Tytuł: Wilczy miot
Tytuł oryginału: Wolfbreed
Autor: A.S. Swann
Ilość stron: 384
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Trzynastowieczne Prusy. Na dworze władcy Mejdanu - Radwena pewnej nocy ma miejsce straszne wydarzenie. Rozgrywa się tam przerażająca i krwawa masakra, za którą niewątpliwie stoi jakaś nieludzka istota. Jedyną ocalałą osobą jest młody Uldolf - syn dawnego władcy, jednak nawet on nie wychodzi z tego bez szwanku. Tamtej nocy w niezwykle brutalny sposób został pozbawiony ręki, co uczyniło go inwalidą do końca życia. Chłopcu schronienie dała biedna wiejska rodzina i zaczęła traktować go jak własnego syna. Pewnego razu w środku zimy podczas polowania Uldolf znajduje nagą, ciężko ranną dziewczynę. Postanawia jej pomóc, jednak kiedy nieznajoma dochodzi do siebie okazuje się, że poważny uraz głowy pozbawił ją pamięci i zdolności mówienia. Kto chciał ją skrzywdzić? I czy na pewno można jej ufać?
Nie mam dużo książek, ale i tak większość nowych nabytków, które trafiają do mojej skromnej biblioteczki musi ustawić się w swoistej "kolejce" do czytania. Niektóre spędzają tam tydzień, a inne tylko kilka godzin (bo tak bardzo chcę je przeczytać, że rzucam wszystko i po prostu idę czytać), ale są też dużo bardziej drastyczne przypadki. Czasem z bliżej nieokreślonych powodów, mimo najszczerszych chęci nie potrafię się zabrać za daną książkę. Właśnie tak zaczęła się moja przygoda z Wilczym miotem. Książka spędziła na półce długie miesiące, a jeśli mówię "długie miesiące" to mam na myśli naprawdę spory okres czasu (tak mniej więcej od początku grudnia do prawie połowy kwietnia) i szczerze nie ma pojęcia, dlaczego właśnie teraz musiało mi się coś odmienić i w końcu sięgnęłam po tę pozycję.
Muszę przyznać, że moje początki z tą książką nie wyglądały zbyt ciekawie. Niejednokrotnie brałam się za nią, aby po kilku stronach znowu trafiła na półkę. Autor ma dość specyficzny sposób pisania. Już na samym początku nie oszczędza się i zaskakuje szybkością akcji i masą szczegółów, bardzo często krwawych i dosyć nieprzyjemnych dla niedoświadczonego czytelnika. W tym momencie przypominają mi się słowa Alfreda Hitchcock'a "Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć", właśnie tak czułam się czytając pierwsze kilka rozdziałów Wilczego miotu. Potem, kiedy emocje trochę opadły nie targały mną już tak silnie, ale na początku byłam naprawdę pod wielkim wrażeniem. Myślę, że książka ta świetnie nada się dla fanów dobrej, polskiej fantastyki, ponieważ moim zdaniem posiada wiele cech ją właśnie charakteryzujących, a sam autor swoim stylem przywodzi mi na myśl samego Andrzeja Sapkowskiego. Aż dziw, że pan Swann nie jest Polakiem, a książka przetłumaczona została z języka angielskiego, bo klimat to ma typowo słowiański. Patrząc na nazwisko (niektóre swoje książki publikuje jako Steven Swiniarski) można by wnioskować, że autor posiada jakieś polskie korzenie, ale nie wnikałam. Wychodzi więc na to, że nie ważne jakiej narodowości jest autor, a gdzie rozgrywa się sama akcja.
Tak, średniowieczne Prusy to kolejny aspekt przemawiający zdecydowanie na plus tej książki. Świat wykreowany przez autora jest bardzo rzeczywisty, a realia w jakiś żyli bohaterowie zostały przedstawione z zadziwiającym wręcz realizmem. Czytając mogłam zobaczyć jak wyglądało życie na wsi w tamtych okresach i jak postrzegany był przez ludzi Zakon krzyżacki. Rycerze tegoż stowarzyszenia nie zostali przedstawieni tutaj w zbyt dobrym świetle, bardziej jako brutalni i niezrównoważeni tyrani, dla których jedynym celem jest zdobycie władzy i wzbogacenie się w jak najkrótszym czasie, aczkolwiek nie wszyscy. W czasie trwania lektury często nie mogła uwierzyć w to co czytam i mimo iż wiedziałam, że jest to tylko fikcja literacka wszystkie wydarzenia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Niewiarygodne do czego zdolni byli ci ludzie, aby poszerzyć tylko swoje wpływy. Zwykli pańszczyźniani chłopi pod groźbą śmierci zmuszani byli do przyjęcia chrztu i wyrzeczenia się swoich starych bogów. W innym wypadku Zakon w bardzo krwawy sposób rozprawiał się ze wszystkimi, którzy nie zgodzili się ulec jego woli. Na dodatek robił to w imię Boga! To naprawdę przerażająca wizja i ogromnie cieszę się, że nie było mi dane żyć w tamtych czasach.
