sobota, 28 grudnia 2013

Gra Endera - Orson Scott Card





Tytuł: Gra Endera
Tytuł oryginału: Ender's Game
Autor: Orson Scott Card
Ilość stron: 325
Wydawnictwo: Prószyński  i S-ka









Bardzo odległa przyszłość. Nad Ziemią krąży widmo zagłady przez straszliwych przybyszów z kosmosu zwanych "robalami". Ludziom udało się udaremnić już dwie ich inwazje, ale za trzecim razem może nie pójść tak łatwo. Z powodu przeludnienia rząd zaczyna kontrolować przyrost naturalny i uważnie obserwować wszystkie rodziny. Dzieci, które posiadają wyjątkowe cechy bądź zdolności, a mogłyby w przyszłości objąć wysokie stanowiska w wojsku i poprowadzić ludzką flotę ku zwycięstwu z najeźdźcą, odbierane są rodzinom i wysyłane do specjalnego ośrodka - Szkoły Bojowej, aby poddać je szkoleniu. Jednym z takich dzieci jest sześcioletni Ender Wiggin, w którym odkryto wielki potencjał i cechy prawdziwego dowódcy. To on może być ostatnią nadzieją ludzkości.
"Czasami na kłamstwach można  polegać bardziej niż na prawdzie."
Nigdy jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie do książek Science Fiction i kiedy już musiałam po nie sięgnąć, bo np. była to szkolna lektura, robiłam to bardzo niechętnie.  Nic więc dziwnego, że nie miałam okazji zapałać do nich jakimś głębszym uczuciem. Tak szczerze to po lekturze "Bajek robotów" Lema wręcz znienawidziłam ten gatunek i obiecałam sobie, że nigdy przenigdy do niego nie wrócę. U mnie jednak z dotrzymywaniem obietnic różnie bywa, dlatego po zobaczeniu bardzo obiecującego zwiastuna ekranizacji "Gry Endera" postanowiłam dać Sci-fi drugą szansę. Co z tego wynikło przeczytacie w tej recenzji :)

Zacznijmy może od tego, że kompletnie nie wiedziałam czego się po tej książce spodziewać. Zwracając uwagę na fakt, że tematy kosmitów, wojen galaktycznych, statków kosmicznych itp. nie należą do moich ulubionych postanowiłam nie pokładać w tej książce zbyt wielkich nadziei i po prostu gdyby mi się nie spodobała, uniknąć wielkiego rozczarowania. Czytając skupiałam się na innych ważnych dla mnie sprawach, czyli bohaterach, fabule, a także stylu pisania autora, bo to chyba on najbardziej mnie zaskoczył. Pierwsze wydanie "Gry Endera" ukazało się dość dawno, bo w 1985 r., mimo to język jakiego używa Orson Scott Card jest nie mniej, nie więcej, tylko bardzo współczesny. Nie wiem, czy to zasługa tłumacza, czy raczej wydawnictwa, ale niesamowicie mi się to spodobało.

Z opisu jasno wynika, że akcja książki będzie osadzona w wojennych realiach, ale bardzo ważnym elementem jest w niej psychologia. Zdecydowana większość bohaterów to dzieci, które odebrane rodzicom muszą same radzić sobie ze wszystkimi problemami. Na pomoc dorosłych, żyjących wraz z nimi w Szkole Bojowej nie mają raczej co liczyć. Wszystkie porachunki muszą załatwiać między sobą. Takie opuszczone, samotne, a do tego od samego początku wykorzystywane i okłamywane po kilku miesiącach były na skraju załamania nerwowego. Ich postawa i sposób radzenia sobie z przeciwnościami losu bardzo mi imponowały i obudziły ogromne pokłady współczucia. Jednak największym zaskoczeniem były dla mnie uczucia jakie otrzymywały one w zamian, a właściwie ich brak. Oziębłość i chłodny dystans, jaki dowódcy utrzymywali względem swoich podopiecznych napawał mnie strachem i równocześnie obrzydzeniem. Nie docierało do nich, że mimo swoich wyjątkowych zdolności kadeci w środku nadal pozostawali małymi dziećmi, które jak powietrza potrzebowały rodzinnego ciepła i miłości. Nie miały jednak szans go zaznać, bo w oczach swoich dowódców były tylko przedmiotami. Maszynami, które można wyszkolić i zaprogramować na zabijanie.

Wydanie jakie było dostępne w mojej bibliotece zostało rozszerzone o krótkie opowiadanie pt. "Chłopiec z Polski", które autor napisał ponoć z myślą specjalnie o polskich czytelnikach. Nie jestem do końca przekonana co do wiarygodności tej informacji, ale nie zmienia to faktu, że samo opowiadanie było bardzo miłą niespodzianką i ciekawym urozmaiceniem. Możemy dowiedzieć się z niego trochę o dzieciństwie rodziców głównego bohatera, a dokładniej jego ojca. Przeczytanie go trochę rozjaśniło mi umysł i lepiej mogłam zrozumieć niektóre wątki i zachowania pojawiające się już podczas czytanie "Gry Endera", dlatego serdecznie polecam zaznajomienie się z nim, jeszcze przed sięgnięciem po tę właściwą lekturę :)

Kiedy nad ludźmi zawisło widmo zagłady nie opuścili bezradnie rąk i nie czekali na rozwój wydarzeń, tylko chwytali się wszystkich metod, które w jakiś sposób mogły przedłużyć ich istnienie choć o kilka cennych dni. Wystarczy tylko wyobrazić sobie, jak bardzo musieli być zdesperowani, aby w jednej chwili zaryzykować wszystko o co walczyli przez tysiące lat i powierzyć losy świata grupce dzieci. Świadczy to tylko o ich niebywałej wytrwałości, determinacji i chęci do życia. Orson Scott Card w swojej powieści stworzył niesamowity, zaskakujący świat pełen niebezpieczeństw i brutalności, ale jednocześnie przepełniony nadzieją na lepsze jutro. "Gra Endera" poruszyła moje serce i mimo całej wojny i brutalności, napełniła mnie optymizmem. Jest to wspaniała opowieść o miłości, poświęceniu, trudnych wyborach i bardzo odważnych dzieciach, które za szybko musiały dorosnąć. Polecam gorąco!

