niedziela, 25 maja 2014

Morze spokoju - Katja Millay





Tytuł: Morze spokoju
Tytuł oryginału: The Sea of Tranquility
Autor: Katja Millay
Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Jaguar








Życie Nastyi to jedna wielka ruina. Dwa i pół roku temu miało miejsce wydarzenie, które zniszczyło nieodwracalnie wszystkie jej marzenia i plany na przyszłość. Zdruzgotana dziewczyna zamyka się w sobie i odtrąca od siebie każdą pomocną dłoń. Aby uwolnić się od traumatycznej przeszłości, a może bardziej zacząć życie na nowo wyprowadza się do ciotki. W nowym mieście i nowej szkole nikt nie zna historii, którą od miesięcy huczy całe jej rodzinne miasteczko. Z pomocą mrocznego makijażu i wyzywających ciuchów dziewczyna skutecznie odstrasza od siebie wszystkich, którzy chcieliby nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. Wszystkich z wyjątkiem Josha Bennetta. Jego historię znają wszyscy i wszyscy współczuli mu tego co się stało. Przynajmniej na początku. Teraz prawie nikt się do niego nie odzywa, nikt nie ma zamiaru wkraczać do jego "martwej strefy" w której zamknął się po śmierci całej swojej rodziny. Ale Nastya nie należy do osób wtajemniczonych w jego skomplikowaną przeszłość. O dziwo to właśnie ona jako jedyna zdaje się go rozumieć, a po pewnym czasie rodzi się między nimi przedziwna zażyłość. Tylko czy poznawanie drugiej osoby bez wcześniejszego odkrycia samego siebie to sprawiedliwy układ?

„Próbuję dostrzec magię codziennych cudów: fakt, że moje serce nadal bije, że mogę unosić stopy i chodzić, że jest we mnie coś wartego miłości.”

Pamiętacie jeszcze empikową promocję "3 za 2" z okazji Światowego Dnia Książki? Oczywiście, że pamiętacie. Jestem pewna, że wiele z Was bardzo chętnie z niej skorzystało i zaopatrzyło się w nowe skarby do swoich kolekcji :) Ja także tak uczyniłam. Jednak mój problem polega na tym, że jeśli chodzi o książki to naprawdę nie potrafię się ograniczać, więc zanim zaniosę jakąkolwiek pozycję do kasy muszę zastanawiać się nad nią conajmniej kilkanaście minut. Dodatkowo prawie nigdy to co sobie zaplanuję się nie sprawdza, dlatego właśnie teraz piszę dla Was tego posta zamiast przeglądać swoje Targowe zdobycze. No niestety. Szkolny festyn wymagał obowiązkowej obecności wszystkich uczniów naszej szkoły i nikogo nie obchodzi, że ktoś tego dnia ma swoje plany. Ale nie ma co się przejmować. W końcu coś musi być w powiedzeniu "do trzech razy sztuka" prawda? Nie udało się teraz, uda się następnym razem. Teraz pozostaje tylko czekać na kolejne Targi Książki w Krakowie, na które oczywiście się wybieram.

Ale wracając do książki. Tak naprawdę wcale nie miałam jej w planach. Po prostu przechadzałam się między regałami w empiku oglądają sobie nowości (jak zwykle xD) i mój wzrok spoczął na pewnym intrygującym napisie u dołu okładki, a mianowicie: "Ta książka złamie ci serce i klei je na nowo". To jedno zdanie wystarczyło, aby w mojej głowie pojawiło się tysiąc wyobrażeń odnośnie fabuły i wydarzeń, które sprawiłyby, że mogłoby być ono prawdziwe. Pokusiłam się nawet o przeczytanie opisu z tyłu okładki, ale prawdę powiedziawszy nie był on jakoś specjalnie zachęcający i nie ujawnił kompletnie nic co by mnie zainteresowało. Sprawę przesądziło już na samym początku to jedno zdanie i naprawdę dziękuję, że ktoś był tak dobry i je na tej okładce umieścił, bo w innym wypadku w ogóle nie zainteresowałabym się tą powieścią, a co za tym idzie nie byłoby mi dane zapoznać się z tak niesamowitą historią jaką jest "Morze spokoju".

Coś co zdecydowanie przykuło moją uwagę podczas czytania to kreacja bohaterów. Katja Millay nie bawiła się w rozdrabnianie. Żadna z postaci w tej książce nie jest przedstawiona idealnie, nawet para głównych bohaterów. Autorka w niezwykle zadziwiający sposób opisała dwoje bardzo inteligentnych młodych ludzi, którzy są samotni i zagubieni w otaczającym ich świecie, choć każde z innego powodu. Nastya i Josh są z pozoru swoimi przeciwieństwami. W ogóle do siebie nie pasują, jednak zażyłość która ich połączyła była naprawdę wyjątkowa i prawdziwa. Każde z nich zazdrościło czegoś temu drugiemu. Ona ma to czego pragnie on - kochającą rodzinę, ale z własnej woli z tego rezygnuje. On zaś ma swoją pasję, coś czego ona została pozbawiona w tak brutalny sposób i czego prawdopodobnie już nie odzyska. Dzięki temu mogą nawzajem się uzupełniać i powoli wypełniać puste miejsca w swoich sercach.

„Czasami łatwiej udawać, że wszystko jest w porządku niż zmierzyć się z faktem, że nic nie jest takie, jakie powinno, ale nic nie możesz z tym zrobić.”

