Tytuł: Love, Rosie
Tytuł oryginału: Love, Rosie
Reżyseria: Christian Dritter
Czas trwania: 1 h 42 min.
Data premiery: 5 grudnia (Polska), 5 października (świat)
Love, Rosie Cecelii Ahern to historia, która oczarowała mnie od pierwszych stron. Zabawna, wciągająca, romantyczna, napisana w świetny i nietypowy sposób, z bohaterami, których nie sposób nie pokochać. Książka idealna na leniwe popołudnie i odpoczynek od codzienności, ale jednak skupiająca się na czymś zupełnie innym niż romans, zawierająca pewne wartości. Zakochałam się w perypetiach dwójki głównych bohaterów i po prostu nie mogłam odpuścić sobie zobaczenia tego na wielkim ekranie. Zwłaszcza, że to właśnie od zobaczenia pierwszego zwiastunu filmu wszystko się zaczęło. Nasłuchałam się na jego temat naprawdę sporo, a teraz w końcu po tygodniach, a nawet miesiącach wyczekiwania w końcu mogłam wyrobić sobie własną opinię. Chcecie wiedzieć jaką? .... UWAGA SPOILER! ..... Jestem absolutnie zachwycona! <3
Na początek dla osób mniej ogarniętych lub tych, które mają z tą historią po raz pierwszy do czynienia postaram się co nieco napisać o samej fabule. Mamy tu opowieść o dwójce przyjaciół - Rosie i Alexie, których nierozerwalna więź połączyła ze sobą już we wczesnym dzieciństwie. Jednak jak to w przyjaźniach damsko-męskich bywa, w końcu coś się musiało z tego wywiązać, a Rosie i Alex za żadne skarby nie chcą się do tego przyznać. Ostatecznie chłopak wyjeżdża z rodzicami do Bostonu, a Rosie zostaje w rodzinnej Irlandii, bo.... niespodziewanie zachodzi w ciążę. To jednak nie koniec, a raczej dopiero początek ich wspólnej drogi.
Film ten powstał na podstawie powieści i widać to od samego początku. Oczywiście, ze fabuła nie zgadza się w 100% z papierowym pierwowzorem, pokuszę się o stwierdzenie, że nie ma na świecie takiej ekranizacji, która spełniałaby to kryterium, ale mimo wszystko Love, Rosie nie zalicza się do najwierniejszych ekranizacji. Powiedziałabym, że jest to bardziej adaptacja filmowa. Wiele wątków zostało zmienionych, parę postaci pominiętych, ale wiecie co? Chyba po raz pierwszy w ogóle mi to nie przeszkadzało. Podczas seansu kompletnie nie obchodziło mnie, czy taka scena pojawiła się w książce czy jest tylko wymysłem scenarzystów, nie obchodziło mnie czy to ta właśnie postać wypowiedziała w książce konkretną kwestię, czy wszystko wyglądało tak jak wyglądać powinno. Po prostu wpatrywałam się jak urzeczona w ekran i nie mogłam wyjść z zachwytu!
Twórcom naprawdę dobrze udało się ukazać upływ czasu. Jakby na to nie patrzeć, akcja dzieje się przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, a ludzie przez ten czas nie mogą wyglądać tak samo. Zarówno fryzury, ubrania, a także zachowanie i po części charaktery bohaterów zmieniały się na przestrzeni lat. Mogliśmy obserwować jak Rosie z niepokornej nastolatki zmienia się powoli w dorosłą odpowiedzialną kobietę, a Alex z roztrzepanego berbecia w przystojnego, statecznego mężczyznę. Kształtowały ich także doświadczenia i ludzi, których spotykali na swojej drodze. Na ekranie widać było to niezwykle wyraźnie.