Moja ocena: 8/10
Pozdrawiam Was cieplutko :**
Ola

czwartek, 26 grudnia 2013

Christmas gifts, czyli co dostałam pod choinkę :)

Witajcie!!!

Wigilijny wieczór, a także pierwszy dzień świąt minęły bardzo szybko. Przecież kiedy przebywamy w gronie rodziny, rozmawiając, śpiewając kolędy i oczywiście zajadając się świątecznymi przysmakami czas leci bardzo szybko i zanim się spostrzeżemy już dochodzi północ i czas jechać na pasterkę :) Mam nadzieję, że ten dzień będzie trochę mniej obfitujący w wydarzenia niż dwa poprzednie. Marzę tylko o tym, żeby siąść w swoim ulubionym fotelu (bądź na łóżku, ale to się jeszcze zobaczy :)) i zagłębić się w jakiejś ciekawej książce. Oprócz popołudniowych odwiedzin kuzynostwa mam zamiar zrealizować swój plan w 100%

W moim domu jest taka tradycja, że najmłodszy rozdaje prezenty, ale żeby je zatrzymać trzeba zaśpiewać kolędę lub powiedzieć jakiś wierszyk. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zwyczaj ten dotyczył tylko dzieci, ale nie ma tak dobrze. Każdy musi się wykazać i nie ma taryfy ulgowej dla żadnej cioci, wujka, ani kuzyna. Oczywiście im więcej prezentów, tym więcej wspólnie śpiewanych kolęd i mnóstwa śmiechu. Jest to chyba moja ulubiona część wigilii (no może oprócz dzielenia się opłatkiem). Ja na szczęście nie miałam problemu z "wygraniem" moich prezentów, dlatego postanowiłam się dzisiaj nimi pochwalić :)

Jak widzicie na samej górze znalazła się Klątwa tytana, czyli już trzecia część przygód Percy'ego Jackson'a. Zakochałam się w tej serii od pierwszych stron, dlatego nie mogło ominąć mnie przeczytanie całości :) Następnie Szukając Alaski Johna Greena. Kiedy otworzyłam paczkę i znalazłam w niej właśnie tę książkę łzy same napłynęły mi do oczu. Musiałam jednak być twarda i na chwile słabości pozwoliłam sobie dopiero po wyjściu wszystkich gości Od tak dawna marzyłam o jakiejś pozycji tego autora i nagle w wigilijny wieczór życzenie się spełniło :) Trochę niżej najnowsza powieść mojej idolki Katarzyny Bereniki Miszczuk. To właśnie dzięki niej przekonałam się do polskich autorów, dlatego Drugiej szansy nie mogłam sobie odpuścić. Kolejna książka ze stosiku to kolejne spełnione marzenie :) Już nawet nie pamiętam od kiedy chciałam przeczytać Grę o tron George'a R.R. Martina. Niestety w bibliotece jest tylko jeden egzemplarz i kolejki są po prostu masakryczne (czekać ponad pół roku na książkę? Nie dziękuję). Na samym dole znalazł się Intruz Stephenie Meyer. Kocham tę książkę, dlatego w moim liście do mikołaja zażyczyłam sobie mieć ją na własność :) Pozycje stojące pionowo z boku stosiku to prezenty trochę z innej okazji, ponieważ dostałam je na mikołajki. Pierwsza z nich to Wilczy miot S.A. Swann'a, o której prawdę mówiąc nigdy w życiu nie słyszałam, a druga Opowieści ze świata wiedźmina. Jak widać na razie mam co czytać, ale i tak na początku następnego tygodnia planuję wycieczkę do biblioteki publicznej. W końcu książek w domu nigdy za wiele, a jak mówi ot przysłowie: Przezorny zawsze ubezpieczony :)

A co poza książkami? W tym wypadku mogę pochwalić się tylko trzema zdobyczami, a mianowicie przepiękną świeczką zapachową, równie przepięknym kalendarzem z moim ukochanym miastem, czyli Londynem oraz płytą. Czyją? Oczywiście Jamesa Arthura. Mimo, że dopiero wczoraj udało mi się ją otworzyć i posłuchać to ze zgrozą muszę stwierdzić, że jestem w niej kompletnie i niestety nieodwracalnie zakochana. Słuchałam jej wczoraj przez cały dzień i bardzo prawdopodobnie także przez całą noc :) W sumie to nawet nie jestem zdziwiona. Nie pierwszy raz zdarzyło mi się oddać w objęcia Morfeusza uśpiona pięknymi dźwiękami (zwłaszcza jeśli jest to moja ulubiona muzyka xD) Wszystko dokładnie możecie zobaczyć na pierwszym zdjęciu, choć może nie tak do koća dokładnie, bo było trochę złe światło, ale najważniejsze, że w ogóle udało mi się coś zrobić :) Widzę, że nawet mój storczyk załapał się na zdjęcie ;)

Jestem baaardzo zadowolona ze wszystkiego co dostałam, ale i tak największą radość sprawił mi widok uradowanych twarzy członków mojej rodziny odpakowujących prezenty ode mnie :) No bo kto się nie cieszy w takich chwilach? Trochę sobie dzisiaj pogadałam, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Moja mama ciągle powtarza, że za mało jem, a za dużo gadam. Ostatnio stało się to nawet jej ulubionym powiedzonkiem. Chyba jednak jest w tym trochę prawdy :) Pozdrawiam Was serdecznie i żegnam jedną z moich ulubionych piosenek z  wyżej wymienionej płyty.


wtorek, 24 grudnia 2013

Święta, Święta, Święta...



WITAJCIE !!!

