawet budzący niewyjaśniony lęk, ale także tajemniczy i zajmujący. Sprawia to, że już po pierwszych kilku stronach, kiedy tylko przekroczyłam wraz z główną bohaterką mury tej szkoły, nie mogłam z niej wyjść, nie poznawszy wcześniej wszystkich jej tajemnic.

Bohaterowie wykreowani przez autorkę od początku budzili we mnie sprzeczne emocje. Każdy z nich był inny, w żadnym wypadku wyidealizowany, czy irytujący - po prostu specyficzny. Uczniowie Akademii Cimmeria mieli swoje własne problemy, skrywane tajemnice i charaktery. Dlatego tak bardzo zależało mi na poznaniu ich wszystkich. Nie tylko głównych bohaterów, ale także tych drugoplanowych, którzy również mieli do opowiedzenia swoje własne historie. Nadało to całej książce wielowymiarowego wydźwięku i jeszcze bardziej nie pozwalało oderwać się od lektury. Zarówno Allie, jak i Carter, Sylvain, czy Jo to osobowości bardzo mocno zarysowane, które wiedzą czego chcą i odznaczają się niespotykaną mocą i determinacją w działaniu. Cieszę się, że autorka nie zastosowała narracji pierwszoosobowej, bo w przeciwnym wypadku nie dane by mi było poznać ich wszystkich tak dobrze. Z resztą nie jestem do końca przekonana, czy byłabym zdolna przeczytać całą serię z perspektywy jedynie Allie, ponieważ nawet ona od czasu do czasu potrafiła nieźle mnie zirytować.

Klimat tej książki jest po prostu nie do podrobienia. Trochę w nim mroku, strachu i tajemnicy, ale gdzieś na samym końcu ledwie wyczuwalna jest też nieskrywana obietnica ich odkrycia. A ja wprost nie mogłam się tego doczekać. Autorka w niezrozumiały dla mnie sposób połączyła ze sobą gatunki, które na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasują. Romans, kryminał i przygodówka, w tej książce uzupełniają się nawzajem tworząc naprawdę świetną książkę młodzieżową. Akcji jest naprawdę mnóstwo. Mamy zwykłe problemy nastolatków, konflikty z rodzicami, problemy z alkoholem, czy poradzeniem sobie z wydarzeniami, które miały miejsce, a uwierzcie - niektóre naprawdę wbijały w fotel. Są bójki, ogrom zniszczeń i tajemnicze morderstwa. Kto by pomyślał, że to wszystko dzieje się za murami starej gotyckiej budowli? W Cimmerii nigdy nie wiadomo co czeka cię za następnym zakrętem, za którymi drzwiami spotkanie będzie miało tajne stoważyszenie, w którym pokoju dwoje uczniów będzie układało okrutny plan zemsty na swoich wrogach. Jeśli chcecie zagłębić się w te długie korytarze, poznać najgłębsze ich zakamarki, czy zwiedzić okazały księgozbiór starej biblioteki, to serdecznie zapraszam. Ale pamiętajcie, może nie być już powrotu. Ta książka naprawdę uzależnia!

Moja ocena: 7/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

niedziela, 2 listopada 2014

Jak zbankrutować, czyli zapowiedzi wydawnicze #3


Kolejna odsłona poradnika "Jak zbankrutować". Tym razem zapowiedzi listopadowe. Powiem Wam, że pozycje jakie wydawnictwa mają w tym miesiącu do zaoferowania nie powalają na kolana. Trudno było mi znaleźć książki, które ujęłyby mnie swoim opisem, okładką, bądź zagranicznymi rekomendacjami i w sumie się z tego cieszę, bo to oznacza, że mój portfel trochę odetchnie, a ja będę miała okazję do nadrobienia czytelniczych zaległości. Znalazłam jednak kilka perełek, na które będę czekać z niecierpliwością. Jakie one są? Przekonajmy się!




"W śnieżną noc" Maureen Johnson, John Green, Lauren Myracle

Kolejna książka mojego ulubionego, najukochańszego Johna Greena, na dodatek we współpracy z dwiema innymi uznanymi autorkami! Nie przepadam za zbiorami opowiadań, ale do tego mnie ciągnie, i to bardzo. Zdecydowany must have i moim zdaniem idealny prezent pod choinkę (lub na mikołajki, bo to wcześniej :D). No i ta okładka! Chyba najpiękniejsza ze wszystkich Greenowskich do tej pory <3