Ten film miał naprawdę wszelkie predyspozycje do stania się ckliwym melo-dramatem o straconych szansach i niedotrzymanych obietnicach, a co za tym idzie mógł z powodzeniem figurować na liście "idealnych filmów dla zakochanych". Dzięki Bogu, że tak się nie stało! Historia opowiedziana jest w prosty, przyjemny sposób, a obok scen stricte romantycznych, nie zabrakło też dużej dawki humoru. Wiele razy cała sala po prostu śmiała się na głos, a ja nie mogłam pozbyć się wielkiego banana z mojej twarzy :) Z tego powodu nie można jednak absolutnie uważać tego filmu za komedię. Niejednokrotnie było miejsce na głębsze refleksje, przemyślenia, melancholię, a nawet chwile wzruszenia. Prawdę powiedziawszy, było ich całkiem sporo, a ja cudem powstrzymywałam się od płaczu. Emocje targające bohaterami były wyczuwalne na każdym kroku i zostały przedstawione nawet lepiej niż w książce.
Love, Rosie nie byłby oczywiście taki sam bez głównych bohaterów! Lily Collins (Rosie) i Sam Claflin (Alex) to para, która zaważyła na wszystkim. Bez nich to nic nie wyszłoby dobrze. Ich oboje darzę ogromną sympatią, ale w tym filmie po prostu skradli moje serce. Pasują do siebie idealnie, na ekranie po prostu czuć było łączącą ich chemię. Także Jaime Winston (Ruby) spisała się na medal i postarała się zagrać jedną z moich ulubionych bohaterek tak, żeby mi kapcie spadły. I mi spadły, bo dosłownie wszyscy aktorzy spisali się znakomicie! Wiadomo, gra aktorska to już połowa sukcesu, a w tym filmie nie można się do niej przyczepić. Także sceneria, kostiumy, odpowiadające stylowi bohaterów, muzyka, montaż - to wszystko tworzyło niezwykle spójną i kompatybilną całość.
Love, Rosie to film wyjątkowy. Łączy w sobie przepiękną historię dwojga ludzi, którzy musieli czekać na siebie trochę za długo, z mądrym przesłaniem, humorem i cudownymi postaciami. Nie jest to najwierniejsza ekranizacja jaką oglądałam, ale nie ma to większego znaczenia. Twórcom udało się wyciągnąć z tej książki tylko to co najlepsze, samą esencję i idealnie zawrzeć ją w filmie. Obraz przepełniony jest emocjami. Szczęściem, miłością, przyjaźnią, smutkiem i bólem, a także humorem. To wszystko razem tworzy po prostu elektryzującą mieszankę. To nie jest puste romansidło, to piękna i niezwykle wzruszająca opowieść o wielkiej miłości i czekaniu na szczęście. Nie wiem, które z nich - książkę czy film - kocham bardziej. Oba te dzieła są genialne i uzupełniają się nawzajem, jednak mimo wszystko chyba bardziej skłaniam się ku filmowi. Jest on po prostu cudowny i jeśli jeszcze go nie widzieliście to musicie jak najszybciej to nadrobić, bo naprawdę warto <3
Moja ocena: 9/10
Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola
Bardzo chcę obejrzeć ten film, ale w kinach niestety już go nie zobaczę :c
OdpowiedzUsuńKsiążka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, ale zakończenia można się było spodziewać :p
W moim mieście zaczęli grać dopiero w zeszłym tygodniu, dlatego miałam okazję teraz go zobaczyć. Co do przewidywalnego zakończenia, to myślę że taki jest już urok tego typu książek/filmów. Bohaterowie tyle wycierpieli się przez cały utwór, że ostatecznie zasługiwali na happy end ;)
Usuńprzede mną nadal książka, ale z chęcią oglądnę później i film. :)
OdpowiedzUsuńJuż trzy razy ryczałam!
