czwartek, 26 czerwca 2014

Odmieniec - Philippa Gregory





Tytuł: Odmieniec
Tytuł oryginału: Changeling
Autor: Philippa Gregory
Ilość stron: 286
Wydawnictwo: Literacki Egmont








To, że ja i książki historyczne nie darzymy się zbytnią sympatią to już fakt powszechnie znany. Co więcej, wcale nie jest mi z tego powodu jakoś szczególnie przykro i prawdę powiedziawszy do tej pory nie zrobiłam praktycznie nic, aby w jakikolwiek sposób moje nastawienie do tego typu literatury mogło ulec zmianie. Wyjątek stanowiła chyba jedynie Alchemia miłości Eve Edwards, która od pierwszych stron po prostu zawładnęła moim sercem i sprawiła, że przez kilka dni nie potrafiłam myśleć o niczym innym jak o niesamowitej historii miłosnej z czasów Tudorów. W końcu przyszedł czas na moją drugą konfrontację z powieściami historycznymi, a moją "ofiarą" padła książka pt. "Odmieniec" autorstwa królowej romansów historycznych Philippy Gregory. Zapraszam :)

Życie siedemnastoletniej Izoldy wywróciło się do góry nogami po niespodziewanej śmierci jej ukochanego ojca. Zamiast zostać spadkobierczynią i panią jego ziem, na skutek intryg brata zostaje wprowadzona w błąd i odsunięta od rodzinnego dziedzictwa. Chciwy i pragnący zachować dla siebie całe bogactwo Giorgio, stawia siostrze nietypowe ultimatum - albo rychły ślub ze znajomym księciem Robertem, albo życie w klasztorze. Po poznaniu prawdziwej osobowości swojego przyszłego męża i kilku niemiłych incydentach z jego udziałem, buntowniczy temperament dziewczyny skłania ją do opuszczenia rodzinnych stron i zostania nową ksieni w pobliskim klasztorze. Wraz z nią udaje się jej najlepsza przyjaciółka - Iszrak. Niedługo po ich przyjeździe z zakonnicami zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Lunatykowanie, przedziwne wizje, a nawet krwawe stygmaty na dłoniach, interpretowane są dwuznacznie - jako znak od Boga, albo od szatana. Aby wyjaśnić całą sprawę do opactwa przybywa młody inkwizytor Luca Vero. Niestety okazuje się, że odróżnienie faktów od fikcji, a także dowiedzenie prawdy nie będzie takie łatwe jak się wydaje, a Luca wraz z Izoldą razem będą musieli stawić czoła największym lękom świata średniowiecznego.

Odmieniec nie jest typową książką historyczną. Uświadomiłam to sobie już po kilku pierwszych stronach i naprawdę mnie ten fakt ucieszył. Nie znajdziemy tutaj długich, nużących opisów, których tak bardzo się obawiałam jedynie wartką akcję i dość oryginalną fabułę. Zawartych jest tutaj naprawdę wiele wątków, z czego tylko niektóre można uznać za typowe dla tego gatunku. Tak naprawdę uważam, że jest to bardziej młodzieżówka z elementami książki przygodowej, ale w żadnym wypadku nie można uznać tego za wadę tej powieści. Sama historia jest bardzo ciekawa i mimo, że miejscami trochę przewidywalna to nie przeszkadzało mi to z czerpania przyjemności z czytania. Czasy inkwizycji i wielkich wypraw krzyżowych to coś co rzeczywiście mnie zainteresowało i z zachwytem chłonęłam na ten temat każdą informację, którą udało mi się wychwycić w powieści. Autorce naprawdę świetnie udało się wykreować tę trochę mroczną i tejmniczą otoczkę, która towarzyszyła mi przez cały czas trwania akcji, a tło historyczne tylko dodawało jej smaczku.  Mała objętość powieści w tym wypadku przemawia zdecydowanie na jej korzyść i myślę, że świetnie nada się także dla tych młodszych czytelników, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z książkami historycznymi.

Bohaterowie także przypadli mi do gustu. Wojownicza i zadziorna Izolda, a także jej towarzyszka Iszrak spodobały mi się od samego początku, jednak reszta bohaterów na moją sympatię musiała sobie zasłużyć. Luca Vero, nowomianowany inkwizytor sprawiał wrażenie chłopaka bardzo nieśmiałego i zagubionego, jednak kiedy już wczuł się w swoją rolę, potrafił być bardzo stanowczy. Postacie wykreowane zostały na zasadzie kontrastu, co w innych książkach zwykle niezbyt mnie przekonuje, jednak tutaj wyrazisty podział między dobrem, a złem był zdecydowanie potrzebny. Choć muszę przyznać, że czasem odróżnić jedno od drugiego było dość ciężko. Philippa Gregory opisała postaci bardzo realne i świetnie kompunujące się ze stworzonym przez nią światem. Ukazała ludzi takich, jacy naprawdę byli lub mogli być w średniowieczu. Ich przesądność, łatwowierność, a także niezrozumienie dla spraw wykraczających poza to, z czym stykają się na co dzień. Chciwość bogatych i skromność biednych oraz jak wielki wpływ miały na nich decyzje Kościoła. Naprawdę wielkie brawa!

