środa, 29 października 2014

Książki, autorzy i blogerzy, czyli Targi po raz pierwszy...


Witajcie kochani!


Od 23 o 26 października Kraków ponownie mógł poszczycić się tytułem stolicy. Stolicy książki oczywiście, bo właśnie wtedy po raz 18 już odbywały się w tym mieście Targi Książki. Po raz pierwszy międzynarodowe, po raz pierwszy w nowym miejscu i po raz pierwszy z moim udziałem :) Była to moja pierwsza taka impreza, którą niezwykle się przejmowałam i już tydzień przed wyjazdem chodziłam jak nakręcona po domu jak i w szkole, i po prostu nie mogłam się doczekać, aż w końcu będę mogła tego wszystkiego doświadczyć. Spodziewałam się mnóstwa książek, spotkań z cudownymi ludźmi, a także wspomnień, które zapamiętam do końca świata (a przynajmniej do następnych Targów :D) Jak było naprawdę?

W piątek praktycznie nie planowałam niczego konkretnego. Chciałam tylko dostać wejściówkę, aby uniknąć krzątaniny następnego dnia oraz trochę rozejrzeć się po hali. Może to z powodu ogólnego zmęczenia po podróży, a może dość później godziny (coś między 16, a 17), ale w piątek właściwie całe te Targi nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia. Wydawały się puste i martwe, a chociaż ludzi było sporo, to w ogóle nie czuło się tych wszystkich emocji towarzyszących kupowaniu nowych książek. Trochę zawiedziona, wyszłam już po kilkudziesięciu minutach, wmawiając sobie, że w sobotę na pewno będzie lepiej. No i było, ale też zupełnie inaczej i nie jestem do końca pewna, czy zaliczać to do pozytywów czy negatywów tegoż wyjazdu.


Kilometrowa kolejka? Hmm... coś tu nie gra o.O
W sobotę zjawienie się na miejscu o zamierzonej godzinie (ok. 10.30-11.00) okazało się sporym problemem, bo mimo iż wyszłam z domu kilkanaście minut przed 10, to droga na przystanek, a później jazda autobusem pod Galerię Krakowską, skąd zabrać miał nas EXPO Bus okazała się trochę dłuższa niż przypuszczałam. Na dodatek każdy kolejny przystanek Targowego środka transportu zabierał ze sobą cały ogrom ludzi i po prostu nie dało się tam wcisnąć (szczególnie z rodzicami i młodszym bratem). Ostatecznie na Targi dotarłam chwilę przed 12, a przed samą halą zastałam coś, co wprowadziło mnie w prawdziwy szok. Kolejka osób chcących wejść do środka ciągnęła się od głównego wejścia, przez cały parking, a nawet zakręcała trochę na chodnik za ogrodzeniem! To właśnie wtedy po raz pierwszy poczułam, że z organizacją całego wydarzenia jest coś naprawdę nie halo.

Wyd. Otwarte
Wyd. Dreams

I tłumy, tłumy, tłumy!
Ogólnie rzecz biorąc hala jak i same stoiska sprawiały bardzo pozytywne wrażenie. Dużo
wystawców, wiele zaplanowanych spotkań, wszystko ślicznie przedstawione w zgrabnym kieszonkowym przewodniku. Z tłumu wyróżniały się przede wszystkim stoiska wydawnictwa Otwartego, które podzielone zostało na sekcję dla młodzieży (mieli łóżko!!!)  i dla dorosłych, a także wydawnictwa Dreams, które wyróżniało się swoją kolorystyką. W rzeczywistości jednak wszędzie spotkać było można dzikie tłumy ludzi, którzy w ogóle nie wiedzieli co ze sobą zrobić i w którą stronę iść, aby znaleźć interesujące ich stoisko. Plan hali był po prostu nie do ogarnięcia i jestem pewna, że gdyby nie pomoc moich przewodniczek (<3) zginęłabym tam stratowana przez ludzi lub padła z przegrzania, bo gorąco było absurdalnie (przynajmniej mi). Między stoiskami było naprawdę bardzo mało miejsca, a kiedy rozpoczęły się spotkania z autorami i podpisywanie książek, wszechobecne kolejki skutecznie uniemożliwiły normalne przemieszczanie się i oglądanie wystawionych na regałach książek.

Od lewej: Natalia, Ja, Marcela i Ola :3
Zdjęcie z Gandalfem zawsze spoko :D
Spotkania z blogerami to coś o czym marzyłam praktycznie odkąd dowiedziałam się, że się na samych Targach pojawię. Poznałam masę wspaniałych ludzi, których do tej pory kojarzyłam jedynie z internetu i mimo, że z nie wszystkimi udało mi się zrobić zdjęcie, to na pewno zapamiętam ich na długo <3 Bardzo się cieszę, że tuż po wejściu na halę przy stoisku wydawnictwa Otwartego spotkałam Marcelę (Books Are The Mirror of Soul), która potem zapoznała mnie z Olą (Ludzka Sokowirówka) i Kasią (Ostatni Rozdział). To właśnie z nimi spędziłam prawie cały sobotni dzień i muszę przyznać, że były z nich naprawdę świetne przewodniczki :D Poznałam w końcu Julkę (Wyznania Bibliofilki) i dwie Natalie (Natala wśród książek) i (Fantasy World), Patrycję (Książki widziane oczami Patiopei), Klaudię (Zwariowana Książkoholiczka) i Gabi (Zanim zajdzie słońce).
Boże, tyle Was było! Nie zapomnę tego do końca życia! Jesteście wszyscy tacy cudowni, że gdybyście tu byli to chyba rzuciłabym się wam w tej chwili na szyje <3


Jak widać zjawiły się prawdziwe tłumy.
Szkoda, że te beztroskie uśmiechy już po paru minutach zniknęły nam z twarzy :/
Punktem, który szczególnie zwracał uwagę w planie tegorocznych Targów był oczywiście Zjazd Blogerów Książkowych, który odbył się w sobotę od 13 do 14 w sali Wiedeń A. Jestem pewna, że nie tylko ja potraktowałam go jako świetną okazję do poznania tych wszystkich osób jak i porozmawianie trochę na temat polskiej blogosfery. W końcu jakby na to nie patrzeć, na tym powinien taki zjazd polegać. Cudowne spotkania jak najbardziej były, jednak cała reszta już nie bardzo. Wszyscy, którzy byli za to nasze spotkanie odpowiedzialni popisali się kompletnym brakiem jakiejkolwiek organizacji i kreatywności. Odbyło się ogłoszenie wyników konkursu Ebuki, a jako, że żaden z laureatów się nie zjawił, cała koncepcja dyskusji posypała się jak domek z kart. Na samym wstępie pan z portalu Granice.pl przyznał, że to nie on miał poprowadzić nasze spotkanie i nie ma zielonego pojęcia jak wypełnić czas, który nam pozostał. Po paru minutach pałeczkę przejęło kilka blogerek z Gosiarellą na czele i próbowało ratować trochę sytuację, jednak nawet to spaliło na panewce. Kłótnie, obrażanie i niezbyt przyjemna atmosfera - zdecydowanie nie tak wyobrażałam sobie to spotkanie i gdybym jechała na Targi tylko i wyłącznie z myślą o nim, od razu uznałabym je za stracone.