W "Morzu spokoju" przedstawiona jest złożoność ludzkiej duszy i psychiki. Ukazuje, że mimo zewnętrznej otoczki szczęśliwego i dostatniego życia rzeczywistość może być zupełnie inna. Każdy przecież ma swoje tajemnice i problemy, którymi nie chce się dzielić. Swoje osobiste demony, z którymi stara się walczyć każdego dnia. Ta książka nie jest jakoś szczególnie wzruszająca. Nie wywołała u mnie potoku łez, ale jest przerażająco prawdziwa i chyba właśnie dlatego tak bardzo trafiła w moje serce. "Morze spokoju" jak każda inna książka posiada wady i niedociągnięcia, których nie unikną doświadczeni, a co dopiero początkujący pisarze. I chyba właśnie to sprawia, że jest ona tak niesamowicie genialna. Wszystkie wady sprawiają, że jest ona paradoksalnie jeszcze bardziej idealna.

Przyznaję, że przed przeczytaniem, a nawet podczas pierwszych kilku rozdziałów spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Oczekiwałam... właściwie sama nie wiem czego i chyba nigdy już się nie dowiem, ale powiem Wam, że to co dostałam w rzeczywistości kompletnie mnie zaskoczyło i zachwyciło jednocześnie. Bo to co zaserwowała nam Katja Millay nie tyle przerosło moje najśmielsze oczekiwania, a raczej kompletnie zaprzeczyło wszystkim moim początkowym wyobrażeniom o tej książce. Chyba to mi się najbardziej w niej spodobało - prostota, ironia, humor i niebywały realizm z jakim autorka to wszystko opisuje. A najdziwniejsze jest to, że teraz naprawdę nie potrafię jej ocenić. Z jednej strony chciałabym móc nazwać ją arcydziełem, ale z drugiej uważam, że jest mnóstwo o wiele lepszych książek, które na ten tytuł zasługują lub już go otrzymały, a które diametralnie różnią się od tej właśnie pozycji. Mam z nią dylemat trochę taki jaki jak miałam przy ocenianiu "Baśniarza" i muszę przyznać, że choć z pozoru zupełnie niepodobne w rzeczywistości obie te książki mają wiele wspólnych cech. Może i Katja Millay nie poraziła mnie tak jak Antonia Michaelis swoim poetyckim i przepięknym stylem, ale obie panie potrafią chwycić mnie za serce za co jestem im ogromnie wdzięczna :)

Tak więc wychodzi na to, że "Morze spokoju" pozostanie nieocenione. W sumie to się nie dziwię, bo jest to niewątpliwie historia wyjątkowa i trudna. Taka, którą każdy musi przeczytać samodzielnie i dopiero wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Katja Millay wspięła się na wyżyny  przedstawiając ludzi takimi jakimi są naprawdę, bez ukrywania czegokolwiek i bez sztucznego wyrazu twarzy. Sprawiła, że jej książka zdecydowanie wyróżnia się spośród innych młodzieżówek. Tutaj pierwsze skrzypce grają emocje. Niekoniecznie pozytywne. Ból, strach, żal i smutek. Miłość stanowi tylko dodatek. Ona też nie zawsze jest idealna, a potwierdza to chociażby słodko-gorzkie zakończenie, które za każdym razem napawa mnie jednocześnie nadzieją i smutkiem. Bo każdy ma swoją bezpieczną przystań, miejsce, do którego wraca kiedy jest mu źle. Każdy ma swoje Morze spokoju. A gdzie jest Twoje?

„Kocham cię, Słoneczko - mówię szybko, żeby się nie rozmyślić. -I mam w dupie, czy tego chcesz czy nie.”
Moja ocena: 8/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

sobota, 17 maja 2014

Jaką jestem czytelniczką?

Witajcie kochani!

Wszyscy bibliofile kierują się pewnymi niepisanymi zasadami, których nie łamią za żadne skarby świata, jak np. nie zaginanie rogów, nie pisanie po stronach, czy kładzenie swoich ukochanych książek wyłącznie w miejscach do tego przeznaczonych. Jednak mimo wszystko każdy ma dodatkowo swoje własne nawyki, przyzwyczajenia i zasady, których się trzyma, a od niektórych naprawdę bardzo trudno się odzwyczaić. Ostatnio na blogach książkowych bardzo popularna stała się zabawa "Jakim jestem czytelnikiem?" dzięki której każdy książkoholik może podzielić się swoimi przyzwyczajeniami z innymi. Ja także postanowiłam wziąć w tym udział i mimo, że nie nominował mnie nikt konkretny, można powiedzieć, że pomysł natchnął mnie po przeczytaniu posta fioletoowej, więc to na jej ręce składam serdeczne podziękowania :) Ale bez zbędnego gadania. Chcecie przekonać się jaką czytelniczą jestem? A więc, zapraszam do czytania!


1. Książki są dla mnie najcenniejszą rzeczą na świecie i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nie rusza mnie szlaban na laptopa, czy wychodzenie z domu, ale gdyby ktoś zabronił by mi czytać chyba umarłabym z nudów. Naprawdę nie rozumiem osób, które nie czytają. Co one robią całymi dniami? o.O

2. Nie cierpię osób, które nie szanują książek. Kiedy widzę w jakim stanie są zbiory niektórych bibliotek (najgorzej jest w tych szkolnych) to chce mi się płakać. Nienawidzę zniszczonych książek, nienawidzę patrzeć na poplamione okładki i porwane kartki. Odczuwam wtedy pewnego rodzaju fizyczny ból.

3. Tak jak większość książkoholików - wącham książki. Najlepsze są oczywiście te bardzo stare i te najnowsze, dopiero przyniesione do domu z księgarni. 