Cała historia opiera się o wyjaśnienie sprawy lunatykujących zakonnic, a także dalszych przygód bohaterów tuż po jej rozwiązaniu. Autorka na samym początku bardzo powoli wprowadza czytelnika w akcję, ale później kiedy mniej więcej orientujemy się w temacie, wydaje się jakby rozkręcać. Co chwila ujawniane są coraz to nowe poszlaki i wskazówki, które mają nas przybliżyć do rozwiązania zagadki lub wręcz odwrotnie - sprawić, że plątanina wątków i dowodów kompletnie zbije nas z tropu. Muszę przyznać, że miejscami sama nie wiedziałam już komu wierzyć, za co Philippie Gregory należą się wyrazy uznania. Sama zagadka nie była zbyt skomplikowana i na pierwsze wnioski wpadłam już po kilku rozdziałach, aczkolwiek przyjemnie czytało się jak bohaterowie krok po kroku dochodzą prawdy i ujawniają sprawdzę. Można powiedzieć, że była to taka namiastka kryminału.

Już niejednokrotnie przekonałam się, że książki od wydawnictwa Egmont wykonane są pierwszorzędnie, a graficy naprawdę starają się, aby okładki były niebanalne i prezentowały się nie tylko ładnie, ale i schludnie. A Odmieniec ani trochę nie odstaje on od reszty książek z tego wydawnictwa. Jeśli chodzi o okładkę i szatę graficzną książki to na pierwszy rzut oka widać, że wydawnictwo Egmont jak zwykle stanęło na wysokości zadania. Sprawiło, że Odmieńca nie tylko czyta się przyjemnie, ale także cieszy on oko na półce. Jednym słowem - prezentuje się wprost fenomenalnie. Nie jest to powieść zbyt gruba, bo liczy sobie niecałe 300 stron, ale dzięki bardzo dobremu stylowi autorki, czyta się ją szybko i przyjemnie. Czcionka jest dość spora i czytelna, co tylko podnosi komfort czytania. Polecam wszystkim, którym znudziły się już oklepane młodzieżówki, a także tym, którzy szukają czegoś, co pozwoli im się w końcu przekonać do książek historycznych :)

Moja ocena: 6/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

sobota, 21 czerwca 2014

Błękit szafiru - Kerstin Gier






Tytuł: Błękit szafiru
Tytuł oryginału: Saphirblau
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 364
Wydawnictwo: Literacki Egmont







Niespotykanie rzadki gen podróży w czasie jest dziedziczony przez rodziny Mntrose i de Villiers od pokoleń. Przedstawicielką linii żeńskiej jest szesnastoletnia Gwendolyn Shepherd - rubin, a linii męskiej niezwykle przystosjny i inteligentny Gideon de Villiers - diament. Właśnie wrócili oni z tajnej misji, na którą loża strażników wysłała ich do początku XX wieku. Niestety zakończyła się ona fiaskiem, a po ich powrocie okazuje się, że na miejscu sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej. Strażnicy nadal nie chcą obdarzyć Gwendolyn zaufaniem, po tym jak okazało się, że nosicielką genu jest ona, a nie jej kuzynka Charlotta. Na dodatek niestałość uczuć Gideona zaczyna poważnie martwić dziewczynę. Czy strażnicy rzeczywiście są nieomylni? I jaką rolę odgrywa w tym wszystkim tejmniczy hrabia de Saint Germain? Kolejne pytania bez przerwy rodzą się w głowie Gwendolyn, a ona sama czuje się z tego powodu coraz bardziej zdezorientowana. Czy w poszukiwaniu odpowiedzi Gwen posunie się do zdrady własnej rodziny?

Pamiętacie jak na blogu przyszło mi zrecenzować największe rozczarowanie ostatnich miesięcy, czyli Czerwień rubinu? Opisywałam wtedy jak bardzo ta książka jest infantylna, śmieszna i nielogiczna,  i jak bardzo nie rozumiem całego tego szumu, który marketingowcom udało się wokół niej zrobić. Mimo wszystko sama historia zainteresowała mnie na tyle, aby sięgnąć po następny tom, czyli w tym wypadku Błękit szafiru. Czy pod względem języka, bohaterów i samej fabuły okazał się on lepszy od swojej poprzedniczki? Hmm... nie byłabym tego taka pewna, a mimo to ze zdziwieniem stwierdzam, że podobał mi się on trochę bardziej. Dlaczego? Może teraz, kiedy na własnej skórze doświadczyłam skali talentu pisarskiego jakim dysponuje Kerstin Gier nie miałam wobec tej książki aż tak wygórowanych oczekiwań. Tym razem nie spodziewałam się fajerwerków. Nastawiłam się po prostu na krótką, przyjemną lekturę, która idealnie posłuży mi w tym wyjątkowo stresującym czasie jakim jest zakończenie roku szkolnego. I całe szczęście, bo jestem pewna, że w innym wypadku Błękit szafiru dostałby tak niską ocenę jak jego czerwona siostra.