Pod koniec spotkania z Leonardo Patrignanim, przed zjazdem blogerów :)
Same stoiska oferowały bardzo korzystne ceny, dużo promocji (były nawet specjalne promocje dla blogerów! Szok!), a co za tym idzie - dużo kupionych książek. Także tych podpisanych. Gwiazdami dnia byli oczywiście Leonardo Patrignani autor "Wszechświatów" oraz C.J. Daugherty autorka "Wybranych", na spotkanie z którą nawet się wybrałam :) Zarówno ona, jak i pan Patrignani okazali się naprawdę przemiłymi osobami, z którymi można miło porozmawiać, poprzytulać, czy zrobić sobie zdjęcie. Niestety w kolejce po autograf C.J. trzeba było stać nawet 1,5 godziny, przez co zupełnie wyleciały mi z głowy sesje zdjęciowe, ale musicie wierzyć mi na słowo, że ta kobieta to prawdziwy cud <3 Bardzo zależało mi też na podpisie Niny Reichter na wszystkich trzech częściach "Ostatniej spowiedzi", jednak spotkanie z nią zaplanowane zostało dopiero na niedzielę :/

Moje zdobycze pięknie rozłożone na podłodze :D
Jeśli chodzi o moje Targowe zdobycze to nie ma tego specjalnie dużo. Jak widać na załączonym obrazku, przywiozłam ze sobą całkiem sporo zakładek, wizytówek, broszurek, torbę i lizaka, które dostałam na zjeździe blogerów (gdzieś zapodziała mi się też targowa przypinka "I <3 Targi Książki w Krakowie"), no i aż 7 książek! Myślę, że nie jest tak źle, chociaż mimo korzystnych cen, starałam się trochę ograniczać. Dużą popularnością cieszyły się kubki i torby z książkowymi napisami, ale ja stwierdziłam, że w tym roku sobie odpuszczę.


Tegoroczne Targi Książki w Krakowie zaliczam do udanych. Była to moja pierwsza impreza tego typu, ale teraz wiem, że będzie ich jeszcze wiele. Tylu wrażeń nie miałam już dawno! Poznałam mnóstwo cudownych ludzi i kupiłam dużo książek, a jeśli pominąć kompletny brak organizacji, duchotę i powalające na kolana tłumy, to mogę nawet powiedzieć, że było wspaniale. Za rok na pewno również się na nie wybiorę, chociażby po to, żeby znowu spotkać tylu blogerów w jednym miejscu i poczuć tę cudowną atmosferę Targowych stoisk <3


Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

czwartek, 23 października 2014

TOP 8: Na jesienne wieczorki z herbatą i kocykiem

Witajcie kochani!

"TOP 8" to nowy cykl postów stworzony przez Martę z bloga Shelf of Books, do którego współtworzenia zostałam zaproszona jakiś czas temu. Polega on na wskazaniu 8 książek, które najbardziej nawiązywać będą do tematu zawartego w tytule posta. Każdy kolejny wpis to nowa znajomość z blogerem i zupełnie inne spojrzenie na literaturę. Motywem przewodnim dzisiejszego "TOP 8" są jak widać książki najodpowiedniejsze do czytania w długie, zimowe, czy jesienne wieczory z kubkiem herbaty w ręku  i ciepłym kocykiem na kolanach, kiedy na dworze zimno, a my nie mamy najmniejszej ochoty wyściubiać nosa z domu. Mogą to być pozycje zabawne, lekkie i przyjemne, które skutecznie poprawią nam samopoczucie lub wręcz przeciwnie, trochę grubsze, cięższe historie, które wprawią nas w melancholijny nastrój i skłonią do refleksji. Zapraszam :)



8. Jack Canfield, Mark Victor Hansen, Patty Hansen, Irene Dunlap "Balsam dla duszy dziewczyny"


Kiedy miałam dwanaście lat sięgnęłam po "Balsam dla duszy dziewczyny". Można by to także przyporządkować do poradników psychologicznych. Dlatego z początku wyśmiałam tę pozycję. Teraz jednak zauważam, jak bardzo mi ten tytuł pomógł oswoić się z trudnymi sytuacjami.
Książka skierowana jest właśnie do osób w takim wieku. Przedstawione są w niej kilka krótkich opowiadań. Dotyczą one problemów w szkole, nowotworów, kłótni w rodzinie, czy dojrzewania. Lektura ciekawa, nieco refleksyjna...
Za to starszym czytelnikom polecam całą tę serię - "Balsam dla duszy" - ponieważ każda z jej części narusza inne i może niektóre Ci bliskie tematy. 
Marta









7.Lucy Maud Montgomery "Błękitny Zamek"



Co prawda "Ania z Zielonego Wzgórza" to jedna z moich ukochanych lektur dzieciństwa, to jednak mile się zaskoczyłam "Błękitnym Zamkiem". Co to za miejsce? Ty też takie masz! To Twoje najskrytsze marzenie, do którego spełnienia dążysz. Joanna pragnie znaleźć wreszcie swoje prawdziwe ja ukryte pod nakazami ciotki. 
Cudowna, niezwykle zabawna historia. 
Marta











6. "Dary Anioła" Cassandry Clare
Były powieści smutne, poważne i melancholijne, teraz czas na coś lżejszego. Jeśli ktoś spyta mnie w jakiej książce znajdzie najwięcej akcji, niesztampowych bohaterów, a także niezłą dawkę humory i rozrywkę na kilka dobrych godzin, to idealną propozycją byłoby właśnie "Miasto kości". Nawet nie pamiętam ile razy chciałam rzucić nią o ścianę, kiedy niespodziewanemu zwrotowi akcji udało się zburzyć wszystko w co wierzyłam. Nawet nie pamiętam ile razy śmiałam się do łez, bałam się o życie bohaterów, czy zachwycałam światem wykreowanym przez autorkę. Fabuła wciąga praktycznie od pierwszych stron, a ja gwarantuję Wam, że po przeczytaniu pierwszej części nie spoczniecie, aż nie przeczytacie wszystkich sześciu. A co można robić w długie jesienne wieczory, jak nie czytać?
Ola




5. "Druga szansa" Katarzyny Bereniki Miszczuk

Dwudziestoletnia Julia Stefaniak budzi się nagle w nieznanym miejscu. Niczego nie pamięta, nawet własnej twarzy. Okazuje się, że w pożarze zginęła cała jej rodzina, a w wyniku urazu głowy straciła pamięć. Teraz znajduje się w ośrodku o nazwie "Druga szansa" specjalizującym się w najcięższych przypadkach. Dziewczyna zaczyna słyszeć tajemnicze głosy, mieć omamy, atmosfera staje się coraz dziwniejsza, a Julia sama nie wie już co jest prawdą, a co nie.