4. Uwielbiam patrzeć na swoją biblioteczkę. Pomaga mi to w uspokojeniu się po jakimś stresującym wydarzeniu. Często też zasypiam wpatrzona w moje zbiory :3

5. Staram się czytać codziennie i w każdej wolnej chwili. Teraz moje uzależnienie pogłębiło się do tego stopnia, że nie zasnę, nie przeczytawszy chociaż jednej strony.

6. Mam tendencję do czytania kilku książek na raz (mój rekord to 6) Chyba, że wciągnę się tak bardzo, że nie będę chciała czytać niczego innego.

7. Mogę czytać dosłownie wszędzie, w każdej pozycji i o każdej porze dnia i nocy. W domu, szkole, w parku, czy na przystanku autobusowym. Na siedząco, leżąco, stojąco, czy w jakiejś innej dziwnej pozie xD Oczywiście najlepiej jest i tak w swoim pokoju lub na jakiejś nudniejszej lekcji, dlatego też zawsze mam przy sobie książkę. Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się chwila wolnego czasu :) Najczęściej jest to bardzo wcześnie rano lub późno w nocy, kiedy w domu panuje absolutna cisza <3

8. Moim osobistym celem jest przekonanie do czytania jak największej liczny osób. W mojej klasie nie czyta praktycznie nikt (no oprócz jednej osoby), więc kiedy ktoś prosi mnie, żebym poleciła mu jakąś książkę najpierw robię wielkie oczy, ale później jestem przeszczęśliwa.

9. Nie lubię pożyczać swoich książek. Po prostu boję się, że osoba, którą spotka taki przywilej, nie będzie umiała się z nimi obchodzić. Wyjątki robię jedynie dla punktu 8. Świadomość, że nakłoniłam kogoś do przeczytania czegokolwiek jest o wiele ważniejsza, niż strach o moje skarby ;)

10. Nigdy nie mogę zapamiętać, na której stronie skończyłam czytać. Używam więc wszelkiego rodzaju zakładek i nie zawsze są to rzeczy idealnie do tego dostosowane. Często sięgam po jakieś luźne kartki, chusteczki higieniczne, czy bilety autobusowe. Ostatnio szczególnie upodobałam sobie metki od ubrań xD

11. Zostając przy temacie zakładek. "Zużywam" je w ilościach hurtowych. Po wyjęciu jej z książki odkładam na bok, aby po chwili przełożyć ją w zupełnie inne miejsce lub przez przypadek zrzucić ze stołu. Za to kiedy w książce jest szczególnie emocjonujący moment, w ogóle nie panuję na tym co robię. Mnę je, zaginam lub rwę. Wszystko z tych emocji :)

12. Kiedyś zapisywałam numer strony z jakimś ciekawym cytatem na specjalnej kartce, ale teraz wolę kolorowe naklejki :) Oczywiście w dobrych książkach jest ich najwięcej ;)

13. Nie widzę nic głupiego, ani dziwnego w czytaniu książek po raz drugi, a tych ukochanych jeszcze więcej razy. Przecież jeśli coś polubiliśmy, dlaczego mamy odmawiać sobie przyjemności? Dla mnie to tak samo głupie jak słuchanie tylko raz swojej ulubionej piosenki.

14. Bardzo, ale to bardzo często zmieniam ułożenie książek na półkach. Praktycznie co dwa lub trzy tygodnie. Teraz na przykład są ułożone kolorystycznie <3

15. Nie mam nic przeciwko e-bookom. Mimo, że wolę książki papierowe, jednak czytanie na czytniku w np. autobusie jest moim zdaniem o wiele bardziej komfortowe. Planuję zakup takiego urządzenia na wakacje. Świetnie sprawdzi się w czasie letnich kolonii, kiedy nie będzie mi się chciało zabierać pół walizki książek xD Trochę inaczej sprawa ma się z audiobookami, ale to zupełnie inna historia ;)

16. Zawsze kończę rozpoczęte książki. Zawsze. Nawet jeśli jest ona wyjątkowo nudna, głupia i dziecinna. Tę samą zasadę staram się stosować w odniesieniu do serii, ale przy takich "Pamiętnikach wampirów", w których pierwsze części są dobre, ale później jest coraz gorzej, nie wiem, czy potrafiłabym się do tego zmusić. Za to przy seriach, które bardzo mi się spodobały sytuacja jest odwrotna. Tak zżyłam się ze światem i bohaterami, że za żadne skarby nie chcę się z nimi rozstawać. Tak było np. przy "Darach Anioła". Do tej pory nie potrafię zmusić się do kupienia "Miasta zagubionych dusz"

17. Kocham słuchać muzyki podczas czytania <3 I w żadnym wypadku mnie to nie rozprasza. Mogę czytać przy włączonym telewizorze, radiu, czy na gwarnym korytarzu szkolnym. Lata praktyki z nieznośnym młodszym bratem w końcu się do czegoś przydały xD

18. Kiedy jestem akurat pogrążona w lekturze, a ktoś pyta mnie co akurat czytam  po prostu podnoszę książkę odrobinę w górę, tak, aby można było zobaczyć tytuł na okładce. Bo przecież po co niepotrzebnie odrywać się od interesującej treści?

19. Często chodzę do księgarni, aby tylko popatrzeć sobie na nowości, ale zdarza się, że celowo nie biorę ze sobą portfela, aby przypadkiem niczego nie kupić. Za to kiedy już zdecyduję, że chcę coś kupić przy wyborze książki kieruję się głównie okładką (niestety) oraz recenzjami na LC. Coraz mniejszą uwagę przywiązuję do opisu z tyłu okładki, czy autora. W dużej mierze zdaję się także na swoją książkową intuicję.