Najgorzej pani Gier idzie zdecydowanie kreacja bohaterów. Widać, że autorka starała się wykreować Gwendolyn na bohaterkę odważną i mądrą, która czuje się przytłoczona tym co się stało i nie potrafi się odnaleźć w świecie, który z dnia na dzień zwalił jej się na głowę i stał się w sumie jej codziennością. Tak. Jak zwykle jej nie wyszło. W razie braku pomysłów pani Gier po prostu czerpie inspiracje z innych książek. Gwen wydaje się być miksem wszystkich innych postaci żeńskich jakie kiedykolwiek przewinęły się przez dosyć obszerny rynek książek młodzieżowych. Jeśli chodzi zaś o jej księcia na białym koniu to po prostu załamuję ręce. No po prostu za takie coś należą się brawa! Nawet nie wiedziałam, że jest to w ogóle możliwe, ale w tej części Gideon był jeszcze bardziej irytujący niż zwykle.

W całej tej książce sympatią obdarzyłam jedynie kilkoro z całej gamy tych jakże "barwnych i ciekawych" postaci. Jedną z nich jest Leslie - najlepsza przyjaciółka Gwendolyn, dziewczyna mądra, dociekliwa i ciekawa świata. Polubiłam ją, bo jako jedyna z całej tej poronionej ferajny wydawała się używać tego jakże trudnego w obsłudze narządu jakim jest mózg. Jak dla mnie to ona mogłaby być główną bohaterką tej książki, bo jest 100 razy bardziej sympatyczna i o zgrozo, lepiej wykreowana niż nasza słodka, urocza i jakby na to nie patrzeć także trochę nieogarnięta główna bohaterka. No i oczywiście jest jeszcze Xemerius. Muszę przyznać, że ten gargulec ma jaja i nie raz udało mu się uratować całą scenę swoim ciętym językiem i zabawnymi uwagami. To właśnie na nim opierało się większość humoru tej książki i jestem pewna, że gdyby nie on wystawiłabym tej książce o wiele niższą ocenę. Xemerius to zdecydowanie jedna z ciekawszych postaci jak do tej pory, co ogólnie rzecz biorąc jest trochę dziwaczne, bo nie jest on nawet człowiekiem, ani nie odgrywa w wydarzeniach praktycznie żadnej poważnej roli.

Oczywiście jak zwykle akcja była strasznie niepoukładana, a wszystko działo się za szybko. Akcja Czerwieni rubinu rozegrała się w uwaga! Całe 3 dni, a Błękit szafiru wcale nie był gorszy. Autorka niczym wiatr przelatuje przez wszystkie wydarzenia, przy żadnym nie zatrzymując się na dłużej i w sumie żadnego nie opisując na tyle dokładnie, na ile wymagałaby sytuacja. No chyba, że chodzi o sceny tak zwane "romantyczne". Tym to poświęcić można nawet cały rozdział. Bo czemu by nie? Odwzorowania historycznych realiów także nie można zaliczyć do udanych, ale jest to chyba najmniejszy zarzut jaki mam do tej autorki, bo biorąc pod uwagę fakt, że nie jest to książka historyczna mogę wyjątkowo przymknąć na to oko. Przecież jest to po prostu zwykła młodzieżówka i tylko głupi traktowałby ją jako wyczerpujące i rzetelne źródło informacji o danej epoce, ale come on, coś tam opisane musi być. A tutaj? Oprócz dość obszernych opisów strojów nie ma praktycznie nic, co nakierowałoby mnie w jakich czasach rozgrywa się obecnie akcja.

Tajemnice i zagadki tak zachwalane i promowane po raz kolejny okazały się nieuchwytne dla mojego oka. Autorka jak zwykle wszystko zdradziła mi już na samym początku, co kompletnie popsuło mi przyjemność z lektury. Chociaż w sumie wątpię, abym z główkowania na poziomie pięciolatka mogła wyciągnąć jakąkolwiek przyjemność. Jedno jest pewne. Jako autorka kryminałów pani Gier nie zrobiłaby za wielkiej kariery. Z uwagi na to, że tytułowym szafirem jest Lucy - kuzynka Gwendolyn, która wraz z Paulem de Villiers ukradła drugi chronograf liczyłam, że autorka choć trochę przybliży nam jej osobę. Niestety i pod tym względem czekało mnie spore rozczarowanie. W tej części przybyło jeszcze więcej pytań, za to odpowiedzi jest jak na lekarstwo. Nie wiem jaki jest plan, nie mam żadnych pomysłów, ale do zakończenia całej serii jest teraz bliżej niż dalej, a cały ten bałagan jaki autorce udało się w tym czasie stworzyć zdecydowanie nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. No pani Gier, mam nadzieję, że ma pani jakiś plan, bo w Zieleni szmaragdu przyjdzie wypić piwo, którego sama sobie pani naważyła.