Chyba każdy wie jaki dziś dzień. Oczywiście wigilia Bożego Narodzenia! Chyba możemy pominąć wstęp, w którym opisuję jak bardzo nie mogłam się ich doczekać, bo to przecież najlepszy czas w roku, spędzony w gronie rodziny, kiedy cieszymy się, że Bóg przyszedł na Ziemię w postaci małego dzieciątka Jezus, aby zbawić ludzkość od grzechu. 

Każde święta są inne i każdy w inny sposób je przeżywa, dlatego ja chciałam tylko życzyć Wam żebyście ten najbardziej magiczny czas w roku spędzili w gronie rodziny, a jeśli nie, to chociaż z osobami, które są dla Was ważne. Życzę Wam szczęścia, dobroci, miłości i abyście umieli też dostrzegać oraz okazywać ją innym. Oczywiście żadne święta nie obejdą się od mnóstwa pyszności na stole, więc życzę także, żeby wszystko Wam smakowało. Nie bez znaczenia pozostają także prezenty, więc życzę, abyście pod Waszymi choinkami znaleźli ich jak najwięcej (szczególnie książek :D) Chciałabym, aby spełniły się wszystkie Wasze marzenia, nawet te najbardziej skrywane. Mam nadzieję, że Boże Narodzenie spędzicie w miłej atmosferze, opychając się przysmakami z wigilijnego stołu, śpiewając kolędy i po prostu się ciesząc :)

WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI !!! 

niedziela, 15 grudnia 2013

Miasto Kości - Cassandra Clare





Tytuł: Miasto Kości
Tytuł oryginału: City of Bones
Autor: Cassandra Clare
Ilość stron: 508
Wydawnictwo: MAG







"Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym"
Po raz pierwszy z serią "Dary Anioła" miałam do czynienia już jakiś czas temu. Po prostu kiedyś gdzieś, nie do końca wiadomo kiedy i gdzie przeczytałam pozytywną recenzję i cała seria automatycznie została wpisana na moją świętą  listę. Wtedy jednak nie wzięłam pod uwagę faktu, że ją zgubię xD Kompletnie zapomniałam o tej serii i pewnie dalej by tak było, gdybym pewnego czerwcowego dnia na wycieczce szkolnej nie natknęła się w empiku na promocję "dwa w cenie jednego". Chyba nigdy tak długo nie zastanawiałam się nad kupnem jakiejś książki. Błądziłam między regałami, ale w końcu i tak wracałam na stoisko ze wspomnianą wcześniej promocją, gdzie na honorowym miejscu leżały ładnie zapakowane "Miasto Kości" oraz "Miasto Popiołów". Pewnie oczywistym byłoby teraz stwierdzenie, że kupiłam te książki. Haha nic z tych rzeczy :)

Tak długo się zastanawiałam, że w końcu wybrała zupełnie inną pozycję. W każdym razie długo później żałowałam swojego wyboru. Na domiar złego zbliżała się premiera filmu i dosłownie wszędzie można było natknąć się na plakaty, ulotki i zwiastuny. Nawet chciałam pójść do kina, ale kiedy przypominałam sobie, że jeszcze nie przeczytałam książki od razu rezygnowałam. W końcu w październiku, aby ukoić mój ból po straceniu okazji uczestniczenia w Targach Książki w Krakowie mama dała mi pieniądze na dowolną książkę. Kiedy tylko przekroczyłam próg księgarni i moim oczom ukazał się dział fantasy w całej swej okazałości, nie zastanawiałam się długo i dzierżąc w dłoniach trzy razy więcej książek niż mama pozwoliła mi kupić popędziłam do kasy. Teraz jestem dumną posiadaczką trzech części "Darów Anioła" w nowych okładkach i może to dobrze, że wcześniej tak długo się zastanawiałam, bo teraz na pewno bym ich nie miała :) Ok, mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć moim "trochę" przydługim wstępem. Czas na recenzję ;)

Clary Fray to zwykła nastolatka. Mieszka razem z mamą- artystką i najlepszym przyjacielem Simonem w Nowym Jorku. Pewnego dnia dziewczyna jest świadkiem tajemniczego morderstwa w jednym z podmiejskich klubów o niezbyt zachęcającej nazwie "Pandemonium". Do tego okazuje się, że nikt poza nią nie widział zabójców, a ciało zamordowanego chłopaka zniknęło. W końcu Clary rezygnuje z przekonania policji o prawdziwości zaistniałej sytuacji i próbuje o wszystkim zapomnieć. Jednak niedługo potem dziewczyna spotyka na ulicy jednego z zabójców widzianych w klubie. Okazuje się, że jej matka została porwana przez demony, a tajemniczy chłopak należy do starożytnej rasy Nocnych Łowców i ma powody, aby sądzić, że Clary jest jedną z nich.

W "Mieście Kości", a za razem w całej serii zakochałam się od pierwszych stron, dlatego nie spodziewajcie się zbyt rzetelnej i obiektywnej opinii. W sumie nie będzie to chyba nic innego jak wymienienie wszystkiego co kocham w "Darach Anioła" i zachęcania Was do ich przeczytania co parę zdań :) Jeszcze kilka dni wcześniej miałam milion pomysłów na minutę co napisać o tej książce, ale kiedy przyszło co do czego, moja niezbyt lubiana przez innych gadatliwość nagle mnie opuściła.
"Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni"
Największym plusem tej pozycji są zdecydowanie bohaterowie. Mimo, że jest ich całe zatrzęsienie, koło żadnego nie można przejść obojętnie, ani pogrupować ich na "tych dobrych" i "tych złych". Zacznijmy może od Clary. Jest to postać bardzo wyrazista i charyzmatyczna, jeśli trzeba ta dziewczyna niczym lwica potrafi walczyć o swoje. W żadnym wypadku nie można zarzucić jej, że jest mdła i uległa jak to czasem bywa. Jako jedna z nielicznych głównych bohaterek po pewnym czasie nie zaczęła mnie irytować swoim niezdecydowaniem i chyba właśnie za to najbardziej ją polubiłam. Mimo, że na moją sympatię musiała sobie zasłużyć, mam nadzieję, że w kolejnych tomach nie osłabnie. Zupełnie innych przypadkiem był Jace. Jace, Jace, Jace. Niemożliwym jest, najzwyczajniej w świecie się nie da nie pokochać go od pierwszych scen, w których się pojawia. Indywidualny sposób bycia i sarkastyczne uwagi bez względu na okoliczności to coś co uwielbiam chyba we wszystkich postaciach książkowych. Mimo zewnętrznego wyglądu typowego Bad Boya jeszcze bardziej pokochałam go za to, że potrafił pokazać swoją bardziej łagodną stronę i zmieniać je na zawołanie. Ten chłopak to istna puszka pandory. Do końca nie wiesz co jest w środku, ale od początku spodziewasz się kłopotów. Uwielbiam także Izzy, za jej nieugiętość i pozornie szorstką powłokę odważnej Nocnej Łowczyni, pod którą kryje się zupełnie inna osoba, Aleca, za to, że był wredny, opryskliwy i po prostu inny, Simona, za jego oddanie i miłość do Clary, takiego przyjaciela chciałabym mieć, a zaraz za Jace'm miejsce w moim sercu zajął pewien czarownik. Oczywiście nie kto inny jak Magnus Bane. Mimo, że w tej książce pojawia się tylko epizodycznie, pokochałam go dosłownie za wszystko. Na uwagę zasługuje też Valentine, którego umiejętności manipulowania ludźmi i wręcz stoicki spokój od razu zrobiły na mnie wrażenie.
"Tam gdzie jest nieodwzajemnione uczucie, występuje nierównowaga sił. Można ją łatwo wykorzystać, ale nie jest to mądre postępowanie. Miłości często towarzyszy nienawiść. One mogą istnieć obok siebie."
Styl autorki jest jedyny w swoim rodzaju. Prosty lekki i przyjemny, ale bez zbytniej przesady. Pani Clare jest mistrzynią w budowaniu napięcia i plątaniu różnych wątków. Czasem podczas czytania w ogóle nie wiedziałam o co chodzi, ale i tak czytałam dalej, bo nie dało się od tej książki oderwać. W fabułę wplecione zostały pozornie nieważne rozmowy lub przedmioty, ale kiedy czytelnik po jakimś czasie orientuje się w sytuacji i zaczyna zwracać na nie uwagę, na jakąkolwiek reakcję jest już za późno, bo zakończenie spada na niego jak grom z jasnego nieba. I kiedy wszystko już wiesz, a elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, dociera do ciebie, że autorka najzwyczajniej w świecie z ciebie zadrwiła. Przecież od początku dawała ci wskazówki odnośnie ewentualnego zakończenia, ale ty nie byłeś na tyle rozgarnięty i je zignorowałeś. To właśnie za to jeszcze bardziej pokochałam tę książkę. Za element zaskoczenia. I to nie byle jaki. Taki, który wgniata czytelnika w fotel lub zrzuca go z krzesła (zależnie od tego w jakim miejscu czytasz) i sprawia, że przez kolejne kilkanaście minut siedzisz z otwartymi ustami, z wyrazem twarzy mówiącym nie mniej, nie więcej jak "WTF?! Jak to możliwe!?"
"-Tamte dziewczyny po drugiej stronie wagonu gapią się na ciebie.
 Jace przybrał dość zadowoloną minę.
 -Oczywiście, że tak. Jestem oszałamiająco atrakcyjny.
 -Nie słyszałeś, że skromność, to atrakcyjna cecha?
 -Tylko u brzydkich ludzi."
Kolejnym plusem książki są dialogi. Po prostu kolejny majstersztyk w wykonaniu Cassandry Clare! Najlepsze są oczywiście te Jace'a i Clary. W ogóle cały komizm tej pozycji polegał na ich wzajemnym przekomarzaniu, dlatego kiedy ta dwójka stawała do słownej potyczki nie mogłam powstrzymać uśmiechu wykwitającego na mojej twarzy. Cała ta seria wywołuje u mnie tak wielkie emocje, że od razu stała się jedną z najukochańszych wraz z "Igrzyskami..." i "Harry'm...". Jeśli już jesteśmy przy tej kwestii to uważam, że emocje i uczucia bohaterów zostały opisane świetnie i na tyle realnie, że wraz z kolejnymi stronami stawały się także moimi uczuciami. Ach...mogłabym się tutaj rozpływać na temat wszystkich par w tej serii i każdej zagwarantować osobny akapit, ale nie o to chodzi. Wy musicie wiedzieć tylko tyle, że wątki romantyczne zostały wprowadzone bardzo subtelnie i rozwijały się powoli, dlatego miałam czas na bliższe poznanie bohaterów i rozeznanie się w uczuciach obu stron. Oczywiście ubóstwiam Jace'a i Clary, a Magnusa i Aleca jeszcze bardziej.
"-Nie traktuj mnie z góry.
 -Trudno byłoby mi traktować ciebie z dołu. Jesteś za niska."
Nie wiem, czy jest to ważne i czy w jakikolwiek sposób zachęci was do sięgnięcia po tę serię, ale moim zdaniem okładki są po prostu cudowne. W żadnym wypadku nie mam na myśli tych starych, bo mówiąc kolokwialnie są obrzydliwe. Naprawdę nie wiem jakim cudem ta seria zdobyła taką popularność mając na koncie takie okładki. Chyba ludzi nie oceniających książek po okładce jest więcej niż przypuszczałam. W każdym razie bardzo się cieszę, że wydawnictwo Mag wypuściło nową serię okładek, które bardzo mi się podobają i zdecydowanie bardziej zachęcają do przeczytania. Słyszałam także, że w nowym wydaniu poprawione zostały wcześniej spotykane błędy. Nie mogę się do tego odnieść, bo ja sięgnęłam od razu po to nowe, dlatego nie mam porównania. W każdym razie w moich książkach żadnych poważnych błędów nie wykryłam, a wiecie przecież, że jestem bardzo na nie wyczulona.
" -Nie zakochałeś się jeszcze we właściwej osobie?    -Niestety, moją jedyną miłością pozostaję ja sam.   -Przynajmniej nie martwisz się odrzuceniem, chłopcze.    -Niekoniecznie. Od czasu do czasu się odtrącam, żeby było ciekawiej."
"Dary Anioła" miały być swego czasu trylogią, ale wielki sukces jaki odniosła ta seria sprawił, że Cassandra Clare napisała kolejne trzy części. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że ta seria jest trylogią, ale taką jakby podwójną :) Boże, jak ja się cieszę, że tak się stało! Po "Mieście Szkła" (które tak na marginesie skończyłam dzisiejszej nocy) nie potrafiłabym rozstać się z niesamowitym światem Nocnych Łowców, a zwłaszcza z bohaterami, którzy po tych trzech książkach i mnóstwie spędzonych razem godzin stali się jak moja druga rodzina. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam moim wykładem, a nawet trochę zachęciłam do sięgnięcia po tę serię. Jak widzicie przy czytaniu jej towarzyszyły mi naprawdę wielkie emocje i jestem pewna, że Wam także będą :) Polecam serdecznie.

Moja ocena: 8/10

A na zakończenie cudowna piosenka w wykonaniu Jamie'go Campbell'a Bower'a, czyli filmowego Jace'a! hehe słuchałam jej pisząc tę recenzję :) Chyba moja obsesja zaczyna się pogłębiać xD


środa, 11 grudnia 2013

"W pierścieniu ognia", czyli film, na który warto było czekać :)




Tytuł: Igrzyska śmierci. W pierścieniu ognia
Reżyseria: Francis Lawrence
Data premiery: 22 listopada (Polska) 11 listopada (świat)
Obsada: Katniss Everdeen - Jennifer Lawrence,
Peeta Mellark - Josh Hutcherson, 
Gale Hawthorne - Liam Hemsworth,
Haymitch Abernathy - Woody Harrelson, 
Effie Trinket - Elizabeth Banks
Na ekranizację "W pierścieniu ognia", czyli mojej ukochanej części "Igrzysk śmierci" czekałam z utęsknieniem od ponad pół roku. Moje miasteczko jest małe, jest piękne, jest kochane i nie wyobrażam sobie lepszego miejsca na spędzenie udanego dzieciństwa, ale posiada jedną wielką wadę. Wszystkie co po ważniejsze premiery docierają do niego z "małym" opóźnieniem. Tym sposobem "WPO" zamiast 22 listopada jak to było w prawie całej Polsce u mnie zaczęli grać dopiero 6 grudnia. Kiedy się o tym dowiedziałam najpierw myślałam, że się załamię, ale później stwierdziłam, że skoro czekałam pół roku to kilka tygodni nie zrobi mi różnicy. Z drugiej strony nie mogłam sobie wymarzyć lepszego prezentu na mikołajki :) Kompletnie nie umiem recenzować filmów i raczej wątpię, aby udało mi się to teraz, ale po prostu musiałam podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Co prawda w kinie byłam w niedzielę, ale dopiero teraz jestem w stanie napisać cokolwiek co dałoby się czytać i byłoby w miarę poprawne składniowo i językowo :) Ogólnie rzecz biorąc w tym filmie podobało mi się dosłownie wszystko! Nie ma chyba rzeczy, do której mogłabym się przyczepić, bo wszystko było perfekcyjne i na najwyższym poziomie. 

Kiedy tylko weszłam do kina na pierwszy rzut oka było widać kto ma do czynienia z tą serią po raz pierwszy, a kto przyszedł tylko zobaczyć jak udało się ją zekranizować. Zaliczających się do tej drugiej grupy było zdecydowanie więcej, co dodało mi trochę wiary i nadziei, że czytelnictwo wśród młodzieży jeszcze do końca nie wymarło i da się coś niecoś poprawić :) Co do fabuły to raczej każdy powinien ją kojarzyć, ale dla tych, którzy już w ogóle nic nie ogarniają, czyli między innymi dla takiej jednej, kochanej istotki o imieniu Daria postaram się w skrócie ją opisać :)

Katniss i Peeta wrócili szczęśliwie z Głodowych Igrzysk i zamieszkali wraz ze swoimi rodzinami w wiosce zwycięzców. To jednak jeszcze nie koniec ich wspólnej przygody. Muszą odbyć obowiązkowe Tournee Zwycięzców, a ich głównym zadaniem będzie uspokojenie spragnionych rewolucji dystryktów. Tym czasem zbliżają się 75 Igrzyska, a co za tym idzie obchody Ćwierćwiecza poskromienia, na które prezydent Snow szykuje niespodziankę.

Zacznijmy może od rzeczy najważniejszej, czyli podobieństwa do oryginału. Przecież jest to ekranizacja powieści, chyba musi być wierna książce, na której podstawie powstała? Już niejednokrotnie wspominałam, że WPO należy do moich ulubionych książek, dlatego nie wybaczyłabym twórcom tego filmu, gdyby nastąpiły znaczne zmiany w fabule i przebiegu akcji. W tym wypadku w ogóle się nie zawiodłam i wszystkie najważniejsze wydarzenia zostały ukazane, a tylko kilka tych mniej ważnych zostało pominiętych (chwała im za to!) Co więcej można było dopatrzeć się kilku dialogów żywcem przeniesionych z książki na ekran, co bardzo mi się spodobało i tylko utwierdziło w przekonaniu, że "Igrzyska śmierci" pozostają wraz z "Władcą pierścieni" jednymi z najlepszych i najwierniejszych ekranizacji. Jedynej sceny, której naprawdę mi brakowało to ta na przyjęciu w Kapitolu, kiedy Plutarch daje Katniss zegarek z wygrawerowanym kosogłosem. Uważam, że była jedną z ważniejszych, mających uświadomić nam, że organizatorzy igrzysk stoją po naszej stronie i wskazać Katniss rozwiązanie co do wyglądu areny. Tak naprawdę nie wiem dlaczego jej zabrakło, ale była to tylko minimalna rysa na doskonałym wizerunku całego filmu.

Kolejna sprawa to scenografia i kostiumy. Po prostu brak mi słów! Przedstawienie unikalnego wyglądu i klimatu każdego z dystryktów podczas Tournee Zwycięzców nie było łatwym zadaniem i jestem pełna podziwu dla każdego kto nad tym pracował. Stroje aktorów były po prostu idealne, a miejsca akcji to istne mistrzostwo świata! Nawet wnętrze domu Katniss w Wiosce Zwycięzców wyglądało dokładnie tak jak to sobie wyobrażałam. Nie mam zielonego pojęcia, jak scenarzyści to zrobili, ale oglądając film czułam się jakby wcześniej szperali w mojej głowie i wyciągnęli z niej wszystkie informacje dotyczące miejsc i postaci, a później przenieśli je na ekran. Już nawet nie będę wspominała z jakim zachwytem wpatrywałam się w suknię ślubną głównej bohaterki, która potem zamieniła się w czarną kreację kosogłosa. Siedziałam i nie byłam w stanie zamknąć ust.

Zdecydowanie trafiony był także dobór aktorów. Oprócz tych znanych pojawiło się kilka nowych postaci m.in. zwycięzcy Igrzysk z poprzednich lat. Nie mogło przecież zabraknąć mojego ukochanego Finnicka, którego ubóstwiałam już w czasie mojej przygody z książką, ale po obejrzeniu filmu pokochałam jego szarmanckość i trochę arogancji ze zdwojoną siłą. Miłym zaskoczeniem było dla mnie przedstawienie Johanny Mason. Tak jak w książce nie za bardzo ją tolerowałam, tak w filmie sceny z jej udziałem niezmiennie wywoływały na mojej twarzy zachwyt przemieszany z nutą rozbawienia. Po prostu uwielbiam tę kobietę! Postaci znane nam z poprzednich części nabrały nowego charakteru od kiedy aktorzy nauczyli się z nimi obchodzić. Tym sposobem na miejsce nudnego i rozmemłanego Peety wskoczył odważny i waleczny młody mężczyzna, który nie cofnie się przed niczym, aby uratować życie swojej ukochanej. W ogóle trudna relacja Katniss i Peety została niesamowicie przedstawiona i chyba sama nie zrobiłabym tego lepiej. Nigdy nie byłam raczej wielką fanką Gale'a i cieszę się, że mimo, że zostało mu poświęcone trochę więcej czasu ekranowego niż w pierwszej części to nadal pozostał postacią drugoplanową. Oczywiście na osobne akapity zasługują także inne postacie np. sama Katniss, czy Haymitch i Effie, ale doskonała gra aktorska ludzi, którzy się w nich wcielili jest tak oczywista, że nie ma sensu pisać coś więcej, bo gdybym to zrobiła rozpisałabym się tak, że nikt nie chciałby tego czytać.

Jest oczywiście o wiele więcej zalet tego filmu. Między innymi strona emocjonalna, czyli przedstawienie uczuć i doznań bohaterów, po prostu genialne efekty specjalne oraz o wiele lepsze niż w pierwszej części rozplanowanie wydarzeń. Na uwagę zasługuje także ścieżka dźwiękowa. Uff... trochę się rozpisałam i chyba mogłabym tak jeszcze bardzo długo, ale czas mi na to nie pozwala. Po prostu ten film jest zbyt perfekcyjnie doskonały, aby móc go tak sobie zrecenzować. Dziękuję z całego serca wszystkim, którzy tworzyli "W pierścieniu ognia", że aż tak mnie uszczęśliwili. Ekranizacja przeszła moje najśmielsze oczekiwania i jeśli reżyserowi, aktorom i całej reszcie uda się utrzymać ten poziom to aż strach się bać jak będzie wyglądała ekranizacja "Kosogłosa". Chyba dojdzie do tego, że w kinie zejdę na zawał z zachwytu :) Jeśli jeszcze nie oglądaliście nowej odsłony "Igrzysk śmierci" to........ Co wy tu jeszcze robicie? Marsz do kina i OGLĄDAĆ !!!  A jeśli już u Was nie grają to włączcie sobie online, albo cokolwiek. Naprawdę nie obchodzi mnie jak to zrobicie, ale macie ten film obejrzeć i to w trybie now!

Moja ocena: 9/10

Pozdrawiam Was cieplutko (choć może i za oknem aż tak ciepło nie jest xD)
Ola

środa, 4 grudnia 2013

Kłamczuchy - Sara Shepard





Tytuł: Kłamczuchy
Tytuł oryginału: Pretty Little Liars
Autor: Sara Shepard
Ilość stron: 288
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)





Najczęściej o książce dowiaduję się dopiero po obejrzeniu ekranizacji. Nie zdziwicie się chyba, kiedy napiszę, że tak było i w tym wypadku. Serial "PLL" zaczęłam oglądać już jakiś czas temu i jestem nim naprawdę zachwycona :) Dopiero niedawno dowiedziałam się, że inspiracją dla jego twórców była seria książek o takim samym tytule. Już od dłuższego czasu miałam chętkę na te książki i kiedy w końcu mogłam sięgnąć po pierwszą część byłam wniebowzięta.

Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach znika szkolna gwiazda Alison DiLaurentis życie jej przyjaciółek wywraca się do góry nogami. To ona była spoiwem, dzięki któremu dziewczyny trzymały się razem, więc kiedy nagle jej zabrakło ich drogi się rozeszły. Po niespełna trzech latach po tragicznych wydarzeniach Hanna, Aria, Emily i Spencer znowu się spotykają. Każda z dziewczyn zaczyna dostawać niepokojące wiadomości zawierające ich najgłębiej skrywane sekrety. Okazuje się, że tajemnicze A. posiada wiedzę, która niewłaściwie wykorzystana może sprowadzić na dziewczyny spore kłopoty.

Ogólnie jest to bardzo ciekawa powieść dla nastolatek z nutką kryminału. Z powodu obejrzanego wcześniej serialu doskonale wiedziałam jak przedstawia się cała fabuła i tak naprawę nic nie mogło mnie zaskoczyć. Niemniej jednak miło było jeszcze raz przeżyć przygody bohaterek tym razem w bardziej lubianej przeze mnie papierowej formie. Mimo, że akcja tak naprawdę nabiera tempa dopiero pod koniec, nie można uznać tego za minus książki zważając na to, że przed sobą mamy ich jeszcze jedenaście, a kolejne czekają na swoją polską premierę.

"Kłamczuchy" można z powodzeniem potraktować jako wstęp do całej serii, ponieważ mimo braku jako takiej akcji po skończeniu pierwszej części od razu ma się ochotę przeczytać kolejne :) Autorka skupiła się na jak najdokładniejszym przedstawieniu głównych bohaterek, aby w kolejnych częściach więcej uwagi móc poświęcić akcji i fabule. Na kartach książki możemy znaleźć nie tylko wygląd zewnętrzny dziewczyn (który o dziwo diametralnie różni się od tego przedstawionego w serialu), ale także ich usposobienie i poszczególne cechy charakteru, które prowadzą do takich, a nie innych zachowań. Bardzo dokładnie opisane są także ich zainteresowania, styl życia, a także co rzadziej spotykane - sytuacja rodzinna. Mimo to czytelnik nie czuje się otumaniony natłokiem informacji ponieważ autorka postawiła nacisk na te, które w dany momencie są mu potrzebne do zrozumienia treści książki.

Każdy z nas ma swoje tajemnice, które najchętniej zabrałby ze sobą do grobu. Zwykle są to tylko błahostki, ale sekrety Arii, Hanny, Emily i Spencer mogłyby zrujnować całe ich dotychczasowe życie, gdyby wyszły na jaw. Dziewczyny były na tyle blisko siebie, że zwierzały się ze wszystkiego. Przywódczynią ich grupy była piękna i bogata Alison DiLaurentis. Nie można było przejść koło niej obojętnie. Albo się ją kochało, albo nienawidziło. Jako szkolna gwiazda, ale także dręczycielka i manipulantka zdążyła przysporzyć sobie rzesze fanów i kilku śmiertelnych wrogów. Nic dziwnego, że na wieść o jej zaginięciu niektórzy odetchnęli z ulgą. Nigdy nie sądziłam, że osoba uznana powszechnie za martwą może wysyłać wiadomości z pogróżkami. To właśnie imię zaginionej dziewczyny nasuwa się na język kiedy po raz pierwszy przeczytamy SMS-a od tajemniczego "A.". Autorka ujawnia jednak coraz to nowe fakty, sprawiając, że czytelnik mimowolnie angażuje się w sprawę odgadnięcia tożsamości tajemniczej osoby. Bardzo mi się to spodobało.

Bardzo spodobała mi się także narracja. Jest trzecioosobowa, ale poszczególne rozdziały są pisane z perspektywy innej postaci. Tym sposobem mamy aż cztery główne bohaterki, które różnią się od siebie całkowicie, ale mimo wszystko połączyła je prawdziwa przyjaźń. Oprócz wątku głównego książka posiada także kilka pobocznych. Z radością zapoznajemy się z historiami każdej z dziewczyn i przeżywamy wydarzenia razem z nimi. W "Kłamczuchach" poruszane są także tematy bliskie każdemu nastolatkowi m.in pierwsze miłości, narkotyki oraz potrzeba akceptacji i samorealizacji.

Powieść Sary Shepard to naprawdę godna uwagi pozycja. Dlatego, że znałam już po części fabułę w moim przypadku zadziałała jako swoisty odmóżdżacz, i mimo, że mogłabym bardziej wczuć się w akcję czasu przeznaczonego na tę lekturę w żadnym wypadku nie żałuję. Z chęcią sięgnę po kolejne części z serii. Serdecznie polecam Wam także serial "Pretty Little Liars", który jest naprawdę niesamowity, a po przeczytaniu książki ze zdziwieniem stwierdziłam, podoba mi się nawet bardziej :)

Moja ocena: 7/10
Pozdrawiam wszystkich cieplutko ;***
Ola

niedziela, 1 grudnia 2013

Blask - Alexandra Adornetto




Tytuł: Blask
Tytuł oryginału: Halo
Autor: Alexandra Andoretto
Ilość stron: 496
Wydawnictwo: Bukowy Las








Okropnie trudno mi wygospodarować czas na lekturę, choć niby nic takiego nie robię... zaniedbuje bloga :( ale zapowiada się na zmianę  . Ostatnie dwa tygodnie były najcięższe - sprawdzian za sprawdzianem, full nauki . Na szczęście ma się te układy z I d ^^ jeszcze jesień się nie skończyła a ja już mam zawaloną planami wiosnę*,*


Przechodząc do recenzji.. Jest to historia o aniołach :Ivy, Gabrielu i Bethany. Ta ostania jest nowicjuszką i po raz pierwszy przybrała ludzką postać.  Do tej pory pomagała duszom, a na to co dzieje się na ziemi parrzyla z boku. Jako anioły w czlowieczych powlokach byli piekni,  żadnych ubytków . 
Venus Cove jest małym,  cichym miasteczkiem i nic nie wskazywało na to by czaiło się tu zło większe niż zbuntowani nastolatkowie, tak więc Bethany nie rozumiała powodu dlaczego mają misje akurat tutaj . Ona i jej brat trafili do tego strasznego miejsca zwanego LICEUM tyle,  że ona jako uczennica a jej brat jako nauczyciel muzyki. Pierwszy dzień, pierwsze lekcje, a Gabriel dorobił sie tłumku zauroczonych nim dziewcząt. Beth zaś poznała Molly z którą od razu się zaprzyjaźniła,  spotkała także poznanego wcześniej,  Xaviera .