20. Zawsze sprawdzam liczbę stron zanim zacznę czytać, a jeśli już zaczęłam sprawdzam ile stron zostało mi do końca rozdziału. Tak samo nigdy nie kończę czytania wcześniej niż na początku następnego.

21. Podczas czytania często mierzę stoperem czas w jakim czytam jedną stronę, później mnożę przez liczbę stron jaka została mi do końca książki i tym sposobem wiem ile zajmie mi jej skończenie xD

22. Często jeszcze przed rozpoczęciem czytania zdarza mi się mimowolnie zawędrować na ostatnią stronę i przeczytać kilka ostatnich zdań. Niestety wtedy bardzo często przedwcześnie poznaję zakończenie :( Jest to o tyle dziwne, że nie cierpię wszelkiego rodzaju spoilerów, więc takie coś jest dla mnie wyjątkowo bolesne, ponieważ wiem, że sama wyrządziłam sobie tę krzywdę.

23. Jestem osobą bardzo uczuciową jeśli chodzi o książki. Łatwo się wzruszam, często płaczę lub złoszczę się bez powodu. Tak samo łatwo przychodzi mi zakochiwanie się w bohaterach książkowych. Do tej pory nie mogę pogodzić się z myślą, że nie istnieją oni naprawdę :(

24. Nie mam nic przeciwko piciu, czy jedzeniu podczas czytania. Są jednak pewne zasady. Nigdy np. nie zjadłabym przy książce obiadu, ale paluszki, czy innego rodzaju "czyste" produkty to zupełnie co innego :) Uwielbiam pić gorącą herbatkę, kakao, a nawet kawę. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Do tego kocyk na kolana i mamy wieczór idealny :3

25. No i na koniec. Jako osoba bardzo niezorganizowana nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez mojej biblioteczki na LC. Bardzo ułatwia mi to rachunki w podsumowaniach i tego typu rzeczy. Aż się boję co by się stało, gdybym jakimś cudem ją straciła o.O



hehe no i to by było na tyle. Tak, wiem, że się rozpisałam, ale proszę, nie miejcie mi tego za złe, bo inaczej po prostu nie potrafię. Jak zwykle mam nadzieję, że nie zanudziłam Was swoją niekończącą się paplaniną :) Jestem bardzo ciekawa jakie są Wasze nawyki czytelnicze? A może mamy kilka wspólnych? Piszcie! A tak z innej beczki. Już za tydzień Targi Książki w Warszawie! Napiszcie koniecznie kto się wybiera. Ja będę w sobotę!

A więc do zobaczenia kochani książkoholicy :3
Ola


wtorek, 13 maja 2014

Marina - Carlos Ruiz Zafón






Tytuł: Marina
Tytuł oryginału: Marina
Autor: Carlos Ruiz Zafón
Ilość stron: 304
Wydawnictwo: MUZA







To, że twórczość Carlosa Ruiza Zafóna znam, kocham i podziwiam jest chyba już powszechnie znane. Chyba największe wrażenie nadal robi na mnie genialny "Cień wiatru" i wątpię, aby moje zdanie na temat tego dzieła kiedykolwiek mogło ulec zmianie. Jednak mimo tak wielkiej sympatii (miłości wręcz) do autora minęło trochę czasu, aż zdecydowałam się sięgnąć po kolejną jego książkę.W międzyczasie poznałam wielu niesamowitych autorów, ale mimo wszystko pan Zafón nie zniknął z mojej pamięci i nadal zajmował czołowe miejsce w moim sercu. Bardzo długo powstrzymywałam się od wchodzenia w bibliotece do działu z jego książkami i w sumie to nawet sama nie wiem dlaczego. Po prostu po wejściu do środka nogi automatycznie ciągnęły mnie w zupełnie inną stronę, a wzrok przyciągała masa ciekawych pozycji. W końcu jednak, po ponad półrocznej przerwie, do książek Zafóna wróciłam, a mój wybór padł na powieść "Marina", która ponoć jest temu autorowi nad wyraz bliska. Zapraszam :)
„Kto nie wie, dokąd zmierza, nigdy nigdzie nie dojdzie.”
Koniec lat siedemdziesiątych XX w. Młody Óscar Drai uczy się i wychowuje w internacie prowadzonym przez braci zakonnych. Jego ulubioną częścią dnia są samotne spacery po malowniczych uliczkach Barcelony. To właśnie na jednej z takich pieszych wędrówek chłopak trafia na stary, zapuszczony pałacyk w zapomnianej części miasta. Na pierwszy rzut oka dom wydaje się opuszczony, ale to właśnie tam Óscar spotyka Marinę - tajemniczą dziewczynę, z którą szybko się zaprzyjaźnia. W poszukiwaniu przygody razem udają się na mroczny cmentarz, na którym co miesiąc można zauważyć tajemniczą damę w czerni. Nastolatkowie kierując się chęcią odkrycia jej tajemnicy, zaczynają śledzić kobietę. Okazuje się jednak, że to nie koniec, a dopiero początek mrożącej krew w żyłach historii pełnej niedopowiedzeń i sekretów przerażających samym swoim istnieniem. A jej dramatyczny finał może się dopiero rozegrać.
„Czasami to, co najbardziej prawdziwe, dzieje się tylko w wyobraźni. Wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło.”
Już niejednokrotnie miałam przyjemność doświadczyć mocy, jaką posiada pióro Zafóna. On nie pisze. On czaruje. Swoim stylem, zastosowaniem różnorakich przenośni i metafor, a także bardzo trafnych porównań. W jednej chwili potrafi przenieść czytelnika tam, gdzie chce, aby się znalazł. A stamtąd już nie tak łatwo wrócić, oj nie łatwo. Książki Zafóna to bilet w jedną stronę do świata mrocznej i tajemniczej Barcelony, a także zapomnienia o Bożym świecie. Wszystkie opisy są tak plastyczne, tak realne, że aż brak mi słów, aby wyrazić mój podziw i zachwyt. Carlos Ruiz Zafón potrafi zaskoczyć mnie każdym kolejnym zdaniem i nie jestem do końca pewna, czy on sam siebie wtedy nie zaskakuje. Tym razem było to pomieszanie wątków obyczajowych z detektywistycznym, nie zapominając oczywiście o sporej dawce horroru, co prawdę powiedziawszy było dla mnie ciężkim szokiem. Po "Marinie" spodziewałam się zwykłej książki obyczajowej, może z dozą romansu lub wątka detektywistycznego, ale dostałam kompletny misz masz gatunkowy, o dziwo tak genialny, jak tylko można się tego było po Zafónie spodziewać.