Żeby nie było jednak, że kompletnie nic się nie poprawiło. Kompletnie skopany wątek miłosny w poprzedniej części tutaj w końcu zaczyna odżywać i nabierać realnych kształtów. Nie ma już nieustających kłótni i przekomarzanek, a na ich miejsce wstąpił zaczątek uczucia. Oczywiście prawdą jest, że jeszcze nigdy nie spotkałam tak irytujących bohaterów, ale o dziwo kiedy przebywają razem naprawdę da się ich polubić. Ogólnie rzecz biorąc całkiem urocza i sympatyczna z nich para, widać przyciągającą ich chemię i przeszkadza mi jedynie to, że na rozbudzenie w nich gorącej miłości autorka potrzebowała nieco ponad tygodnia. No proszę was! Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, ale ta ani trochę taka nie była. Szczerze to teraz po głębszym zastanowieniu nie wiem, czy wątek miłosny zaliczyć mogę do plusów, czy minusów tej powieści.

Błękit szafiru czyta się niesamowicie płynnie i szybko. Akcja jest bardzo szybka, jakaś tam fabuła jest i mimo, że nie grzeszy ona oryginalnością to dzięki tym kilku godzinom spędzonym na jej poznaniu nie można uznać tej książki za tragiczną. Sama autorka posługuje się bardzo prostym, aczkolwiek przyjemnym i miłym dla oka językiem. Nie jest to jakieś mistrzostwo świata, ale humorystyczne akcenty, które wplecione zostały w akcję odciągały one moją uwagę od innych niedociągnięć. Jeśli nie jesteście zbyt wymagającymi czytelnikami to ta seria rzeczywiście może Wam się spodobać. Jednak jeśli cechują Was trochę większe ambicje i od lektury oczekujecie nie tylko przyjemności, ale także jakiegoś głębszego przesłania i powodów do rozmyślań to odradzam, bo może spotkać Was niepotrzebne rozczarowanie.

Moja ocena: 4/10


Ps. Wiecie, że seria ta doczekała się nawet ekranizacji? Tutaj macie zwiastun filmowego Błękitu szafiru ;)

Pozdrawiam serdecznie :*
Ola

wtorek, 17 czerwca 2014

Bóg nigdy nie mruga - Regina Brett





Tytuł: Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu
Tytuł oryginału: God Never Blinks: 50 Lessons for Life's Little Detours
Autor: Regina Brett
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Insinis