Premiera: 19 listopada






"Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia" Regina Brett

Regina Brett to moja idolka. Swoją książką "Bóg nigdy nie mruga" poruszyła najgłębsze fragmenty mojego serduszka, sprawiając jednocześnie, że nic już nie było takie samo. To była książka niezwykle pozytywna, życiowa i motywująca do działania i żywię szczerą nadzieję, że "Bóg zawsze znajdzie Ci pracę" również takie będzie :)

Premiera: 5 listopada









"Książę i Gwardzista" Kiera Cass

W sumie to nie wiem, czy czekam na tę książkę. "Rywalki" zauroczyły mnie swoją oryginalną fabułą i bajkową otoczką, zaś "Elita" szybko sprowadziła mnie na ziemię beznadziejną kreacją bohaterów i sytuacjami tak absurdalnymi, że chciało mi się śmiać. "Jedyną" też miałam już okazję przeczytać. Była minimalnie lepsza od poprzedniczki, jednak autorce do końca nie udało się powrócić do sukcesu pierwszej części. Jak będzie z tą pozycją? Wydarzenia z perspektywy bohaterów innych niż Ami kuszą, ale zobaczymy jak to będzie.

Premiera: 19 listopada





"Black Ice" Becca Fitzpatrick

W tej pozycji intryguje mnie praktycznie wszystko. Począwszy od hipnotyzującej okładki, a na tajemniczym opisie skończywszy. Autorkę znam jedynie z serii "Szeptem", która mi się podobała, aczkolwiek bez jakiegoś większego szału. Po "Black Ice" spodziewam się czegoś naprawdę genialnego i mam nadzieję, że spełni ona moje oczekiwania.

Premiera: 5 listopada










"Mroczna Bohaterka. Jesienna Róża" Abigail Gibbs

Pierwsza część tej serii leży na mojej półce i się kurzy. Prawdę powiedziawszy już od ładnych paru miesięcy. Może premiera drugiej części jakoś zmotywuje mnie do jej przeczytania? Słyszałam różne opinie, ale wolę sobie wyrobić własną. Już dawno klimaty wampirów i innych takich przestały mnie jarać, ale kto wie? Może "Mroczna bohaterka" okaże się wyjątkiem?

Premiera: 19 listopada







"Kiedyś byliśmy braćmi" Ronald H. Balson

Kiedyś byliśmy braćmi to poruszająca opowieść o dwóch chłopcach i rodzinie, która walczy o przeżycie w rozdartej przez wojnę Polsce, to historia miłości, która próbuje przetrwać mimo niewysłowionych okrucieństw Holocaustu. Dwa życia, dwa światy i zadośćuczynienie po sześćdziesięciu latach - wszystko to tworzy porywającą i wzruszającą opowieść o miłości, przetrwaniu i triumfie ludzkiego ducha.

Nic dodać, nic ująć. Chcę to przeczytać!


Premiera: 19 listopada








"Starcie potworów" Chris Columbus i Ned Vizzini

Właśnie powoli przedzieram się przez pierwszą część tej serii i muszę przyznać, że sama historia zainteresowała mnie na tyle, żeby sięgnąć po kontynuację. Może i jej nie kupię, ale kiedy pojawi się w bibliotece to wypożyczę z największą przyjemnością. W końcu rekomendacja samej J.K. Rowling musi o czymś świadczyć!

Premiera: 6 listopada








"Miniaturzystka" Jessie Burton

Miłość, pożądanie, zdrada i mroczne sekrety bogatych kupców w siedemnastowiecznym Amsterdamie. (...) Pasjonująca powieść Jessie Burton, absolwentki uniwersytetu w Oksfordzie, przeniesie nas w czasy złotego wieku Holandii, rozkwitu handlu i sztuki i pozwoli zajrzeć w serca postaci, które spoglądają na nas z obrazów Vermeera, Halsa i Rembrandta... Książka, która zrobiła furorę wśród wydawców na Targach Książki we Frankfurcie, ukazuje się w 30 krajach.

Teraz żałuję, że nie kupiłam tej książki na Targach  w Krakowie, kiedy miałam okazję. Bardzo mnie zaintrygowała i kiedy będę miała okazję, to z chęcią ją przeczytam :)


Premiera: 6 listopada




"Baśnie Braci Grimm dla dorosłych i młodzieży" Philip Pullman

Coś w stylu Gosiarellowego "True Story" w wersji książkowej? To musi być coś niezwykłego. Chętnie przygarnęłabym tę książeczkę na mikołajki, albo inne święto okresu jesienno-zimowego. Może ktoś, coś?