Nie czytam wielu polskich autorów. Ba! Prawie w ogóle nie sięgam po nasze rodzime powieści. Jest jednak taka jedna autorka, po której książki sięgam z największą przyjemnością i zachwycam się wszystkimi i każdą z osobna. Mówię tutaj oczywiście o Pani Katarzynie Berenice Miszczuk, a jej "Druga szansa" wydaje się wręcz stworzona, aby umieścić ją w tym poście. Tajemniczość, mroczny klimat i zagadki pojawiające się na każdym kroku, to tylko niektóre cechy, które powinny skutecznie zachęcić Was do czytania. Prawdziwa powieść z dreszczykiem ;)
Ola



4. John Green "Gwiazd naszych wina"

Jestem pewna, że słyszeliście o tej książce... bądź o filmie. Oczywiście ja zalecam najpierw przeczytać. 
Historia, jaką przedstawia "Gwiazd naszych wina" jest niezwykle wzruszająca i zdecydowanie nie ma nic wspólnego z tanimi wyciskaczami łez. To jest coś znacznie lepiej napisanego - John Green zaskakuje swym niepowtarzalnym stylem - i dużo bardziej oddziałującego na uczucia. Historia o Hazel i Augustusie, którzy są w nastoletnim wieku i chorują na raka. Historia o gorszych i lepszych chwilach, o pogodzie ducha i o walce... o życie i o szczęście.

Marta











3. "Baśniarz" Antonii Michaelis



Kiedy stało się jasne, jakiego konkretnie tematu dotyczył będzie dzisiejszy post, pierwszą pozycją jaka przyszła mi na myśl był właśnie "Baśniarz". Książka piękna, smutna, poruszająca, wzruszająca i wbijająca w fotel wydarzeniami w niej zawartymi, na dodatek napisana przepięknym, poetyckim językiem, w którym nie sposób się nie zakochać. Podczas czytania jej kompletnie zagubiłam w słowach napisanych przez autorkę, a elementy baśni, pomieszane z romansem i kryminałem sprawiły, że odróżnienie fikcji od rzeczywistości było naprawdę dużym problemem. Jak dla mnie pozycja genialna i idealna na każdą porę, ale ten jesienno-zimowy czas wydaje się dla niej szczególnie odpowiedni. 

Ola






2. Książki Carlosa Ruiza Zafóna

Przy wybieraniu kolejnego punktu miałam spory dylemat, nie tyle z wymyśleniem kolejnej pozycji, a raczej z wytypowaniem tej jednej jedynej, która najbardziej zobrazuje to, co czuję i sądzę o książkach tego autora. Niestety okazało się to niemożliwe, dlatego w tym momencie pozwolę sobie na małe oszustwo (mam nadzieję, że Marta mnie za to nie zabije ^^). Carlos Ruiz Zafón to wyjątkowy pisarz. Jego powieści to prawdziwy wehikuł czasu, który już po kilku pierwszych stronach przeniesie nas w zupełnie inną czasoprzestrzeń. Przeczytałam już wiele jego książek i naprawdę nie potrafię zdecydować, która z nich urzekła mnie najbardziej. "Cień wiatru" był po prostu fenomenalny, "Marina" zwaliła mnie z nóg i wbiła w fotel swoim zakończeniem, a klimat "Księcia Mgły" jest tajemniczy i nie do podrobienia. Jeśli zastanawiacie się, co będzie dla Was najodpowiedniejsze na najbliższe miesiące, to Zafonowi mówię wielkie TAK!
Ola








1. Regina Brett "Bóg nigdy nie mruga"  



Do tej pozycji nie byłam z początku zdecydowana. Przede wszystkim odstraszał mnie gatunek literacki - poradniki psychologiczne...? Nic bardziej mylnego! To idealna książka łącząca właśnie dobry humor z refleksjami na temat życia. Regina Brett dostarcza czytelnikowi 50 lekcji na gorsze chwile w życiu i z pewnością jej się udało wywołać nie jeden uśmiech na niejednej twarzy. Dla nas to jest numer jeden - nie tylko dzisiejszego posta, lecz także wszystkich książek, ponieważ naprawdę dużo dla nas ten tytuł znaczy, ta lektura zrobiła z naszym życiem coś wspaniałego! Sam/-a się przekonaj!


Marta












A jakie są Wasze typy na tegoroczną jesień?


niedziela, 19 października 2014

Ostatnia spowiedź T. II - Nina Reichter






Tytuł: Ostatnia spowiedź T. II
Tytuł oryginału: Letzte Beichte
Autor: Nina Reichter
Ilość stron: 345
Wydawnictwo: Novae Res s.c.







"Zaufanie to cząstka duszy, którą oddajesz komuś w nadziei, że nadal pozostanie Twoja"

Kiedy wydawałoby się, że wszystko już jest w porządku, a zakochani do szaleństwa Ally i Bradin w końcu mogą być razem, los postanawia ponownie sobie z nich zakpić. Podczas koncertu młodszy z braci Rotfeld zostaje postrzelony, a jego szanse na przeżycie są znikome. Świat Ally Hannigan po raz kolejny staje na głowie. Bo jaki sens ma wszystko inne, kiedy miłość jej życia walczy o każdy oddech na sali operacyjnej? Na dodatek może odejść w przeświadczeniu, że spotykała się ona z najbliższą mu osobą za jego plecami. Dziewczyna wie, że może nie mieć już okazji wszystko mu wytłumaczyć. Zaczyna się desperacka walka o życie chorego, kiedy wszystkie wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą, a najgorsze krzywdy zostają wybaczone.