Po raz pierwszy o książce "Bóg nigdy nie mruga" przeczytałam na blogu Julki. Jej recenzja zrobiła wtedy na mnie ogromne wrażenie, ale samej książki nie uważałam za jakąś pierwszą czytelniczą potrzebę. Nawet nie wiem dlaczego mi wtedy nie podpasowała. Może nie czułam się przekonana formą? A może samą tematyką? Ogólnie rzecz biorąc wszelkiego rodzaju poradników nie lubię i nie czytam, bo jako indywidualiska i osoba dość samodzielna jak na swój wiek nie lubię kiedy ktoś z góry mówi mi, co jest dla mnie najlepsze, jak mam żyć i co robić, aby to życie było takie a nie inne. Po prostu to do mnie nie przemawia. Tym bardziej zdziwiłam się, kiedy pewnego razu naszło mnie przekonanie, że muszę tę książkę przeczytać. Za wszelką cenę. I wiecie co? Kupiłam i przeczytałam. Powiem nawet więcej. Kupiłam też drugą. Dziwne nieprawdaż? Tak jakbym w ogóle nie brała pod uwagę zawodu i w głębi serca czuła, że dzięki nim coś w moim życiu się zmieni. I zmieniło się. I to całkiem sporo. A czy na lepsze, czy na gorsze tego dowiecie się dopiero z recenzji :)
"Lekcja 1. Życie jest niesprawiedliwe, ale i tak jest dobre"
Każdego dopada czasem okres kompletnego załamania. Kiedy nic nie idzie po naszej myśli, wszystko jest do bani, a my najchętniej zagrzebalibyśmy się w pościeli i nie dopuszczali do siebie nikogo i niczego. Mamy wtedy wrażenie jakby Bóg się od nas odwrócił. Zapomniał o nas i o całym świecie, w którym żyjemy. Jakby mrugnął akurat wtedy, kiedy Jego uwaga jest nam najbardziej potrzebna. Znacie to? Oczywiście, że tak. Właśnie w takim momencie sięgnęłam po "Bóg nigdy nie mruga" - książkę tak pozytywną i motywującą jak jej wyjątkowy tytuł. I w tej recenzji nie będę silić się na obiektywizm, bo już dawno uświadomiłam sobie, że w wypadku Takich książek to się po prostu nie sprawdza. Będę szczera, spontaniczna i pełna radości i zrozumienia. Napiszę to co czuję i co wydaje mi się właściwe, tak jak autorka tej książki.
"Lekcja 30. Czas leczy niemal wszystkie rany - daj mu tylko trochę czasu"
Może teraz co nieco o fabule.... przepraszam... jakiej fabule? Tutaj nie ma żadnej fabuły! Właśnie to jest w "Bóg nigdy nie mruga" najlepsze. Jest to zbiór 50 krótkich felietonów, z których każdy traktuje o czymś innym i czego innego możemy się z niego dowiedzieć. Poradnik samą swoją formą udowadnia, że książka wcale nie musi mieć idealnie wykreowanego świata, porywającej fabuły i całej masy barwnych postaci, aby wciągnąć i dodatkowo czegoś nas o życiu nauczyć. Regina Brett swoim stylem i humorem rozkochała w sobie miliony czytelników, a jej teksty były swego czasu wieszane przez ludzi na lodówkach, rozsyłane pocztą tradycyjną i elektroniczną, ich fragmenty można było też znaleźć na kartkach z życzeniami. I w tym momencie macie pełne prawo pomyśleć "Hej! Ta kobieta to zwykła dziennikarka. Skąd ona może wiedzieć jak to jest w mojej sytuacji? Co daje jej prawo mnie pouczać?" Oczywiście macie rację i nie ma w tym absolutnie nic dziwnego. Ja na początku też tak myślałam, ale musicie wiedzieć, że Regina Brett to nie taka zwykła osoba. Molestowana w dzieciństwie, jako nastolatka zaczęła eksperymentować z alkoholem, później z powodu ciąży musiała porzucić studia i zostać samotną matką, aby w wieku 40 lat zachorować na raka. Powiedzieć, że życie jej nie oszczędzało to w tym wypadku jakieś nieporozumienie. Bóg wystawił ją i jej wiarę na wiele prób, ale ona nigdy się nie poddała i teraz jest ekspertką w znajdowaniu powodów do radości w każdej najmniejszej rzeczy. W swoich felietonach porusza naprawdę bardzo różne tematy, nawet te określane mianem tabu, wspomina także o swojej rodzinie, przyjaciołach i wszystkich, w których udało jej się znaleźć wsparcie i pomocną dłoń w tych najcięższych chwilach. 
"Lekcja 10. Bóg nigdy nie daje nam więcej niż potrafimy udźwignąć"
Podczas czytania co chwila nachodziły mnie niesamowite przemyślenia, pomysły i plany. Część z nich zdążyłam zapisać, ale większość zniknęła z mojej głowy tak szybko jak się pojawiła. Nie zniknęły jednak z mojego serca i dzięki temu wiem, że czytanie tej książki to coś wyjątkowego, czego absolutnie nie da się opisać słowami. Jest po prostu niesamowicie inspirująca. Nie wiem czy spodoba się każdemu, ale jedno wiem na pewno. Regina Brett nauczyła mnie jak żyć, kochać, pokonywać trudności. Uświadomiła mi, że życie jest krótkie i chociażby dlatego należy czerpać z niego całymi garściami. Od dzisiaj wiem, że nie warto odkładać niektórych rzeczy "na specjalną okazję", bo nigdy nie wiadomo, czy ta okazja kiedykolwiek nadejdzie. Nie cierpię marnować czasu. Zazwyczaj kładę się późno, a wstaję wcześnie rano, bo nie chcę zmarnować, ani chwili. Przecież dzień jest taki krótki! Te lekcje zmusiły mnie do zwolnienia tempa i zastanowienia się trochę nad tym co jest naprawdę ważne. Uwielbiam zapach powietrza o poranku, obserwowanie pierwszych promieni wschodzącego słońca i tę błogą ciszę jaka wtedy panuje. To właśnie dzięki takim momentom zauważyłam, że życie, świat, ludzie i wszystko dookoła są piękne i dobre, a najpiękniejsze są właśnie takie małe, z pozoru nieistotne błahostki. 
"Lekcja 34. Bóg cię kocha, bo jest Bogiem, a nie dlatego, że coś zrobiłeś, albo czegoś nie zrobiłeś"
Zawsze byłam osobą wierzącą, ale nigdy szczególnie uduchowioną. Chodziłam do kościoła, przyjmowałam sakramenty, ale co z tego skoro nigdy tak naprawdę nie doświadczyłam w swoim życiu Jego obecności? Przez bardzo długo okres czasu patrzyłam w ten sposób na świat i nie mogłam zrozumieć, że skoro Bóg mnie kocha i czuwa nade mną to dlaczego nigdy mi nie pomaga, kiedy jestem w potrzebie? Dzięki tej książce w końcu zrozumiałam, że nie trzeba czekać na specjalne zaproszenie. Skoro Pan nie dał mi jeszcze jasnego dowodu swojej obecności to wygląda na to, że sama muszę go poszukać. Teraz moja więź z Bogiem jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej i czuję się z tym wprost cudownie! W tej książce odnalazłam swoją wiarę w Boga i miłość do Niego na nowo. I może to się wydawać śmieszne, że w zwykła książka potrafi tyle zmienić w człowieku. Ale prawda jest taka, że kompletnie zrewolucjonizowała ona moje życie i światopogląd. I nie jest wcale powiedziane, że osoby niewierzące nie powinny jej czytać. Każdy powinien to zrobić. Niezależnie od wyznania, wieku, koloru skóry, czy orientacji seksualnej, bo w końcu wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi i należy nam się od życia to samo.
"Lekcja 25. Nikt prócz ciebie nie odpowiada za twoje szczęście. Jesteś menadżerem własnej radości"
"Bóg nigdy nie mruga" to kompletny fenomen. I potrafi czynić prawdziwe cuda! Zabrałam ją ze sobą na szkolny biwak, aby poczytać chwilę w drodze na miejsce. Kiedy dojechaliśmy i mieliśmy godzinę przerwy między obiadem, a jakimś wyjściem zdarzyło się coś kompletnie niespodziewanego, ale jednocześnie niesamowicie cudownego. Nagle wszyscy w obrębie kilku najbliższych pokoi zaczęli ją czytać. Po prostu przekazywać sobie z rąk do rąk i wybierać na chybił trafił różne lekcje. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że moja klasa po prostu nie czyta. Nie ma opcji, żeby wszyscy przeczytali lekturę, a co dopiero sięgnęli po jakąś książkę z własnej nieprzymuszonej woli. To dowód na to, że każdemu przydają się czasem takie "złote myśli", aby przetrwać w życiu jakiś ciężki okres. Do tego są one naprawdę pięknie wydane. Minimalistyczne okładki w żywych, głębokich kolorach przepięknie prezentują się na półce, a twarda oprawa daje gwarancję, że nawet po wielokrotnym czytaniu książka nie rozpadnie się nam w rękach.
"Lekcja 29. To nie twoja sprawa, co myślą o tobie inni"
Powiem szczerze. Zaraz po przeczytaniu tej książki naszła mnie myśl, aby w ogóle jej nie recenzować. Jej lektura była wtedy dla mnie tak osobistym przeżyciem, że wydawało mi się, że nikt oprócz mnie nie powinien próbować jej rozumieć, ani nawet czytać. Drugim aspektem było to, że kompletnie nie wiedziałam co mogłabym o niej napisać. Gdybym chciała podać moje ulubione cytaty musiałabym przepiać tutaj całą książkę. Teoretycznie nauczyła mnie tak wiele, ale nie potrafiłam ubrać tego w słowa. W końcu jednak się przemogłam. Dotarło do mnie, że nie podzielenie się z innymi swoimi przemyśleniami, nie podzielenie się tą książką byłoby egoizmem, a to przecież kompletnie zaprzeczało wszystkiemu co udało mi się z jej lektury wynieść. Tak więc jestem tutaj, teraz i mam nadzieję, że ta książka stanie się dla Was tym, czym dla mnie się stała. Podporą, drogą, przewodnikiem życiowym i duchowym. Regino Brett dziękuję Ci za tę książkę!
"Lekcja 39. Wychodź z domu każdego dna. Cuda tylko czekają, aż je odkryjesz"

