sobota, 17 października 2015

W życiu każdego zdarza się jakiś cud (Papierowe miasta)






Cudem osiemnastoletniego Quentina jest Margo Roth Spiegelman. Dziewczyna, w której ekscentryczność idzie w parze z tajemniczością, a w której Q kocha się od dzieciństwa. Cudem dla wielu nastolatków, którzy odpowiedzi na ważne pytania poszukują w książkach, okazała się powieść Johna Greena opowiadająca właśnie ich historię.


Papierowe miasta zyskały popularność równie szybko jak pozostałe powieści Johna Greena. Jego nazwisko już dobre kilka lat temu zaczęło kojarzyć się z jakością, do której ciężko porównać innych autorów parających się tym gatunkiem. John Green zapoczątkował nową erę literatury młodzieżowej - pouczającej i wartościowej dla młodego czytelnika, a mimo wszystko przystępnej i pozbawionej sztucznego moralizatorstwa. Nic dziwnego, że jego powieściami zaczęły interesować się duże wytwórnie filmowe.

Nie ma chyba osoby, która po Gwiazd naszych winie - ekranizacji, która wstrząsnęła wszystkimi fanami Zielonej pisaniny, nie spodziewała się po Papierowych miastach równie zachwycającego wrażenia. Twórcy postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Po obejrzeniu filmu zaczęłam zastanawiać się czy aby nie ZA wysoko. 

Nie zrozumcie mnie źle.  Papierowe miasta to pod względem produkcji film naprawdę bardzo dobry. Świetnie nakręcony, udźwiękowiony i zmontowany. Obsada była po prostu wymarzona. Nat Wolff to Quentin, o jakim marzył sam John Green. Wybranie Cary do roli Margo było decyzją ryzykowną, jednak równie dobrą. Jej unikatowa uroda świetnie dopasowała się do unikatowego charakteru bohaterki, którą zagrała. Co więc było nie tak?

Problem w tym, że sama do końca nie wiem. Umówmy się, że nie jestem ekspertką jeśli chodzi o recenzowanie filmów. Kiedy jednak przez cały seans siedzę zapatrzona w ekran, nie mogąc oderwać wzroku, od tego małego cudu, który znajduje się przede mną, wiem, że dana produkcja jest dobra i warta polecenia. Przyjemność oglądania nie zawsze rośnie wprost proporcjonalnie do wartości filmu. W przypadku Papierowych miast tak nie było.

I nie chodzi tu nawet o wierność oryginalnej książce. Sami twórcy zaznaczają, że film powstał jedynie na motywach powieści i nie jest jej wierną kopią. Obawiam się jednak, że wraz z tymi nieuchwyconymi lub wyciętymi fragmentami, zabrana została cała głębia płynąca z papierowego pierwowzoru. Bo właśnie taki jest ten film. Papierowy.

Papierowe miasta to produkcja dla mas. Twórcy tak skupili się na jej skomercjalizowaniu i zrobieniu w taki sposób, aby wszystkich zadowolić, że po drodze zgubili "to coś" co wyróżniałoby ich dzieło na tle innych skierowanych do nastolatków. Ogląda się z przyjemnością, obsada jest naprawdę świetna, nawet przesłanie pozostaje to samo, jednak nie ma w tym wszystkim głębi i polotu, jakiego można by się spodziewać po wcześniejszym przeczytaniu pierwowzoru. Szkoda, bo film miał wielkie szanse stać się kolejnym małym cudem.

Moja ocena: 6/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobał Ci się post? Chcesz na coś zwrócić uwagę? Napisz o tym w komentarzu! Wiedz, że wszystkie sprawiają mi ogromną radość i w miarę możliwości na każdy staram się odpowiedzieć :) Do dzieła!