Są takie książki, które przyciągają naszą uwagę zupełnie bez powodu. Są takie historie, w których zakochujemy się od pierwszego zdania. I są tacy bohaterowie, których aż żal jest opuszczać. Właśnie dlatego po przeczytaniu genialnej "Ostatniej spowiedzi" Niny Reichter postanowiłam czym prędzej sięgnąć po jej kontynuację. Nie miałam pojęcia co też autorka mogła przygotować, aby jeszcze bardziej skomplikować losy Ally i Bradina, ale zdecydowanie nie mogło być to coś zwykłego. Spodziewałam się mnóstwa emocji, ciekawej fabuły i zwrotów akcji wbijających w fotel. Czy właśnie to dostałam? Mimo, że drugi tom historii miłosnej w szponach show-biznesu jest zauważalnie gorszy od pierwszego, to i tak czytanie jej sprawiło mi mnóstwo przyjemności.

Zakończenie pierwszego tomu było nagłe, wstrząsające i zupełnie niespodziewane, a także pozostawiło w mojej głowie wiele pytań, na które odpowiedzi chciałam poznać jak najszybciej. Tym bardziej ucieszyłam się, że akcja tej części rozpoczęła się tuż po zakończeniu poprzedniej. Nie zdążyło minąć wiele czasu od wydarzeń, które tak wstrząsnęły jak się spodziewam wszystkimi czytelnikami, dzięki czemu kolejna dawka emocji napłynęła do mnie, kiedy jeszcze nie zdążyłam dobrze ochłonąć po wcześniejszej. Akcja rusza tak naprawdę już w pierwszych rozdziałach, ale są one utrzymane w klimacie bardziej melancholii i rozmyślań o własnym życiu i błędach, które bohaterowie zdążyli popełnić. Wprowadziło to trochę spokoju i harmonii do i tak zagmatwanej już akcji.

Bohaterowie znani już z poprzedniej części, tutaj trochę stracili w moich oczach. Ally wydoroślała i zyskała na odpowiedzialności, ale jednocześnie zgubiła gdzieś tę swoją zadziorność i humor, które były dla niej bardzo charakterystyczne. W tej części także zaczęła mnie irytować. Złościła się bez powodu, płakała bez powodu i ciągle zadręczała się jakimiś wyimaginowanymi problemami. Także bracia Rotfeld, jak i cały zespół Bitter Grace, w tej części byli jacyś nie swoi. Zachowania Bradina przyprawiały mnie czasem o chęć mordu i tylko Tom łaskawie potrafił przywołać go do rozsądku. Autorka trochę przybliżyła jego postać, a na światło dzienne wyszły jego wartościowe cechy takie jak zrozumienie, wrażliwość i bezinteresowność. Spodobało mi się jak troszczył się o Ally i wspierał ją w tych najcięższych dla niej chwilach, ale nie zapominał także o swoim bracie, który był dla niego najbliższą osobą na świecie.

Akcja drugiego tomu "Ostatniej spowiedzi" taj jak pierwsza kręciła się wokół miłości Ally i Bradina. Oboje bardzo wiele wycierpieli, a ich związek przeżywał zarówno wzloty jak i upadki, ale mimo to trwali przy sobie niezmiennie i doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mogą żyć bez siebie. Czymś kompletnie niezrozumiałym z mojego punktu widzenia było wprowadzenie do powieści trójkąta miłosnego, który tylko skomplikował wszystkie sprawy i pełnił funkcję jedynie "zapychacza". Gdyby był on chociaż dobrze skonstruowany, ale nie, wyraźnie widać było stronniczość autorki, która dodała ten wątek tylko "na odwal się" i tylko na chwilę. Całe szczęście, że poruszane były także inne problemy bohaterów, o wiele bardziej poważne i bardziej rzucające się w oczy.

Jak zwykle moją uwagę przykuł świetny styl autorki i bardzo plastyczne opisy, które były co tu dużo mówić, po prostu piękne. Opisany był show-biznes jako rynek trudny, w którym idzie się po trupach do celu, albo nie idzie się wcale. Do tego doszły problemy rodzinne, trudne wybory, tęsknota i strata. Powiedzieć, że bohaterowie nie mieli łatwo, to spore niedopowiedzenie. Wszystkie uczucia, które mieli w sobie mogłam odczuć jako swoje własne. A pomagała w tym niewątpliwie ścieżka dźwiękowa, która dobrana tak, żeby odczuwać opisane emocje o wiele intensywniej i żywiej. Tak też się działo. Były momenty wzruszenia i szczęścia, były też takie, które sprawiały, że szalałam z niepokoju i chciałam poznać kolejne wydarzenia jak najszybciej. Fabuła była niesamowicie wciągająca, a akcji nie brakowało, ale z tego powodu nie zabrakło też chaotycznego rozplanowania wydarzeń. Później jednak porwana w wir zdarzeń w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Zdecydowanie muszą sięgnąć po tę serię osoby, które są fanami oryginalnych i  szalenie romantycznych historii, jednak z rockowym pazurem. A nawet jeśli nie, to i tak po nią sięgnijcie - naprawdę warto :)

Moja ocena: 8/10





Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

środa, 15 października 2014

Miasto Zagubionych Dusz - Cassandra Clare







Tytuł: Miasto Zagubionych Dusz
Tytuł oryginału: City of Lost Souls
Autor: Cassandra Clare
Ilość stron: 556
Wydawnictwo: MAG








Uwaga! Jako, że "Miasto Zagubionych Dusz" to już piąta część serii "Dary anioła" w poniższym opisie nie obędzie się bez spoilerów. Uważam więc, że czytanie go bez wcześniejszego zapoznania się z poprzednimi tomami serii nie będzie zbyt mądrym przedsięwzięciem. Ale żeby nie było, że czegoś Wam zabraniam to tylko podkreślam, że to tylko taka mała sugestia ;)

Kolejne starcie Nocnych Łowców z siłami ciemności skończyło się niestety tylko połowicznym sukcesem. Mimo, że dzięki mocy Znaku Kaina na czole Simona Lilith została pokonana, to cały nowojorski Instytut wyraźnie odczuł tego skutki. Jace zniknął, zmieniając się w wiecznego sługę Sebastiana i tylko najbliższa rodzina i przyjaciele wierzą, że istnieje jakakolwiek nadzieja, aby go odzyskać. Aby tego dokonać, muszą zbuntować się przeciwko Clave i wszystkiemu czemu do tej pory byli wierni. Tymczasem Clary, zniecierpliwiona nieudanymi poszukiwaniami, postanawia sprowadzić ukochanego na własną rękę. Jak wielką cenę przyjdzie zapłacić Nocnym Łowcom za życie przyjaciela? I czy naprawdę jest ono tego warte?