Ten autor na karty swojej książki przelał niewyobrażalne pokłady emocji. Ludzkich emocji. W najpiękniejszej i najczystszej postaci. W spojrzeniach bohaterów widziałam miłość, szczerość, zaufanie i nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro. Zdarzały się momenty, kiedy skóra cierpła mi na rękach, bynajmniej nie z zimna, a z zaskoczenia i przerażenia wymalowanego na mojej, jak i na ich twarzach. Pod koniec nawet zdarzyło mi się płakać, bo zakończenie, jakie autor zaserwował swoim bohaterom było z jednej strony naprawdę szokujące, ale z drugiej tak piękne, że nie mam serca wygrażać autorowi za to co zrobił. Nie wiem. Może jestem dziwna, ale mi ono jak najbardziej się podobało. Kolejny plus to tajemnice, które na każdym kroku spotykają bohaterowie, a które tylko czekają na odkrycie. Na pierwszy rzut oka nic w tej książce nie miało sensu, ale z biegiem stron, coraz nowsze elementy układanki wskakiwały na miejsce, tworząc zadziwiającp logiczną całość. To naprawdę niesamowite, że jeden człowiek mógł stworzyć coś tak złożonego w swej prostocie.

Carlos Ruiz Zafón jest autorem naprawdę genialnym i chyba nie będę zbytnio przesadzać jeśli napiszę, że wraz z Johnem Greenem i Rickiem Riordanem tworzą trójkę autorów mojego życia, co oznacza, że dopóki będą oni pisać i wydawać swoje książki, do póty ja będę je czytać. Stworzył on całą gamę różnorodnych postaci, które w żadnym wypadku nie są proste i nikjakie. Wręcz przeciwnie. Każda z nich ma swój charakter, poglądy, a nawet sposób mówienia! To sprawia, że zyskują sporo na autentyczności, a ich złożoność i tajemnice, które skrywają sprawiają, że każdy z bohaterów idealnie pasuje do historii, w której się znalazł. Książki Carlosa Zafóna mają w sobie jakiś niespotykany urok, który sprawia, że po zaledwie kilku stronach czytelnik potrafi połączyć się z bohaterami jakąś nadnaturalną więzią, która powoduje, że czujemy i myślimy zupełnie tak jak oni. To naprawdę niesamowite, że potrafimy tak bardzo zżyć się z osobą, którą poznajemy jedynie przez pryzmat książki, w której występuje, a której tak naprawdę nie znamy i nigdy nie poznamy. Ba! Nie mamy nawet pewności, czy ona naprawdę istnieje. To właśnie potrafi sprawić pióro tego autora. Nie wiem jak Wam, ale mi ta książka bardzo się spodobała i według mnie był to naprawdę udany powrót do twórczości mojego ukochanego autora. Zdecydowanie warto sięgać po jego książki. Zawierają w sobie magię, której próżno doszukać się w innych współczesnych dziełach.

„(...) życie obdarza każdego z nas rzadkimi chwilami czystego szczęścia. Czasami trwa ono kilka dni lub tygodni, czasami kilka lat. Zależy, co jest nam pisane. Pamięć o tych chwilach nie opuszcza nas nigdy, przeistaczając się w krainę wspomnień, do której daremnie usiłujemy przez całe życie powrócić.”

Moja ocena: 8/10
Pozdrawiam :*
Ola

piątek, 9 maja 2014

Czerwień rubinu - Kerstin Gier






Tytuł: Czerwień rubinu
Tytuł oryginału: Rubinrot
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 344
Wydawnictwo: Literacki Egmont







Podróże w czasie interesują ludzi od wieków. Każdy z nas chciałby na własne oczy zobaczyć co dokładnie działo się w przeszłości lub móc mieć wgląd w swoją przyszłość, aby ewentualnie dokonać w niej pewnych "poprawek". Szczerze powiedziawszy mnie nigdy do czegoś takiego nie ciągnęło, dlatego książki o tej tematyce także nie plasowały się wysoko na liście moich priorytetów. Po "Trylogię czasu" sięgnęłam tak naprawdę z czystej ciekawości. Wszędzie taka popularna i zbierająca masę pozytywnych opinii w końcu musiała zwrócić na siebie moją uwagę. Zazwyczaj do książek zbyt popularnych i zbyt promowanych w mediach podchodzę ze zwyczajowym już sceptycyzmem, ale teraz mój wewnętrzny alarm jakoś zaszwankował, bo po "Czerwieni rubinu" spodziewałam się czegoś naprawdę wow. A tutaj nie dość, że żadnego wow nie dostałam, to przeciętność tej pozycji  po prostu położyła mnie na łopatki.