Moja ocena: 10/10 !!! 

Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

niedziela, 8 czerwca 2014

Ognista - Sophie Jordan





Tytuł: Ognista
Tytuł oryginału: Firelight
Autor: Sophie Jordan
Ilość stron: 312
Wydawnictwo: Bukowy las








W fantastyce, tak jak i z resztą we wszystkich innych gatunkach literackich zdarza się, że przez jakiś czas panuje moda na wykorzystywanie określonych schematów. Dlaczego? Tego nie jestem do końca pewna, ale myślę, że najważniejszą rolę odgrywa tutaj marketing i liczba książek, które dzięki temu uda się sprzedać. Trendów tych było już tak wiele, że nawet nie potrafię ich wszystkich zliczyć. Często przyczynia się do tego także popularność jakiejś konkretnej pozycji. Tym sposobem po sadze "Zmierzch" i "Pamiętnikach wampirów" nastała moda na wampiry i wilkołaki, rozwinęło się także paranormal romance. Dzięki serii o Harrym Potterze powstało całe mnóstwo książek o niezwykłych dzieciach i wielkich, strasznych czarnoksiężnikach, których mają oni pokonać. Nawet "Igrzyska śmierci" doczekały się swojej mniej drastycznej wersji w postaci "Niezgodnej". Czy teraz przyszła moda na smoki? To się dopiero okaże :)

„Smutno jest zdać sobie sprawę z tego, że tym, których kochamy, będzie lepiej bez nas.”

Jacinda nie jest zwykłą dziewczyną. Nie jest nawet do końca człowiekiem. Należy bowiem do wymierającej rasy dragonów, potomków smoków, którzy przez wieki wykształcili zdolność przybierania ludzkiej postaci. Kiedy pewnego razu wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką cudem unikają schwytania przez łowców, rada starszych postanawia wymierzyć Jacindzie najokrutniejszą z możliwych kar - podciąć skrzydła. Aby uniknąć strasznego losu dziewczyna zmuszona jest wraz z rodziną uciekać z wioski i zamieszkać w świecie ludzi. Pustynne klimaty nie są jednak najodpowiedniejszym miejscem dla smoków, a matka Jacindy zdaje się doskonale o tym wiedzieć. Ona sama już dawno stłumiła w sobie pradawną moc i chce, aby córka dla własnego dobra uczyniła to samo. To właśnie wtedy w szkole pojawia się Will - łowca, który kilka tygodni wcześniej darował Jacindzie życie i jak na złość to właśnie on budzi w niej umierającą dragonkę. Czy żeby ocalić część siebie, którą tak bardzo kocha, będzie musiała zbliżyć się do swojego śmiertelnego wroga?