"Dary Anioła" zawładnęły rynkiem wydawniczym dla młodzieży i w żadnym wypadku nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ książki Cassandry Clare po prostu mają w sobie to coś, co sprawia, że chciałoby się czytać je bez końca. Niektóre były lepsze, inne trochę gorsze, ale nie zmienia to faktu, że ja kompletnie uległam ich urokowi i po poprzednich czterech, nie mogłam powstrzymać się przed sięgnięciem po piątą, niestety już przed ostatnią część z tej serii. Trochę odczekałam zanim zdecydowałam się w końcu ją kupić, a to dlatego, że po prostu nie mogę uwierzyć, że nieubłagany koniec zbliża się tak szybko. "Miasto Upadłych Aniołów" co prawda trochę mnie zawiodło, a co za tym idzie także zdecydowanie obniżyło moje oczekiwania odnośnie kolejnych części, ale i tak po "Mieście Zagubionych Dusz" spodziewałam się czegoś naprawdę genialnego. Czy rzeczywiście to dostałam?

Największy zarzut jaki mam do tej książki to niesamowicie rozwleczona akcja, a właściwie jej "pierwsze" 100-150 stron. Ciężko mi to mówić, ale była to prawdziwa męczarnia. Wielokrotnie odkładałam książkę na szafkę, w między czasie sięgając po coś nowego, bo po prostu nie mogłam już wytrzymać wiecznego przygnębienia, użalania się nad sobą i bezsensownych zachowań głównych bohaterów. Taka postawa w ogóle nie pasowała mi do nieustraszonych Nocnych Łowców, których poznałam w poprzednich częściach. Tak jakby cały zapał i chęć do życia zniknęły wraz z zaginięciem Jace'a, a przedstawione mi przez autorkę wydarzenia wcale nie zapowiadały, że miałby on szybko wrócić do łask. "Zależy wam na nim? W takim razie walczcie, działajcie, poruszcie niebo i ziemię, aby go znaleźć (co nota bene robią, ale o wiele, wiele później), a nie tylko siedzicie, jęczycie i obwiniacie się za coś, na co w ogóle nie mieliście wpływu" - zdawałam się krzyczeć. I prawdę powiedziawszy za bardzo się nie pomyliłam. Takie zawieszenie w czasie omal nie zniechęciło mnie do dalszej lektury i gdybym nie była tak wielką fanką całej serii, jak i samej autorki, z pewnością bym to zrobiła. Później jest o wiele lepiej, ale na samym początku widocznie tej akcji (jak i fabuły ogółem) brakuje.

Ta seria nie byłaby taka sama bez genialnych i niesamowicie wykreowanych postaci, które pokochałam jak własną rodzinę. Sądzę, że wszyscy doskonale je już znają i kochają tak jak ja, ale z bólem muszę przyznać, że nie są one już takie jak np. w pierwszej części. Nie wiem, czy na przestrzeni tych kilku tomów zdołali oni aż tak wydorośleć i zmienić się pod względem mentalnym, ale po prostu zabrakło mi w nich tej swobody, lekkości ducha i poczucia humoru, które kiedyś potrafiło przebić wszystkie mury i uratować dosłownie każdą sytuację. Tutaj ten specyficzny sposób mówienia, sarkastyczne uwagi i wiekopomne teksty zamarły. Nie mogę powiedzieć, że w ogóle ich nie było, ale zdecydowanie nie było to coś na poziomie Cassandy Clare. Tamten humor miał swój smaczek, a wszystkie sytuacje były doskonale wyważone, ten tutaj był suchy i wymuszony.

Całe szczęście styl autorki pozostawał nadal ten sam, czyli niesamowicie lekki i przystępny. Sprawiło to, że jak zwykle wciągnęłam się w tę historię bez reszty, a kolejne kartki przelatywały między moimi palcami z prędkością huraganu. Cieszę się, że chociaż to się nie zmieniło. Kiedy tylko przebrnęłam przez ten nużący początek, dalsze wydarzenia popędziły jak burza, porywając mnie ze sobą i nie pozwalając się oderwać. Mimo, że cała fabuła książki skupia się jedynie na kilku wątkach, to uważam, że pod tym względem jest to jedna z najlepszych części. Działo się bardzo dużo, w tym w różnych czasach i miejscach, dlatego odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam jak Cassie świetnie sobie z tym wszystkim poradziła. Mimo takiego rozgardiaszu fabularnego, nie czułam się ani trochę zagubiona, zawsze wiedziałam gdzie aktualnie rozgrywa się akcja i jakie wydarzenia do tego doprowadziły. Wielkie brawa!

"Miasto Upadłych Aniołów" skupiało się głównie na rozterkach miłosnych Jace'a i Clary, zaś w "Mieście Zagubionych Dusz" jest wręcz odwrotnie. Romanse zeszły na dalszy plan, a na czołowe miejsce wysunął się trochę inny rodzaj więzi, czyli ta bratersko-siostrzana i ogólnie rodzinna. Ucieszyłam się mogąc bliżej poznać Sebastiana - brata Clary i to jak autorka wykreowała jego postać naprawdę mnie zadziwiło, jak i zachwyciło. Jest to osoba naprawdę wyjątkowa, mająca wiele mrocznych sekretów, ale za pośrednictwem jego siostry odkryłam w nim także nikłe pokłady człowieczeństwa, co zaowocowało moją nagłą sympatią do niego. Takie mroczne, dynamiczne postacie to coś co potrafi ożywić każdą książkę! Także Izzy i Alec mogli pokazać się w zupełnie innym świetle. W tej części ich więź została pokazana bardzo wyraźnie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że rodzina jest sprawą niezwykle ważną - szczególnie dla Nocnych Łowców.

Podsumowując. Piąty tom "Darów Anioła" to kolejna dawka niezapomnianych emocji, spektakularnych zwrotów akcji i fantastycznych stworzeń, charakterystycznych dla Cassandry Clare. Nie umknęło mojej uwadze kilka niejasności, dziur fabularnych i kompletnie nudnego i rozwleczonego do granic możliwości rozpoczęcia (którego darować w żadnym wypadku nie zamierzam), więc w następnej części zwrócę na to szczególną uwagę. Wiadomo, że kolejne części nie są już tak dobre, jak pierwsze trzy, ale mimo wszystko uważam, że warto dać im szansę. No bo w końcu trzeba skończyć tę serię, prawda? Mam nadzieję, że "Miasto niebiańskiego ognia" okaże się godnym jej finałem.

Moja ocena: 7/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

niedziela, 12 października 2014

Od zera do bohatera...







Tytuł: Posłaniec
Tytuł oryginału: The Messenger
Autor: Markus Zusak
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia







"Wolę gonić za słońcem, niż na nie czekać."