Jeśli chodzi o główną bohaterkę, czyli w tym wypadku tajemniczą dziewczynę znalezioną przez Uldolfa w lesie, to jest to Lilia - młoda wilkołaczyca, która wyrwała się z łap Zakonu, aby w końcu uwolnić się od mrocznej przeszłości. Przyznaję, że z początku trochę mnie irytowała, po pewnym czasie rozgryzłam motywy jej działania i zrozumiałam dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Jest to niewątpliwie postać bardzo ciekawa, posiadająca wiele mrocznych sekretów i kryjąca w swoim wnętrzu dwie różne osobowości, jedną wilczą, drugą ludzką. Mogłam obserwować jak dziewczyna walczy ze sobą, próbując okiełznać te części swojej duszy, które napawają ją lękiem. Dzięki temu Lilia stała się postacią bardzo dynamiczną i zaskakującą, bo nigdy nie wiedziałam, której stronie pozwoliła dojść właśnie do głosu. Także Uldolf zaskarbił sobie moją sympatię. Mimo swojego kalectwa nie pozwolił wyręczać się w obowiązkach, a nawet dla podkreślenia swojego uporu i determinacji wykonywał je jeszcze dokładniej. Muszę przyznać, że bardzo mi to zaimponowało.
Kolejnym ciekawym zabiegiem było wprowadzenie do powieści retrospekcji, które naprawdę wiele wyjaśniały i pozwalały uporządkować sobie wszystkie nowe informacje. Może było ich miejscami trochę za dużo, ale nie narzekam. Wilczy miot to naprawdę bardzo ciekawa powieść, którą zdecydowanie warto przeczytać chociażby ze względu na motyw średniowiecznych Prus i życia ówczesnych ludzi, który można tam spotkać. Książka posiada dynamiczną i wartko rozwijającą się akcję nawet mimo, że małych wad, które są tutaj niestety nieuniknione. Często zdarza się, że wydawnictwa rozpoczynając wydawania jakiejś serii, po kilku tomach, które niestety nie osiągnęły zadowalających wyników po prostu ją porzucają. Niestety Wilczy miot, należy właśnie do tego grona, a w Polsce dostępne są tylko dwa z zaplanowanych trzech tomów serii. Mimo wszystko uważam, że naprawdę warto zapoznać się z historią Lilii. Gwarantuję, że czasu przeznaczonego na czytanie nie będziecie uważać za stracony.
Moja ocena: 7/10
Ps. Nie mam pojęcia, czy zaczęliście już pisać, czy nie, ale trzecioklasiści, powodzenia na egzaminach!
Pozdrawiam Was serdecznie,
Ola
Nie słyszałam, ale brzmi interesująco. Też lubię retrospekcje, a jeśli chodzi o fantasy historyczne - jestem na tak.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz spotkałam się z tą pozycją! :) Kurcze, chętnie ją przeczytam ;D
OdpowiedzUsuńTak interesująco ją przedstawiłaś, że pozostało mi jedynie sięgnąć po tą lekturę i zatopić się w niej ;)
OdpowiedzUsuńPozycja wydaje sie bardzo interesujaca! Lubie takie klimaty, wiec z checia sie zapoznam z ta ksiazka :)
OdpowiedzUsuńwww.recenzje-ksiazek-i-wiecej.blogspot.com
Szczerze mówiąc Zakonu Krzyżackiego po omawianiu "Krzyżaków" mam serdecznie dość xD ale sam motyw linkantropii brzmi naprawdę ciekawie, a więc chętnie się z książką zapoznam :)
OdpowiedzUsuńfaaantasyworld.blogspot.com
Czy to o tę serię chodziło, że tylko dwie części? Również czytałam i z tego co wiem to nie jest to trylogia jednak.
OdpowiedzUsuńAutor planował trzy części, ale ostatecznie napisał dylogię zamiast trylogii. Więc tym razem wydawnictwo wydało wszystkie części :)
UsuńDziękuję za informację :D W takim razie bardzo się cieszę, bo nie mogłabym zasnąć nie poznawszy wszystkich losów bohaterów, jeśli jednak któryś tom nie zostałby wydany w Polsce, zawsze pozostaje czytanie w oryginale ;)
UsuńWitam. Nazywam się Krystian i prowadzę wyzwanie pt"Gatunkowy miesięcznik"
OdpowiedzUsuńMajowym gatunkiem jest "fantasy". Chciałbym Cię serdecznie zaprosić do wzięcia udziału w tej zabawie. Zapraszam po szczegóły ;)
http://przeczytane-slowa.blogspot.com/2014/04/gatunkowy-miesiecznik.html