Prawdopodobnie nigdy nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby dziwnym trafem w moje ręce nie trafiła jej kontynuacja. Po prostu kiedyś będąc w jakimś supermarkecie zobaczyłam książkę, spodobała mi się okładka, cena też była całkiem dobra, więc wzięłam. Dopiero w domu, po dokładnym obejrzeniu całej książki dowiedziałam się, że jest to druga część jakiejś tam serii. Trochę się zezłościłam, nie powiem. W szczególności na wydawców, którzy jakoś nigdy  nie są skorzy do umieszczania takich informacji w widocznym miejscu. Ale było już po fakcie i nie zostało mi nic innego, jak poszukać części pierwszej. I znalazłam ją. W miejskiej bibliotece. Czasem różne zbiegi okoliczności naprawdę mogą wyjść nam na dobre, bo dzięki temu trafiłam na naprawdę bardzo, bardzo dobrą książkę jaką jest "Ognista" :)

Już na samym początku autorka zaskoczyła mnie wartką akcją i ciekawym pomysłem na fabułę. Tym sposobem mamy kilka stron wprowadzenia, poznanie bohaterów i ich sytuacji, ale później akcja rozwija się bardzo szybko i nawet się nie spostrzeżemy kiedy sielankowe opisy krajobrazów zmienią się w bardzo dynamiczne sceny pościgów nawet z odrobiną walki. Jak widać pierwsze wrażenie było bardzo dobre, ale nie dawałam się zwieść i omamić lekkim i przyjemnym stylem autorki. Przecież z biegiem stron wszystko może się zmienić. I zmieniło się, ale zdecydowanie na lepsze. Akcja, którą Sophie Jordan tak szybko rozpoczęła trwała niezmiennie przez niemal całą książkę i tylko sporadyczne sceny trochę mnie nudziły, ale mam na to oddzielne wytłumaczenie. Tak jak napisałam - autorka ma bardzo przyjemny, prosty, ale nie za prosty styl, co zdecydowanie pomaga w ogólnym odbiorze książki. Nie było, ani za dużo dialogów, ani za mało opisów, wszystko idealnie wyważone i pasujące do siebie w każdym calu. Naprawdę wielkie brawa dla autorki!

Kolejnym aspektem, którym urzekła mnie "Ognista", są bohaterowie, a w szczególności główna bohaterka. Jacinda nie jest taka jak wszystkie inne bohaterki YA, czy paranormal romance tj. mdła i zupełnie nieciekawa. Jest to bardzo odważna, inteligentna dziewczyna, która wie czego chce, ale zawsze na pierwszym miejscu stawia dobro rodziny. Nawet kiedy było jej źle w nowym miejscu i czuła, że jej dragonka umiera potrafiła zacisnąć zęby i dalej w miarę normalnie funkcjonować, bo wiedziała, że dzięki tamu jej matka i siostra w końcu są szczęśliwe. To naprawdę mi zaimponowało i sprawiło, że Jacinda zdecydowanie zyskała w moich oczach. Cechą, która zdecydowanie odróżnia ją od innych głównych bohaterek jest także racjonalność. Jej  decyzje są przemyślane, a na wszystkie pytania znajduje mądrą i logiczną odpowiedź. Nie znajdziemy w jej rozumowaniu żadnych błędów logicznych, co zdarza się aż nazbyt często u innych postaci książek YA. Wątek miłosny także był niczego sobie. Will od razu zyskał moją sympatię. Na pierwszy rzut oka widać było, że naprawdę zależy mu na Jacindzie, a wchodzeniem do jej domu przez okno po prostu podbił moje serce! Już dawno nie spotkałam się z tak uroczą i słodką parą, która umie do siebie przekonać czytelnika, a nie powala na kolana ogromem słodkości i masą mdłych dialogów. Do tego wątek "zakazanej miłości" poruszany w "Ognistej" także jest bardzo przemyślany. W tej książce zakazana miłość  naprawdę taka jest, a na drodze szczęścia tej pary stają rzeczywiste problemy i niebezpieczeństwa. To kolejny duży plus.

"Ognista" to naprawdę świetna książka. Mimo, że jest to typowy paranormal romance, można spotkać w niej także wątki odbiegające trochę od tego gatunku. Cieszy także fakt braku wampirów, wilkołaków i wróżek, bo z czasem zdąży to naprawdę się przejeść i potrzeba czegoś nowego. Smoki, a właściwie dragony to taki powiew świeżości w zalewającej nas fali książek pseudo fantastycznych. Mimo, że może powieść ta nie należy do tych bardzo ambitnych to z powodzeniem nada się na upalne popołudnia, kiedy jesteśmy zmęczeni i nie chce nam się wysilać szarych komórek przy czytaniu czegoś innego. Z przyjemnością sięgnę po kontynuację w postaci "Niewidzialnej", bo po tym co zaserwowała mi Sophie Jordan spodziewam się czegoś naprawdę ekstra :)

Moja ocena: 7/10



Pozdrawiam :*
Ola

niedziela, 1 czerwca 2014

Podsumowanie Maja!