Ed Kennedy to przeciętny taksówkarz, bez ambicji, bez marzeń i bez przyszłości. Całe dnie spędza w pracy, wieczorami gra w karty ze znajomymi i dzieli się kawą ze swoim psem, jednocześnie skrycie kochając swoją przyjaciółkę Audrey. Jego życie jest nudne, a każdy kolejny dzień łudząco przypomina te wcześniejsze. Do czasu. Kiedy Ed zupełnie przypadkiem udaremnia napad na bank, stając się bohaterem i trafiając na pierwsze strony gazet, jego życie diametralnie się zmienia. Właśnie wtedy do jego domu zaczynają przychodzić tajemnicze wiadomości, a właściwie karty z adresami, tytułami i wskazówkami. Tylko co one oznaczają? I kto stoi za ich wysyłaniem? Żeby się tego dowiedzieć Ed staje się Posłańcem. A wtedy jego życie zmienia się na dobre.

"Złodziejka książek" Markusa Zusaka to książka, której nie sposób nie pokochać. Trochę baśniowa, trochę zabawna, ale także niesamowicie prawdziwa i głęboka, niesie za sobą przesłanie, które kompletnie zmieniło moje spojrzenie na czas II wojny światowej, przedstawiając ją w zupełnie innym świetle. Kiedy ujrzałam na bibliotecznej półce "Posłańca" tego samego autora, spodziewałam się czegoś zupełnie innego od "Złodziejki", za to równie dobrego. Nie sztuką jest pisać cały czas o tych samych bohaterach, nie tworząc nic nowego, w kółko tylko dopisując kolejne akapity tej samej historii. Sztuką jest tworzyć historie równie ciepłe, głębokie, emocjonujące i poruszające, ale jednocześnie traktujące zupełnie o czym innym, poruszające różne tematy. Właśnie dzięki temu możemy doświadczyć skali talentu, jakim dany autor dysponuje. A po przeczytaniu "Posłańca" widzę, że Markus Zusak ma go całkiem sporo.


"A jeżeli facet taki jak ty potrafi się podnieść i zrobić to, co ty zrobiłeś dla tych ludzi, to może każdy będzie w stanie. Może każdy zdoła się wznieść ponad swoje ograniczenia."


Prawdę mówiąc, kiedy sięgałam po "Posłańca" nie wiedziałam do końca, co zastanę w środku. Opis z tyłu okładki bardzo mnie zaintrygował, a pierwsza scena, w której główny bohater w porywie "bohaterstwa" (a może raczej kompletnego zamroczenia i głupoty) ratuje ludzi przed napadem na bank, utwierdziła mnie w przekonaniu, że z tą książką nie będę się nudzić. Markus Zusak swoim lekkim stylem, doskonałym wyczuciem chwili i ironicznym poczuciem humoru w mgnieniu oka wciągnął mnie w tę z pozoru zwykłą i przeciętną historię. Właśnie "z pozoru", bo jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach, a one kolejno w coraz większej ilości ujawniane przez autora tylko dodawały tej książce smaczku i sprawiały, że stawała się ona coraz bardziej niezwykła. Świat przedmieści zwykłego amerykańskiego miasta, w którym wszystko rządzi się swoimi prawami, a ludzie często mają prawdziwe problemy i troski, pochłonął mnie bez reszty i za grosz nie chciałam go opuszczać.

Na samym początku miałam spore wątpliwości co do kreacji bohaterów przez pana Zusaka. Były one po prostu nudne i nie wyróżniały się z tłumu niczym szczególnym. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że właśnie takie miały być - zwykli ludzie, bez dodatków i sztucznych barwników, uosobienie przeciętności. Dzięki temu zabiegowi jeszcze wyraźniej podkreślone zostały zmiany jakie z biegiem stron w nich zachodziły. Najbardziej widoczne było to chyba w osobie głównego bohatera, który z każdą nowo poznaną osobą, dobrze wykonanym zdaniem, ukończonym Asem, przeistaczał się ze zwykłego taksówkarza w mądrego młodego człowieka, wrażliwego na ludzką krzywdę i to co dzieje się dookoła. Pod koniec książki ze starego Eda Kennedy'ego nie został nawet ślad. Zastąpił go ktoś inny, o wiele lepszy. Spodobało mi się, że mogłam poznać tego chłopaka od podstaw, mieć wgląd w jego przeszłość, kiedy jeszcze nie był nikim wyjątkowym, teraźniejszość, kiedy dopiero się w tę osobę zmieniał, a także przyszłość, w której już był "kimś". Dzięki temu wytworzyła się między nami specyficzna więź, która sprawiła, że poznawanie wszystkich wydarzeń właśnie z jego perspektywy nabrało zupełnie nowego znaczenia. Jak dla mnie jest to jedna z najlepiej wykreowanych postaci.


"Wielkie rzeczy to czasem drobiazgi, które zostały zauważone."

Lektura tej książki dostarczyła mi naprawdę wielu emocji. Potrafiła mną wstrząsnąć, miejscami wzruszyć, a także czegoś nauczyć. Podobała mi się tajemnica tak misternie pielęgnowana przez autora przez niemal całą książkę i podobało mi się to, że nie została ona do końca wyjaśniona. Podobali mi się bohaterowie i realizm, który bił od nich na każdym kroku. Markus Zusak ukazał ludzi takimi jakimi są naprawdę, z ich wszystkimi problemami i trudnościami, jakie spotykają na swojej drodze, ale także dobro i wewnętrzne piękno, które każdy ma w sobie. Wraz z głównym bohaterem poznawaliśmy ich historie. Niektóre były wesołe, inne wstrząsające, poruszające, ściskające za serce, czy brutalne. Przy jednych wystarczył jeden, mały gest, aby zyskały szczęśliwe zakończenie, inne zaś dostarczyły o wiele więcej emocji i cierpienia. "Posłaniec" udowadnia, że nie ważne jak wiele błędów popełniliśmy w życiu, zawsze jest czas, aby to naprawić i zmienić na lepsze. Żyć pełnią życia, a jeśli mamy jakieś ograniczenia lub obawy - wyjść im na przeciw. Często to właśnie błahostki decydują o wszystkim, dlatego warto zwracać na nie uwagę, bo z czasem mogą zmienić się w coś naprawdę wielkiego.


"Czasem ludzie są piękni.
Nie z wyglądu.

Nie w tym, co mówią.

W tym, kim są."

Moja ocena: 8/10




Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

wtorek, 7 października 2014

Kontynuacja, kontynuacji, nie równa, czyli jak zepsuć dobrą książkę...