Nie chce wam za dużo zdradzać ale sporo tu cukierkowej miłości do ktorej nie powinno dojść. 
Postacie zostały starannie wykreowane, jednak nie przywiązałam sie do żadnej (jak to zwykle bywa ) . Jake - postać którą znienawidziłam, szczupły czarne oczy, poeta  -  można by rzec MARZENIE... Ale nie bo i tak w mojej głowie powstał obraz wychudzonego brzydala (to przez brak sympatii do niego) i nie zmienił tego nawet fakt, że prawie za każdym razem gdy występował podkreślane było że jest piękny.  

Podobno jest tego cała seria .
Może nie jest to jakaś cudowna książka, ale myślę, że wielu z was na.pewno nie pożałuje po prZeczytaniu jej.

I pytanko do was : Czy zgadzacie sie na publikowanie tu książek dla wielu nieco dziwnych,  bo właśnie takie zazwyczaj czytam?  Z resztą było tu ze dwie takie książki, a więc zastanówcie się i piszcie!  :)
                           
 Daria

Podsumowanie listopada :)

Witajcie kochani!!!


Kiedy dzisiejszego ranka się obudziłam, byłam zupełnie nieświadoma, że mamy już nowy miesiąc i dopiero
przelotne zerknięcie na kalendarz w komórce sprowadziło mnie na ziemię. Już nie mogę się doczekać aż znowu zasiądę z rodziną przy wigilijnym stole, zastawionym przepysznymi potrawami i udekorowanym zrobionym przeze mnie stroikiem :) Znowu całe miasto zalśni mnóstwem światełek, a w sklepowych witrynach pojawią się wystawy ze świątecznymi prezentami. I pomyśleć, że to wszystko już za 24 dni :) Strasznie się cieszę, że będę mogła w końcu jawnie odliczać dni w kalendarzu, i nikt nie będzie przy tym rzucał na mnie zdziwionego spojrzenia "przecież to jeszcze za wcześnie" xD Jednak zanim to wszystko się rozkręci zapraszam na podsumowanie poprzedniego miesiąca, czyli listopada :)

Przeczytane książki:
1. Złodziejka książek - Marcus Zusak [recenzja]
2. Alchemia miłości - Eve Edwards [recenzja]
3. Dotyk Julii - Thereh Mafi [recenzja]
4. Zeznania Niekrytego Krytyka - Maciej Frączyk
5. Kłamczuchy - Sara Shepard
6. Klątwa tygrysa. Wyzwanie - Collen Houck
7. Klątwa tygrysa. Wyprawa  - Collen houck
8. Klątwa tygrysa. Przeznaczenie - Collen Houck
+
w międzyczasie przeczytałam również większość notek na: Harry i Ginny - Czy ich miłość pokona wszystkie problemy? oraz... mimo, że dopiero wczoraj zaczęłam, to zdążyłam dobiec do mniej więcej połowy "Miasta Kości" (272 strona jeśli was to interesuje ;))

Najlepsza książka: jakoś w tym miesiącu tak się złożyło, że naprawdę nie umiem wybrać najlepszej książki spośród wyżej wymienionych ;)
Najgorsza książka: tak samo jak napisałam powyżej, choć w sumie najgorszą ze wszystkich cudów, które przeczytałam to były chyba "Zeznania Niekrytego Krytyka"
Ilość przeczytanych stron: 3191
Stron dziennie: 106.3

Jak widzicie z czytaniem w tym miesiącu nie było aż tak źle. Doskonale zdaję sobie sprawę, że mimo 8 przeczytanych książek na blogu pojawiło się tylko 3 recenzje. Myślę, że spowodowane było to ogromem nauki, który nauczyciele zrzucili na nic nie podejrzewających uczniów, jak grom z jasnego nieba i nawet ja myślę, że "wzorowa uczennica" odczułam to na swojej skórze ;) hmm....postaram się w najbliższym czasie nadrobić wszystkie zaległości na blogu włącznie z recenzjami "Kłamczuch" i "Klątwy tygrysa" :) Co do "Zeznań Niekrytego Krytyka" to jak niektórym wiadomo recenzowałam już tę książkę [recenzja z 9.06], ale jako, że niedawno miało premierę już drugie "dzieło" pana Frączyka postanowiłam przed jego przeczytaniem przypomnieć sobie treść poprzedniego i napomknąć o nim w recenzji "Nie przejdziemy do historii", które mam nadzieję będę miała okazję niedługo przeczytać ;)

Jako wielka fanka "Harry'ego Pottera" nie mogłam się powstrzymać przed czytaniem opowiadań pisanych przez fanów serii zwanych "fanfiction" lub bardziej potocznie "fanfikami". Takich literackich tworów przeczytałam w swoim krótkim żywocie dosyć sporo i jak to ze wszystkim co związane z literaturą bywa, jedne były lepsze, drugie gorsze. Powyżej wymieniony blog należy zdecydowanie do grona "lepszych" i gorąco zachęcam Was do czytania go, jeśli nie macie akurat nic ciekawego pod ręką, a zwłaszcza jeśli macie tak jak ja świra na punkcie przygód młodego czarodzieja :)

Teraz trochę blogowych statystyk xD

Łączna liczba wyświetleń: 3114
Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu: 713
Ilość obserwatorów: 15
Łączna liczna komentarzy: 134
Liczba napisanych postów: Ola - 6
                                                         Daria - 1

Mam trochę planów na grudzień m.in. nadrobić zaległości z serialami, których narobiło mi się sporo ostatnimi czasy oraz poszperać trochę w wyglądzie bloga, bo nadal nie wygląda on tak jakbym sobie tego życzyła. Ogólnie rzecz biorąc jestem nawet zadowolona z tego miesiąca. Może nie sprawdziła się moja prognoza odnośnie stopnia doskonałości listopada, ale nie było tak źle jak mogłoby być w moim wypadku xD Większość czasu spędziłam z moimi znajomymi i w tym wypadku listopad przebiegł pod hasłem "ogólnej głupawki" Ale patrząc na to z innego punktu widzenia to chyba każdy miesiąc w ich gronie powinien nosić właśnie taką nazwę :) Życzę wszystkim radosnego, pełnego wrażeń grudnia i niech świąteczny nastój udzieli się także Wam :)