Premiera: 14 listopada










"Na południe do nieba. Zeznania Niekrytego Krytyka cz. 3" Maciej Frączyk

Uwielbiam tego pana. No po prostu go uwielbiam! Co prawda to co jest teraz to jednak nie jest to co było kiedyś, ale i tak mi się podoba. I coś myślę, że jeszcze bardziej spodobają mi się jego książki. Pierwsza część przeczytana dwukrotnie, druga czeka w kolejce, teraz czas na trójkę! Już nie mogę się doczekać, bo okładka robi powalające wrażenie :D

Premiera: 5 listopada






A na jakie książki Wy czekacie w tym miesiącu?


Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

sobota, 1 listopada 2014

Podsumowanie października!

Witajcie kochani!

Kolejny miesiąc już za nami. Jak się z tym czujecie? Dzisiaj 1 listopada - dzień, w którym palimy znicze, chodzimy na cmentarze i odwiedzamy na nich swoich zmarłych. Nie musi on jednak wcale być naznaczony smutnym, melancholijnym nastrojem i zimnem za oknem. Dzisiejszy dzień, tak jak każdy inny również może być czasem radości. W końcu zawsze liczą się tylko te najlepsze i najszczęśliwsze wspomnienia o naszych bliskich, prawda? Właśnie z takim przeświadczeniem wstałam dzisiaj z łóżka. Mam nadzieję, że Wy też :) Zapraszam na kolejne podsumowanie miesiąca!

Październik jak zwykle okazał się miesiącem o wiele bardziej męczącym niż przypuszczałam. Te 31 upłynęło mi wyjątkowo powoli, pewnie dlatego, że 25 miałam zjawić się na Targach Książki w Krakowie, a każdy wie, że jak się na coś bardzo czeka, to czas robi nam na złość ;) Jak zwykle było oczywiście mnóstwo nauki, także do konkursów, przygotowywanie przez naszą klasę szkolnego apelu, czyli próby, rekwizyty i nauka roli, a także masa innych spraw, które niczym lawina zasypały mnie w tym miesiącu. Ale co z tego, skoro jednocześnie był on także niezapomniany, wspaniały i pełen cudów! W końcu pogoda się ustabilizowała i przez jakiś czas mieliśmy w końcu naszą złotą polską jesień. Teraz za oknem co prawda zimno i deszczowo, ale nawet z tego można wyciągnąć jakieś pozytywy, a mianowicie ciepłe swetry, kolorowe szaliki, hektolitry herbaty i więcej czasu na książki! Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej jesieni!

Skoro już przy książkach jesteśmy to ich ilość w październiku również nie powala. Właściwie, jest tragiczna i mam nadzieję, że w listopadzie uda mi się jakoś ogarnąć:

Miesto Zagubionych Dusz - Cassandra Clare
Jedyna - Kiera Cass
Ostatnia spowiedź T. III - Nina Reichter

Jeśli chodzi o opublikowane posty to jest już i niebo lepiej, ponieważ wyszło ich więcej niż we wrześniu, z czego ogromnie się cieszę :) Z wydawniczych zapowiedzi miesiąca postanowiłam uczynić comiesięczny cykl, ukazujący się po każdym podsumowaniu. Pojawiły się także recenzje ElityPosłańca i tomu II "Ostatniej spowiedzi", a przez Martę z bloga Shelf of books zostałam zaproszona do udziału w jej nowym cyklu "TOP 8". Tym razem tematem przewodnim były książki, które będą idealne do czytania jesienną porą. Pisałam o tym już z 1000 razy, ale w tym miesiącu byłam także na 18 Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie, które były niesamowite! Poznałam mnóstwo ludzi połączonych ze mną pasją i miłością do książek, kupiłam też ich kilka. Nie zapomnę tego do końca świata, a żeby dać trochę upust moim emocjom udało mi się naskrobać nawet relację z tegoż wydarzenia :) We wrześniowym podsumowaniu pisałam jak bardzo zaskoczył mnie fakt, że licznik wyświetleń dobił już ponad 30 000. No cóż, jak się można domyślić jest to już czas przeszły, bo teraz okazało się, że "Poza Granicami" odwiedziło już przeszło 45 000 osób! Mam też ponad 100 obserwatorów! Nic tak nie daje motywacji do dalszego działania, jak docenienie czyjejś pracy, a Wam się to udało :) Nie wiem jak powinnam opisać to co teraz czuję, więc powiem tylko, że jestem z Was dumna, no i kocham Was nad życie <3

Listopada nie lubię jako takiego, bo nie jest to ani październik, czyli Targi Książki, ani też grudzień, czyli święta Bożego Narodzenia, ale jeśli będzie on chociaż w połowie tak wspaniały jak poprzednie miesiące to myślę, że dam radę :) Trzymajcie kciuki!




Pozdrawiam Was gorąco :*
Ola