Tytuł: Elita
Tytuł oryginału: The Elite
Autor: Kiera Cass
Ilość stron: 328
Wydawnictwo: Jaguar







34 dziewczyny przybyły do królewskiego pałacu z nadzieją. Nadzieją na nowe życie, lepszą przyszłość, poślubienie księcia i zostanie jego księżniczką. Tylko 1 po to, aby pomóc swojej rodzinie, sprostać jej oczekiwaniom i pod nieskrywanym przymusem. Tą wyjątkową jest America Singer - piątka, pochodząca z kasty artystów. Wzięcie udziału w Eliminacjach kosztowało ją wiele wyrzeczeń. Musiała opuścić rodziców, rodzeństwo i ukochanego, ale zostało jej to wynagrodzone, bo to właśnie w niej książę Maxon zakochał się z wzajemnością. Wydawałoby się, że ostateczna decyzja wisi w powietrzu i jest tylko kwestią czasu. Jednak Maxon niespodziewanie zaczyna zachowywać się dziwnie, oddalać od Ami. Tymczasem myśli dziewczyny zaprząta Aspen - jej pierwsza miłość, który przybył do pałacu pełnić rolę gwardzisty, a którego ona jak się okazuje - nadal kocha. Było ich 35. Teraz zostało tylko 6. Rywalizacja trwa. Kto zostanie żoną księcia?

Kiedy w ubiegłym miesiącu mogłam sięgnąć po "Rywalki" Kiery Cass, byłam przeszczęśliwa. Cieszyłam się, że w końcu dane mi będzie poznać tę niesamowitą historię z księżniczkami w roli głównej, na której punkcie dosłownie cały świat zwariował jakiś czas temu. Sama książka nie była pozbawiona wad i na pewno nie można nazwać jej jakimś wybitnym dziełem, ale oryginalność, bohaterowie i niezaprzeczalny urok sprawiły, że zakochałam się w niej i czym prędzej zapragnęłam przeczytać kontynuację. A tutaj niestety tych zachwytów i fajerwerków z pierwszej części powtórzyć nie mogę, bo "Elita" jest nie tyle gorsza od swojej poprzedniczki, co po prostu słaba.

Bohaterowie, których tak polubiłam w pierwszym tomie nagle ulegli diametralnym zmianom. Stali się płascy, papierowi i bez wyrazu. Tę odważną, aczkolwiek trochę porywczą młodą kobietę, z ciętym języczkiem i specyficznym poczuciem humoru, jaką niewątpliwie była Ami, nagle zastąpiła słaba i niezdecydowana nastolatka z problemami. Właśnie - niezdecydowana. Bo praktycznie cała akcja tej książki skupia się kolejno na jej wątpliwościach, złych wyborach i obrażaniu się na cały świat, kiedy coś nie poszło po jej myśli. Irytowała mnie ta dziewczyna okropnie i mam nadzieję, że autorka coś z nią w końcu zrobi, bo nie wiem, czy zdzierżę kolejną książkę z nią w roli głównej. Nasza książkowa dawka testosteronu także się nie popisała. Maxon, który ze względu na pierwszą część miał u mnie (Wieeelką) taryfę ulgową, zadziwił mnie. I bynajmniej nie z pozytywnym skutkiem. Jego zachowanie było dziecinne, głupie, irracjonalne, niezrozumiałe i w dużym stopniu przyczyniło się do tego, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Także pan "i co z tego, że z tobą zerwałem i teraz jesteś z innym, skoro cię kocham" Aspen się nie popisał. Przypominał mi trochę Gale'a z "Igrzysk śmierci", a to już od razu mówi mi, że się nie polubimy. Jeśli zaś chodzi o resztę postaci, chociażby inne uczestniczki eliminacji, to były one po prostu papierowe. I nic więcej chyba nie trzeba dodawać.

To prawda. W "Elicie" pod względem wydarzeń, ilości wątków itp. dzieje się więcej. Ale co z tego, skoro nie jest to tak dopracowane, jak w pierwszej części? Akcji jest dużo, wszystko dzieje się szybko, i fajnie, ale wydaje mi się, że nie tylko na tym polega pisanie. Prosty (czasami aż za bardzo) i lekki styl autorki sprawiają, że przez książkę przelatuje się jak burza, chociaż nie ukrywam, miałam z nią pewne problemy. Czasem niektóre wydarzenia lub zachowania bohaterów były tak absurdalne i głupie, że miałam ochotę najpierw się roześmiać, a później rzucić książką o ścianę, a jedynym sposobem na uniknięcie tego było po prostu jej odłożenie i pozbycie się negatywnych emocji. Cieszę się, że mimo wszystko autorce udało się zachować to co najlepsze w tej serii, czyli jej nierzeczywistość i bajkowość. Jest to jej ogromna zaleta i cieszę się, że nie została całkowicie zepchnięta na dalszy plan. Podobały mi się także wstawki odnoszące się do historii kraju, jego mieszkańców i tradycji oraz jego polityki zagranicznej i wewnętrznej.

Jeśli chodzi o zakończenie to... szkoda mi słów. Było po prostu tragiczne. Chociaż nie. Sam pomysł i rozegranie tego wszystkiego, zdecydowanie na plus, ale to co dzieje się w książce po kulminacyjnym momencie akcji, kiedy emocje już spadają po prostu zasługuje na jakieś specjalne wyróżnienie, albo miejsce w poradniku "Jak nie pisać". Zabrakło w tym zakończeniu dosłownie wszystkiego - płynności, realizmu, uczuć i przede wszystkim polotu. Jakiegoś punktu zaczepienia, który wywołałby we mnie na tyle skrajne emocje, że z niecierpliwością czekałabym na trzeci tom. Tutaj tego wszystkiego nie było, co zaowocowało tym, że samo zakończenie przeszło praktycznie bez szumu. Jestem pewna, że gdyby nie wydarzenia mające miejsce kilka godzin wcześniej, w ogóle nie obeszłoby mnie co dalej dzieje się z bohaterami. No, cóż, bywa i tak :/

Kontynuacja "Rywalek" w ogóle mi się nie spodobała. Ale tak to już jest z tymi osławionymi "kontynuacjami", że często nawet w połowie nie dorównują swoim poprzedniczkom. Co prawda zamierzam sięgnąć po "Jedyną", bo jest to już ostatni tom trylogii i wypadałoby poznać zakończenie (chociaż i tak wszyscy wiemy jakie ono będzie). "Elita" to po prostu książka o wątpliwościach i rozterkach głównej bohaterki, bez jakiegokolwiek sensu, czy przesłania, z zakończeniem wołającym o pomstę do nieba i resztą bohaterów zachowujących się tak, że jest to jedynie godne pożałowania. Już nawet nie chcę wspominać o braku płynności w akcji, infantylności, przewidywalności i wszystkim tym innym, bo nie dość, że jeszcze bardziej pogrążę całkiem dobrze zapowiadającą się serię, to przy okazji także siebie. Naprawdę nie wiem co stało się z autorką i tym wszystkim co tak bardzo ceniłam w "Rywalkach", bo tego po prostu nie ma. Puf! Zniknęło i obawiam się, że nie ma zaklęcia, aby przywrócić to z powrotem.