Witajcie!

1 czerwca. Chyba żandemu dziecku (ani osobom, które tymi dziećmi nadal się czują, a jest ich sporo) nie trzeba przypominać co w kalendarzu oznacza ta data. Mam nadzieję, że z okazji tego święta dostaliście mnóstwo książek lub chociaż sami sprawiliście sobie coś fajnego. Nigdy przecież nie jest za późno, aby swoje wewnętrzne dziecko w sobie znaleźć i trochę je porozpieszczać, do czego serdecznie Was zachęcam! Dzisiaj zapraszam Was na kolejne podsumowanie, tym razem miesiąca maja. Serdecznie zapraszam :)



Ogólnie rzecz biorąc maj był bardzo ciekawym miesiącem. Wszystkie 31 dni upłynęło mi niesamowicie szybko, co z jednej strony jest dobre, a z drugiej złe. Czasem zdarzały się momenty ciężkie, wyczerpujące, które chciałam, aby jak najszybciej się skończyły, ale działało to też w drugą stronę i chwile niczym nieskażonego szczęścia i radości, których doświadczyłam w maju całkiem sporo dobiegały końca równie szybko. Wiem, że w maju nie udzielałam się na blogu zbyt często, ale mania zaliczeń, poprawek i szkolnych obowiązków dały mi się we znaki równie mocno jak próbne egzaminy, które miałam w ostatnim tygodniu, więc musicie kolejny raz mi wybaczyć i uwierzyć w obietnicę, że w czerwcu wszystko wróci do normy. Przynajmniej taką mam nadzieję :)

Jeśli chodzi o książki przeczytane w tym miesiącu to jest ich stosunkowo niewiele:
Morze spokoju - Katja Millay
Ognista - Sophie Jordan
Gwiazd naszych wina - John Green [moja recenzja z 7.02]
Czas Żniw - Samantha Shannon
Bóg nigdy nie mruga - Regina Brett

Oczywiście jak zwykle musicie czekać na recenzje, ale teraz już nie będę niczego obiecywać. Po prostu jak posty będą to będą, a jak nie to nie. Żywię jednak skrytą nadzieję, że z powodu zbliżających się wakacji, a co za tym idzie większej ilości czasu w czerwcu w końcu wyjdę na prostą. Trzymajcie kciuki ^^ Pojawiły się za to dwie zaległe recenzje Czerwieni rubinu oraz Mariny, a także dowiedzieliście się "Jaką jestem czytelniczką?". Ukazał się także stosik, czyli coś czego na blogu nie było od bardzo dawna ;)
W tym miesiącu miałam uczestniczyć też w Targach Książki w Krakowie i strasznie przeżywałam to, że jednak nie wezmę w nic udziału, ale czuję, że Bóg musiał mieć ku temu jakiś powód. Poznałam go właśnie w dniu Targów, kiedy razem z koleżankami prowadziłyśmy na szkolnym festynie stoisko malowania twarzy. Widok prześlicznych, pomalowanych i roześmianych twarzyczek dzieci wynagrodził mi wszystkie wcześniejsze krzywdy. Nie mam niestety żadnych zdjęć, bo z tego całego zamieszania nie zdążyłam zrobić ani jednego, ale musicie wierzyć mi na słowo, że ten dzień był po prostu cudowny <3


Wiem, że miałam nie dzielić się statystykami, ale w tym miesiącu stało się coś, co kompletnie mnie zaskoczyło i naprawdę nie spodziewałam się, że kiedykolwiek (no dobra kiedyś na pewno, ale nie w tym miesiącu xD) będzie miało miejsce. Mój blog osiągnął najpierw 10 000, a następnie 11 000 wyświetleń! Pojawiło się także kilku nowych obserwatorów i teraz mam ich już 63! Nawet sobie nie wyobrażacie jak się cieszę i jaka jestem dumna z siebie i oczywiście z Was kochani <3

Jak widzicie maj obfitował w wydarzenia. Miałam kilka chwil melancholii i smutku, ale zdecydowanie przeważały powody do radości. A czerwiec zapowiada się jeszcze lepiej! Mnóstwo premier książkowych, między innymi nowa książka Greena, premiera Gwiazd naszych wina (już za tydzień!!!) i upragnione i wytęsknione wakacje! Tak więc życzę Wam radosnego czerwca, na pewno nie gorszego niż maj, ale jeszcze lepszego :)

A na zakończenie nutka :) Wiem, że nie wszyscy są fanami High School Musical, ale ostatnio postanowiłam przypomnieć sobie dlaczego w dzieciństwie tak bardzo lubiłam te filmy, zrobiłam sobie mały maraton i.... zakochałam się w nich na nowo <3 Kto wie? Może szykuje się nawet jakaś recenzja?



Pozdrawiam :*
Ola