OdpowiedzUsuńJa niestety ani razu, ale niejednokrotnie mi się oczy zeszkliły. Chyba moje serce już się uodporniło na moje ciągłe szlochanie na książkach czy filmach ;)
UsuńMuszę koniecznie przeczytać książkę i obejrzeć film! :)
OdpowiedzUsuńhttp://zagoramiksiazek.blogspot.com/
Muszę w końcu przeczytać książkę i obejrzeć ten film ;)
OdpowiedzUsuńNiedawno przeczytałam książkę. Teraz czas na film :)
OdpowiedzUsuńmuszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńwww.zakladkaa.blogspot.com
Film bardzo mi się podobał i w moim odczuciu zmiany fabularne wyszły mu na dobre. W powieści czasem odnosiłam wrażenie, że autorka za bardzo poplątała ich losy, nie dopuszczając do głosu racjonalnych wyjaśnień.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, w filmie musieli to trochę uprościć, bo najzwyczajniej nie zmieściłby się w nim taki ogrom wydarzeń jaki mamy w książce. Czy wyszło mu to na dobre? Samemu filmowi pewnie tak, ale niektórzy mogą zarzucać twórcom spłycenie tej historii. Bądź co bądź, autorka nieźle namieszała w życiu bohaterów i nie zawsze było to racjonalne ;)
UsuńFilmu jeszcze nie obejrzałam, ale mam nadzieję, że po sesji wszystko nadrobię, bo książka mi się bardzo podobała :)
OdpowiedzUsuńRuby była rzeczywiście jedną z moich ulubionych postaci. Mówiła to, co myśli, a dzięki temu nie można było jej nie polubić. Jej historia poznania z Rosie w książce i filmie jest różna, ale cieszę się, że jej prawdziwy charakter pozostał niezmienny. :D
OdpowiedzUsuńRuby była jedną z postaci, których zepsucia nie wybaczyłabym twórcom filmu za żadne skarby. Gdyby coś zmieniliby w jej wyglądzie czy charakterze to naprawdę polałaby się krew! Wyszło jednak bardzo dobrze, żałuję tylko że jej wątek nie został bardziej rozwinięty, bo ona sama miała też nie mało przygód w swoim życiu :)
UsuńTak bardzo marzę o przeczytaniu książki, ale najwyraźniej film również jest niczego sobie! :D Chyba czas nadrobić filmowe zaległości :3
OdpowiedzUsuńCzytałam książkę i na pewno obejrzę film:)
OdpowiedzUsuńKsiążka podobała mi się zdecydowanie bardziej niż film. Podczas oglądania miałam wrażenie, że twórcy filmu pozbawili tą historię jej całej głębi i stworzyli obraz przyjemny, ale trochę banalny.
OdpowiedzUsuńMasz trochę racji, historia została trochę spłycona, ale coś za coś i nie dało się wszystkiego zawrzeć w nie całych dwóch godzinach :/ W książce losy Alexa i Rosie były o wiele bardziej skomplikowane, a ich problemy poważniejsze, ale trzeba też wziąć pod uwagę odbiorców filmu. Nie każdy lubi oglądać na ekranie życiowe dramaty, czy katastrofalne błędy bohaterów (których w książce popełniono nie mało). A jeśli film zachęci kogoś do przeczytania książki, to chyba można uznać, że spełnił swoje zadanie ;)
UsuńTo jest moje "must have" :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Debby
Zapraszam na bloga http://myslamipisane.blogspot.com/
Zacznę oczywiście od książki, bo mam na nią wielką ochotę, ale skutecznie zachęciłaś mnie do filmu. Miałam go co prawda obejrzeć wcześniej, ale najpierw się trochę zgapiłam a potem przestali grać (co okropnie mnie martwi...) i tak teraz jestem bez filmu :/ Czekam na DVD, nie wiesz może kiedy się ukaże? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;)
Gwiazd naszych wina pojawiło się na bule-ray i dvd jakoś w połowie września, wiec pewnie z love, rosie będzie tak samo. Z moich obliczeń wynika, że jakoś tak na przełomie marca i kwietnia xd
UsuńFilm jest absolutnie jednym z moich ulubionych! Mogłabym go oglądać cały czas! :)
OdpowiedzUsuńNie potrafię zrozumieć fenomenu tego filmu. :) Nie porwał, choć fajna historia, teraz zabieram się za książkę.
OdpowiedzUsuń