Moja ocena: 3/10





Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

niedziela, 5 października 2014

Jak zbankrutować, czyli zapowiedzi wydawnicze #2

Witajcie kochani!

Kiedy miesiąc temu po raz pierwszy umieszczałam na blogu coś na kształt poradnika "Jak zbankrutować, czyli zapowiedzi wydawnicze" nie spodziewałam się, że odniesie on tak wielki sukces. Jak widzę spodobał się Wam, a mnie spodobało się jego tworzenie. Pomyślałam więc, czy nie zamienić go w comiesięczny cykl, publikowany niezmiennie po podsumowaniu miesiąca. Co wy na to? Jeszcze nie wiem, czy takie coś w ogóle wypali, bo jak wiadomo jestem dość niesystematyczna, a napisanie i złożenie poprzedniego posta zajęło mi 2 dni, ale trzeba próbować nowych rzeczy prawda? Tym czasem serdecznie zapraszam Was na kolejną porcję książkowych nowości :)


"Zbuntowani" C.J. Daugherty

"Wybranych" czytałam już dość dawno i pamiętam, że bardzo mi się spodobali, ale jeszcze w tym miesiącu mam zamiar odświeżyć sobie pierwszą część, a także sięgnąć po kolejne. A jako, że autorka będzie w Krakowie, to będę czaić się na "Zbuntowanych" z podpisem. No bo czemu nie? No i jeszcze ta okładka! Jestem kupiona <3

Premiera: 22 października








"Ostatnia spowiedź Tom III" Nina Reichter

Pokochałam tę serię. Tak, dobrze widzicie POKOCHAŁAM. Co prawda na blogu uświadczycie recenzję jedynie I Tomu (do czasu!), ale musicie wierzyć mi na słowo, że oba są świetne ;) Naprawdę nie mogę wyjść ze zdziwienia, że to już koniec. Uwierzę chyba dopiero jak przeczytam, a gwarantuję Wam, że będzie to już nie długo, bo na tę książkę również poluję na Targach. I tak jak w wypadku "Zbuntowanych" - jestem zakochana w okładce. Cudo!

Premiera: 23 października







"Krew Olimpu" Rick Riordan

Dlaczego wszystkie genialne serie tak szybko się kończą?! Najpierw "Dotyk Julii", potem "Dary Anioła", a teraz to. I co z tego, że zanim sięgnę po "Krew Olimpu" mam do przeczytania jeszcze 3 poprzednie tomy? Ja się nie zgadzam! Protestuję! Moja przygoda z Percy'm trwa już od ponad roku i to nie fair, żeby tak szybko dobiegła końca. Mój smutek jest nie do opisania :(

Premiera: 22 października







"Miasto niebiańskiego ognia" Cassandra Clare

Jak widać czytelnicy, którzy są z Cassandrą Clare trochę dłużej niż od premiery pierwszej części filmu w końcu także mogą poznać finał "Darów Anioła". Miesiąc po premierze książki w oryginalnej okładce, "MNO" doczekało się także swojego polskiego wydania tj. w polskiej okładce ;) Nigdy nie sądziłam, że to powiem, bo poprzednie są okropne, ale ta podoba mi się nawet bardziej od oryginału. Co się ze mną dzieje? o.O

Premiera: 24 października




"Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety" Mark Helprin

Kolejna cegła spod pióra Marka Helprina (560 stron!) nie mogła umknąć mojej uwadze. Po "Zimową opowieść" mam zamiar sięgnąć jak sama nazwa wskazuje - w zimie, ale już czekam na kolejną powieść tego autora. Czuję, że się nie zawiodę :)

Premiera: 8 października









"Bezkresne morze" Rick Yancey

Ta seria chodzi za mną jak cień. Kilka miesięcy temu nasłuchałam się o niej w samych superlatywach i od tamtej pory nie mogę się od niej uwolnić. Zawsze przy okazji większych zakupów książkowych myślałam o niej, ale później znajdywała się inna powieść według mnie bardziej zasługująca na kupienie. Innym razem po prostu nie miałam na nią środków, a kiedy już się znalazły to nigdzie jej nie było. No proszę Was! Może przy okazji wydania drugiej części w końcu zmobilizuję się do zakupu tej pierwszej :D

Premiera: 8 października




"Prawie jak gwiazda rocka" Metthew Quick

"Prawie jak gwiazda rocka, to jedna z trzech powieści młodzieżowych Matthew Quicka. To książka o szybkim dorastaniu i sile optymizmu, który jest uniwersalnym lekarstwem na życiowe trudności."

Kiedy tylko przeczytałam powyższy fragment już wiedziałam, że to książka dla mnie. Nie czytałam jeszcze nic tego autora, ale poluję na "Niezbędnik obserwatorów gwiazd", a na swojej półce mam "Poradnik pozytywnego myślenia", którym zachwycała się moja mama. Muszę to mieć!

Premiera: 8 października



"Wybacz mi Leonardzie" Matthew Quick

Tę, jak i powyższą książkę zamierzam kupić razem. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że one nie mogą funkcjonować osobno, mimo, że nie są częścią żadnej serii. Coś mnie do nich przyciąga i zamierzam dowiedzieć się co to takiego. A ja wiadomo najlepszym sposobem na odkrycie tego, będzie ich przeczytanie :)

Premiera: 8 października








"Wiedźma. Prawdziwa historia złej królowej" Serena Valentino

Kto nie lubi bajek Disney'a? A ich alterantywnych wersji? Po tym co wytwórnia filmowa zrobiła z postacią Diaboliny ze "Śpiącej królewny" spodziewam się czegoś równie dobrego. W końcu Zła Królowa ze "Śnieżki" także zasługuje na swoje 5 minut, prawda?

Premiera: 8 października








"Endgame. Wezwanie" James Frey

"Książka? Nie, to przyszłość rozrywki!
Projekt Endgame to multimedialne doświadczenie, w którym rzeczywistość przeplata się z fikcją.
Trzy powieści, jedna gra dla miliardów graczy.
No i 3 000 000 $ nagrody!
Przyszłość nie została jeszcze określona.
Dopiero Endgame ją zweryfikuje."

Wiecie co? Po przeczytaniu tego opisu nie wiem, czy mam być zachwycona, czy raczej rozbawiona. Pokładam wielkie nadzieje w tej książce, ale zobaczymy jak to będzie.

Premiera: 7 października



I jak? Spodobały Wam się moje wybory? Na jakie książki Wy czekacie w październiku?




Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola