niedziela, 16 listopada 2014

Zieleń szmaragdu - Kerstin Gier







Tytuł: Zieleń szmaragdu
Tytuł oryginały: Smaragdgrün
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Egmont








"Trylogia czasu" szturmem podbiła rynek wydawniczy na całym świecie, a Kerstin Gier była pierwszą niemiecką autorką, której wszystkie książki znalazły się na liście bestsellerów New York Times'a. Zwykle nie czuję się zobowiązana czytać książek, które wszyscy polecają na lewo i prawo, ale kiedy zobaczyłam pierwszy tom na bibliotecznej półce, pomyślałam "Czemu nie? Może w końcu dowiem się o co tyle szumu" I wiecie co? Nie dowiedziałam się, bo "Czerwień rubinu" okazała się po prostu kolejną głupią młodzieżówką, z wątkami fantastycznymi, która kompletnie nic nie wniosła do mojego życia. Z kolejną częścią, czyli "Błękitem szafiru" miałam podobną sytuację. W sumie to nie wiem dlaczego po ostatni tom trylogii postanowiłam w ogóle sięgnąć. Może historia tu opisana jakimś cudem jednak mnie zainteresowała? A może po prostu chciałam w końcu mieć to za sobą, skończyć ten etap w swojej czytelniczej karierze i już do niego nie wracać? Po przeczytaniu "Zieleni szmaragdu" coraz bardziej przekonuję się do tej drugiej wersji. 

"Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen – podróżniczka w czasie mimo woli – musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie."


Tak mniej więcej przedstawiał się opis fabuły zaserwowany nam przez wydawcę. Zawsze uważałam, że umieszcza się w nich za wiele informacji., które zabierają nam przyjemność z czytania, albo wręcz przeciwnie - za mało, aby wzbudzić naszą ciekawość. Dlatego właśnie jeśli chodzi o recenzje pojawiające się na blogu, to staram się, aby w jak największym stopniu były pisane samodzielnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o coś tak istotnego jak opis fabuły. Jednak w tym wypadku jestem bezsilna. Wybaczcie, ale nawet ja po przeczytaniu jego, jak i samej książki nie byłam w stanie napisać nic lepszego. Bo tutaj po prostu nie ma żadnego głównego wątku, wokół którego kręciłaby się cała fabuła i po prostu nie wiem, co w taki opisie mogłabym zamieścić. 



Wszystkie wydarzenia tej części, tak jak zresztą dwóch poprzednich dzieją się absurdalnie szybko. Dwa tygodnie na pomieszczenie wydarzeń trzech ok. 400 stronnicowych książek? Takie rzeczy tylko w "Trylogii czasu"! Myślałam, że to w innych książkach autorzy narzucają wydarzeniom zawrotne tempo, ale po tym co spotkało mnie w tej serii jestem skłonna stwierdzić, że nigdzie indziej kolejne wątki nie przeskakują między sobą tak szybko. Autorka jeszcze nie zdąży zamknąć jednego, a już pędzi opisywać kolejny, jakby jej się co najmniej paliło pod nogami, a szaleńczym biegiem godnym największej wichury próbowała go po prostu ugasić. Nie spodobało mi się to w ogóle, bo nie dość, że tak naprawdę nic nie było opisane wystarczająco dokładnie, to kolejne kartki przelatywały mi między palcami, sprawiając, że już po następnych kilku nie pamiętałam co działo się kilka rozdziałów dalej. 

Zdecydowanie najgorszą stroną tej serii jest kreacja bohaterów. A to po prostu zepsuło już wszystko, ponieważ bez nich nie ma książki. Na tym polu autorka dała prawdziwy popis swoich umiejętności, oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu. Już dawno nie spotkałam się ze zgrają postaci, tak różnych, a jednocześnie tak podobnych do siebie. Oni nie są po prostu papierowi, nie nudni, ani obojętni. To jeszcze bym przebolała. Spod pióra Kerstin Gier wyszli po prostu mistrzowie głupoty i infantylnych zachowań, denerwujący każdym najmniejszym gestem. Weźmy dla przykładu główną bohaterkę. Idealny przykład na to jak nie powinno się kreować postaci. Jest to dziewczyna bardzo ładna (ale oczywiście sprawia wrażenie jakby w ogóle tego nie zauważała) strachliwa (żyje jednak w przeświadczeniu, że jest zupełnie odwrotnie) oraz dość głupiutka (zachowując się przy tym jakby pozjadała wszystkie rozumy). Nie sądziłam, że ktoś może być bardziej irytujący od niej, ale jak widać da się, bo miłość jej życia Gideon de Villiers pobił ją swoim charakterem po całości. Reszty nie zamierzam komentować. Bo i po co? Wszyscy są tak samo głupi i niedopracowani jak para głównych bohaterów. 


"Zieleń szmaragdu" miał być tomem, który wszystko rozstrzyga. Miały wyjaśnić się w nim wszystkie tajemnice i intrygi jakie usnuła autorka, wszystkie odpowiedzi miały pojawić się właśnie tutaj. Jednak wcale tak nie jest. Kerstin Gier rozpoczyna finałową część kolejnymi zagadkami, jeszcze bardziej powiększając bałagan, który z biegiem stron narastał praktycznie od pierwszej części. Może autorka myślała, że pod koniec zniknie on w równie magiczny sposób, w jaki się pojawił? Może uważała swoich czytelników za totalnych idiotów, którzy nie potrafią dodać dwa do dwóch? Może myślała, że wszystko ujdzie jej płazem? Nie wiem. Wiem jednak, że to zakończenie jest totalnie nieprzemyślane, i aż do teraz nie mogę pozbyć się przeświadczenia, że tworzone było po prostu na poczekaniu. Przepraszam, ale książki się tak nie pisze, ani w tak perfidny sposób nie kpi się ze swoich fanów, którzy miesiącami czekali aż wszystko się wyjaśni, podsycając tylko w sobie marzenie o spektakularnym zakończeniu. No cóż. Nie doczekali się.


Ostatnia część "Trylogii czasu" była jedną z gorszych. Zero jakiegokolwiek przygotowania, czy koncepcji na wydarzenia, które miały się w niej pojawić sprawiły, że obok tych wszystkich negatywnych emocji, które czułam już po lekturze pierwszej i drugiej części powiększyły się o jeszcze jedną z nich - irytację. Prosty i lekki język autorki sprawił, że książkę pochłaniało się w mgnieniu oka, a humorystyczne momenty sprawiały, że miejscami nawet udawało mi się zapomnieć o wszystkich wadach tej powieści. Można to zaliczyć jako jeden z niewielu jej plusów, bo beznadziejny wątek miłosny i bohaterowie, którzy denerwowali samym faktem, że istnieją, niestety przepełnili czarę goryczy. I co z tego, że seria jest wciągająca, fabuła ciekawa, a okładki przepiękne? Jak dla mnie jest to po prostu niewystarczające, aby móc nazwać "Zieleń szmaragdu" książką dobrą, czy wartościową. Możecie oczywiście spróbować dać jej szansę. Myślę, że świetnie nada się jako swoisty przerywnik między tymi bardziej ambitnymi pozycjami. Jednak to już nie mój wiek, aby zachwycać się byle młodzieżówką :/


Moja ocena: 5/10



Na osłodę piosenka :) Od kilku dni po prostu nie mogę się od nie uwolnić!




Pozdrawiam serdecznie :*
Ola