"Rubin to początek, lecz i zakończenie"

Gwendolyn jest zwykłą dziewczyną. Chodzi do szkoły, ma swoją najlepszą przyjaciółkę i za bardzo nie obchodzą jej sprawy i tajemnice, jakie ukrywa jej pokręcona rodzina. Do czasu, aż nie zostanie wciągnięta w sam ich środek. Okazuje się, że ktoś z rodziny Gwendolyn ma być posiadaczem genu podróży w czasie, który ujawnia się raz na kilka pokoleń. Wnikliwe i bardzo dokładne obliczenia wskazały, że tą osobą powinna być Charlotta - kuzynka Gwendolyn. Od samego początku rola Gwen w całym tym przedsięwzięciu miała ograniczać się jedynie do odprowadzenia dziewczyny w umówione miejsce, kiedy tamta poczuje, że coś zaczyna się dziać. Nikt jednak nie spodziewał się, że zajdzie tak fatalna w skutkach pomyłka, a nosicielką genu okaże się biedna Gwendolyn, a nie dziewczyna, którą przygotowywano do tego zadania od wielu lat. Jak ona sobie z tym poradzi? I jaką rolę będzie odgrywał w tym wszystkim drugi podróżnik tego pokolenia - przystojny Gideon?

Tak więc główną bohaterkę - Gwendolyn poznajemym, kiedy jest ona w szkole najzwyklejszą uczennicą. Zwykła szara myszka, która nikogo nie obchodzi i zmuszona jest żyć w cieniu pięknej i popularnej kuzynki. Na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale okazuje się, że to tylko pozory, ponieważ Gwenny posiada niezwykle rzadki gen podróży w czasie. Muszę przyznać, że tak jak z początku tolerowałam naszą słodką główną bohaterkę, a nawet obdarzyłam ją chwilową sympatią, tak z biegiem stron irytowała mnie ona coraz bardziej. Widać, że autorka próbowała wykreować ją na silną i zdeterminowaną dziewczynę, która za wszelką cenę postara się wypełnić swoją misję. No cóż... chyba jej się trochę nie udało, bo zamiast odważnej podróżniczki w książce zastałam głupią i rozmemłaną nastolatkę, która nie wie kompletnie nic o otaczającym ją świecie, ale i tak pcha się wszędzie, tylko nie tam gdzie potrzeba. Także z Gideona - drugiego podróżnika tego pokolenia, autorka nie zdołała zrobić tego, kogo planowała. Ten pan także działał mi na nerwy, czasem nawet bardziej niż nasza słodka Gwenny. Ok, może jest zabójczo przystojny i może szasta ciętymi ripostami jak z rękawa, ale oprócz tego oczekiwałam od niego czegoś więcej. Ogólnie rzecz biorąc mało w tej książce postaci, które naprawdę przypadły mi do gustu. Wszystkim innym brakowało głębi, cech charakteru, ogólnie wszystkiego!

„Co było gorsze? Zwariować czy naprawdę podróżować w czasie? Chyba to drugie, pomyślałam. Na to pierwsze pewnie można brać jakieś tabletki.”

Wiadomo więc, że postacie nie są mocną stroną pani Gier. A co z fabułą? Tutaj na szczęście jest trochę lepiej. Jest ona dość ciekawa, w żadnym wypadku nie nuży przydługimi opisami, a wręcz przeciwnie - z każdą stroną wciągałam się w tę historię coraz bardziej i bardziej, aż w końcu sama się nie spostrzegłam, kiedy pierwsza część dobiegła końca. Mogłabym przyczepić się jedynie do trochę nieuporządkowanej akcji i zbyt szybkiego tempa wydarzeń. Tak, wszystko działo się zdecydowanie za szybko, a niektóre fragmenty aż prosiły się o ociupinkę dłuższe opisy. Miejscami miałam spore problemy z wyobrażeniem sobie wszystkiego, między innymi ze względu na niewystarczająco plastyczne opisy (lub ich brak) No proszę Was. Nie samymi dialogami człowiek żyje, naprawdę! Jeśli chodzi zaś o wszechobecne tajemnice i zagadki, którymi co jakiś czas raczy nas pani Gier to prawda jest taka, że ich prawie tam nie ma! Nie mam pojęcia czy to ja jestem taka bystra, czy co, ale coś co miało być największą tajemnicą i niespodzianką wyjawioną dopiero pod koniec książki autorka (świadomie lub też nie) zdradziła mi już w prologu. Przez 3/4 książki czekałam na coś zaskakującego, coś co zwali mnie z nóg i skłoni do rozmyślań w stylu "O! O tym nie pomyślałam!". No cóż, nie doczekałam się i na tym froncie także czekało mnie rozczarowanie.

