Są takie filmy, których obejrzenie przynajmniej raz w roku stało się swoistą tradycją.
Harry Potter w co drugi wakacyjny piątek, a
Kevin sam w domu na święta. Jednak dla mnie i mojej mamy (czyt. osób totalnie znudzonych oglądaniem
Kevina po raz milionowy) świątecznym must watch jest zupełnie co innego.
Listy do M. są komedią, której od dawna brakowało w polskiej kinematografii. Zabawną, rozczulającą i ciepłą, po brzegi wypełnioną świąteczną atmosferą. Czy jej kontynuacja wypadła równie dobrze?