Byłam bardzo ciekawa w jaki sposób autorka przedstawi motyw przewodni tej książki, czyli w tym wypadku rozsławione podróże w czasie. Czytałam uważnie każdą wzmiankę jaka pojawiła się na ten temat w książce i doszłam do takich wniosków, że... aby przenosić się w czasie musisz posiadać specjalny gen. Nie możesz oczywiście zabierać ze sobą pasażerów (którzy tego genu nie posiadają), bo nie skończy się to dla nich dobrze. Na dodatek możliwość podróży ogranicza się do przeskakiwania wyłącznie w przeszłość, tylko na określony czas, nie dalej niż o 500 lat, ani nie bliżej niż do dnia swoich narodzin. Jak dla mnie trochę to ograniczone. Jeśli tak miałyby wyglądać podróże w czasie, to sorry, ale chyba podziękuję. Za dużo zachodu. Kompletnie leży także wątek miłosny w tej powieści. O ile "wątkiem miłosnym" można nazwać nieustanne obrażanie się i przekomarzanie ze sobą dwójki rozwydrzonych nastolatków. Został on poprowadzony naprawdę nieudolnie i po prostu sztucznie. To niemożliwe żeby tak wielka niechęć, zakrawająca nawet o nienawiść w mgnieniu oka mogła przerodzić się w prawdziwe uczucie. Takie rzeczy się po prostu nie dzieją, nawet w książkach!

Czerwień rubinu to książka przeciętna i prawdę powiedziawszy nie mam teraz pojęcia jak ją ocenić. Ciekawa i wciągająca fabuła są jej wielkimi zaletami, ale nieudolnie poprowadzona akcja, kompletnie schrzaniony wątek miłosny oraz płascy bohaterowie przemawiają na jej niekorzyść dość dobitnie. Widać, że autorka ma pomysł, ale nie do końca wie, jak wykrzesać z niego to co najlepsze. Mimo wszystkich moich narzekań sięgnę po kontynuację chociażby po to, aby przekonać się jak dalej rozwinie się cała historia (bo bynajmniej nie z sympatii do bohaterów, co to to nie) a także sprawdzić jak poradziła sobie sama autorka. Ja osobiście potraktowałabym Czerwień rubinu jako swoisty wstęp do całej trylogii. Miejmy nadzieję, że kolejne części okażą się choć trochę lepsze.

„- To było strasznie lekkomyślne i ogromnie... niebezpieczne, i... Przełknął ślinę i wlepił we mnie wzrok. - I, do wszystkich diabłów, dość odważne.”
Moja ocena: 5/10

Ps. Tak zupełnie z innej beczki. Słyszeliście już nową piosenkę do soundtracku GNW? Cudowna <3



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

poniedziałek, 5 maja 2014

Stosik majowy!

Witajcie kochani!

Nadrabianie zaległości z recenzjami to nie taka prosta sprawa, zwłaszcza jeśli nie ma się ani czasu, ani weny, a w kolejce ustawiają się kolejne książki. Jak na razie nie ma się co przejmować, powoli sobie radzę, ale w dzisiejszym poście postanowiłam zrobić coś, czego nie było na tym blogu już od bardzo dawna (hmm.... od lutego?) a za czym ja szczerze się stęskniłam :) Dzisiejszy stosik nie jest co prawda zbyt duży...ale co tu się dziwić skoro Targi tuż tuż, wiec wypadałoby trochę swoje wydatki ograniczyć, a i od wizyt w bibliotece muszę się jak na razie powstrzymywać, bo nauki dużo, a stosy nieprzeczytanych książek na półkach rosną i w ogóle się nie zanosi, aby w ostatnim czasie coś miało się zmienić ;) Jednak, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, ponieważ jeśli teraz trochę przystopuję, istnieje większe prawdopodobieństwo, że z Warszawy przywiozę jeszcze więcej książek! A to już coś. Tak więc, zapraszam na mój majowy stosik z planami czytelniczymi :3


Od góry:

  • Zwiadwcy. Ziemia skuta lodem, John Flanagan - jak widać pozycja wypożyczona z biblioteki. To już 3 część tej serii i powiem szczerze, że nie zanosi się, aby choć trochę odstawała ona poziomem od swoich poprzedniczek. Zapowiada się bardzo ciekawe i emocjonujące popołudnie z tą książeczką :)
  • Ognista Sophie Jordan - polowałam na nią w bibliotece już od jakiegoś czasu, ale prawdopodobnie nigdy bym się nią nie zainteresowała, gdyby kompletnym zrządzeniem losu w moje łapki nie trafiła jej kontynuacja. Sam opis zbytnio nie porywa, ale zawiera motyw smoków, z czym do tej pory się nie spotkałam, więc może być ciekawie ^^
  • Eragon, Christopher Paolini - już nawet nie pamiętam od kiedy chciałam przeczytać tę książkę, ale jak na ironię, kiedy w końcu dorwałam ją w bibliotece w ogóle nie mam na nią ochoty :( Mimo wszystko chyba dam Eragonowi szansę. Najwyżej oddam nieprzeczytaną ;)
  • Jesteś cudem, Regina Brett - po przeczytaniu wielu, wielu (naprawdę wielu) pozytywnych recenzji postanowiłam w końcu sprawdzić na czym polega fenomen tych książek. Chyba musiałam od początku przeczuwać, że się nie zawiodę, bo obie publikacje pani Brett kupiłam za jednym zamachem. Swoją drogą, Bóg nigdy nie mruga już przeczytałam - genialna genialność <3
  • Morze spokoju, Katja Millay - jedna z książek zakupionych w czasie empikowej promocji 3 za 2; przeczytałam w czasie długiego weekendu majowego i od tamtej pory nie wiem co dalej zrobić ze swoim życiem. Ta książka jest tak genialna, że pewnie znowu będę miała problemy z napisaniem jakiejś sensownej recenzji. 
  • Czas żniw, Samantha Shannon - kolejna z promocji :3 Nad kupnem tej książki zastanawiałam się naprawdę bardzo długo, ale w końcu się zdecydowałam i oto jest! Po tylu pozytywnych recenzjach nie spodziewam się niczego innego jak tylko arcydzieła :)
  • I wciąż ją kocham, Nicholas Sparks - akurat tę książkę pożyczyłam od swojej cioci. Po przeczytaniu Ostatniej piosenki, od razu chciałam przeczytać inne książki tego autora i teraz w końcu nadarzyła się okazja! Już nie mogę się doczekać *.*
No i to by było na tyle. Mam nadzieję, że mój stosik Wam się spodobał i znaleźliście tutaj także coś dla siebie :) Teraz jak tak patrzę to od razu widzę, że maj pod względem czytelniczym będzie naprawdę udany! hehe pozostaje mi tylko się modlić, abym zdołała przeczytać to wszystko do końca miesiąca :) 



Pozdrawiam Was cieplutko!
Ola

czwartek, 1 maja 2014

Podsumowanie kwietnia!




Witajcie kochani!


Mamy dzisiaj 1 dzień maja, a więc czas na kolejne podsumowanie! W związku z brakiem czasu, masą informacji, które mam Wam do przekazania, moją tendencją do rozpisywania się i w ogóle wszystkimi tymi cechami, których w sobie nienawidzę postaram się, aby to podsumowanie zostało przeprowadzone w miarę sprawnie i szybko. W końcu dzisiaj święto. Na pewno macie inne rzeczy do roboty niż czytanie nieskończenie długiego wywodu pewnej blogerki. Tak więc, serdecznie zapraszam!




Kwiecień był naprawdę cudownym miesiącem. Bardzo pracowitym, to prawda, ale nadal cudownym. Przez większość dni pogoda była po prostu bajeczna, nic więc dziwnego, że większość swojego wolnego czasu spędziłam na świeżym powietrzu wygłupiając się ze znajomymi lub oczywiście z ulubioną książką w rękach. Na dodatek były święta i już od dłuższego czasu czuję, że zapamiętam je na bardzo długo. Cała ta codzienna bieganina, wiosenne porządki i to wszystko co wydaje się przed każdymi świętami naważniejsze, w rzeczywistości okazało się najmniej istotne. Pierwszy raz przeżyłam święta Wielkanocne tak, jak powinno się je przeżywać - ciesząc się ze zmartwychwstania Pana. Jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwa, ale wiem też, że nie udałoby mi się to gdyby nie post mojej kochanej Juleczki, która jest prawdziwym aniołkiem chodzącym po Ziemi. Serdecznie zapraszam do przeczytania, bo wierzę, że Was także czegoś nauczy [klik]

Jeśli chodzi o książki przeczytane w kwietniu to nie jest tak źle i o dziwo jestem nawet zadowolona z tego wyniku. Oczywiście jak zwykle nie udało mi się zrecenzować ich wszystkich w terminie, ale to nic :) Zobaczcie sami:

Wilczy miot - A.S. Swann
Ostatnia spowiedź t. II - Nina Reichter [recenzja t.I ]
Bóg nigdy nie mruga - Regina Brett
Bitwa w labiryncie - Rick Riordan
Ostatni olimpijczyk - Rick Riordan
Czerwień rubinu - Kerstin Gier
Marina - Carlos Ruiz Zafón

Książek było sporo (a przynajmniej więcej niż w poprzednim miesiącu) i wygląda na to, że w maju będę miała całkiem sporo pracy z nadrabianiem tego wszystkiego. Ogólnie przeczytałam 2421 strony, co daje ok. 80 stron dziennie. Jak dla mnie bomba! Mimo wszytkich przeciwności na blogu pojawiło się kilka innych postów m.in. recenzja Blasku - Alexandry Adornetto, odpowiedzi na pytania do Liebster Blog Award, obchodziłam także pierwsze urodzinki bloga :) W końcu zabrałam się za modernizowanie zakładek i mimo że nie wszystko udało mi się skończyć na czas podstrony Autorka oraz Współpraca zyskały nowe życie :)  Teraz zostaje tylko "Spis recenzji", ale na to trzeba zdecydowanie więcej czasu xD Jak widać pracy było sporo, ale i efekty są, więc jestem strasznie zadowolona i dumna :)

Jeśli chodzi o moje plany na maj to jest ich naprawdę sporo. Oczywiście czekają mnie długo wyczekiwane Targi Książki w Warszawie, na które oczywiście się wybieram i mam nadzieję spotkać tam kilka osób, na których poznaniu zależy mi szczególnie bardzo. Nie dawno zaczął się tzw. "okres wycieczkowy", więc biwak z moją klasą (na który powiem szczerze, nie za bardzo mam ochotę) także leży gdzieś na liście rzeczy "do zrobienia". No i oczywiście nauka! Maj to tak naprawdę ostatni dzwonek na poprawienie czegokolwiek i mam zamiar wykorzystać ten czas najlepiej jak potrafię. Do planów na ten miesiąc zaliczają się oczywiście także książki, które chcę przeczytać :) Pomyślałam sobie jednak, że stosik pojawi się już w osobnym poście, ponieważ dawno czegoś takiego nie wstawiałam i w ogóle mam zamiar trochę sobie na ten temat popisać :)

I to by było na tyle. Jak zwykle mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć i choć trochę byliście ciekawi, jak kwiecień wyglądał u mnie. Tak więc, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam radosnego, pięknego i pełnego niespodzianek maja!



Całusy :*
Ola