niedziela, 30 marca 2014

Papierowe miasta - John Green





Tytuł: Papierowe miasta
Tytuł oryginału: Paper towns
Autor: John Green
Ilość stron: 400
Wydawnictwo: Bukowy las








Osiemnastoletni Quentin Jacobsen to zwyczajny niezbyt popularny nastolatek. W dzieciństwie jego najlepszą przyjaciółką była koleżanka z sąsiedztwa - niesamowita Margo Roth Spiegelman, jednak z powodu pewnego incydentu ich drogi się rozeszły. Nie stanęło to jednak na przeszkodzie uczuciom, które Q zaczął darzyć Margo. Nic więc dziwnego, że kiedy kilka lat później dziewczyna nagle pojawia się w jego oknie w stroju ninja i prosi o pomoc, Quentin po krótkim zastanowieniu się zgadza. Razem realizują misternie przygotowany plan zemsty na wszystkich, którzy kiedykolwiek naprzykrzyli się Margo. Kiedy następnego dnia Quentin dowiaduje się, że dziewczyna zniknęła w tajemniczych okolicznościach postanawia za wszelką cenę ją odnaleźć. Posługując się wskazówkami, które sama mu zostawiła Q stara się zlokalizować miejsce jej pobytu i odkryć kim tak naprawdę jest dziewczyna, którą myślał, że zna, ale w rzeczywistości było zupełnie odwrotnie.

„Rozmawianie z pijaną osobą było jak rozmawianie z niezwykle szczęśliwym trzylatkiem dotkniętym poważnym uszkodzeniem mózgu”

W książkach Johna Greena jestem zakochana od samego początku i teraz nie wyobrażam sobie, aby kiedyś miały one opuścić honorowe miejsce w moim sercu. Po wstrząsającej "Szukając Alaski" i niesamowitej oraz niezwykle wzruszającej "Gwiazd naszych winie" w końcu nadszedł czas na ostatnią w kolejce powieść Zielonego. "Papierowe miasta" leżały na półce już od jakiegoś czasu i trochę obawiałam się co też zastanę w środku. Słyszałam różne opinie, jedni mówili, że jest to najlepsza z jego książek, inni, że najgorsza, ale ja zawsze wolę sama się przekonać, więc pewnego lutowego popołudnia zaczęłam ją czytać i... nie mogłam się oderwać! John Green jak zwykle powitał mnie lekkim stylem, humorem i nieprzerwaną akcją, ale także zaskoczył oryginalnym pomysłem, niekonwencjonalnymi rozwiązaniami i czymś czego zupełnie się po nim nie spodziewałam - wątkiem kryminalnym. Co prawda przedsmak tego co pan Green ma do powiedzenia w sprawie rozwiązywania różnorakich zagadek można było znaleźć już w "Szukając Alaski", ale to dopiero tutaj odkryłam na co dokładnie go stać. Podczas czytania "Papierowych miast" trzeba naprawdę wysilić swoje szare komórki, a z odkrywania kolejnych wskazówek, które Margo zostawiała na drodze Q miałam frajdę jak mało kto ;)

„Widzisz, jestem gorącą zwolenniczką przypadkowego użycia wielkich liter. Obowiązujące zasady są okropnie krzywdzące wobec wyrazów w środku zdania.”

Oczywiście bardzo dużą rolę w końcowej ocenie danej powieści odgrywają bohaterowie. Pan Zielony ma do nich szczęście i nie ma chyba postaci, którą on stworzył, a której bym nie pokochała. Uroczy Quentin - niezbyt popularny, starał trzymać się na uboczu i uczestniczyć w życiu szkoły jedynie jako bierny obserwator, ale to właśnie dzięki niemu jeszcze bardziej pokochałam tę książkę. W tej niepozornej i trochę zagubionej postaci odkryłam tak wielkie pokłady uporu i determinacji jakich w życiu bym się po nim nie spodziewała. Można było także dostrzec jak bardzo kochał Margo i kiedy zniknęła po prostu zaczął jej szukać, bo nie wyobrażał sobie bez niej życia. Mimo, że w 90% była to tylko ślepa fascynacja i szczenięca miłość, z której zdołałby się wyleczyć to i tak czytało się o tym bardzo przyjemnie i myślę, że to co Q czuł to tej dziewczyny było całkiem urocze. Moim ulubionym typem bohaterek książkowych są silne, niezależne i trochę szalone dziewczyny (bądź kobiety) i to właśnie z nimi najbardziej się zżywam, dlatego Margo Roth Spiegelman podbiła moje serce już na samym początku. Była kreatywna, bardzo inteligenta i miała niezachwiany system wartości, którego się trzymała. Jedyne do czego mogę się przyczepić to to, że było jej w tej książce o wiele za mało, ale dobra, niech wam będzie, przymknę na to oko.

„Odchodzenie jest przyjemne i czyste, tylko kiedy zostawia się za sobą coś ważnego, coś, co miało dla nas znaczenie. Kiedy wyrywa się życie razem z korzeniami. Ale tego nie da się zrobić, dopóki nasze życie nie zapuści korzeni.”
Zauważyłam, że ważnym elementem książek Greena jest literatura. Najpierw mamy Alaskę Young i jej "bibliotekę życia", następnie Hazel Grace Lancester i "Cios udręki", aż w końcu Margo Roth Spiegelman i tomik poezji Whitmana. Nie wiem, co dzięki temu zabiegowi autor chciał przekazać swoim czytelnikom, ale z pewnością jest to coś ważnego. Myślę, że John Green poprzez właśnie wplatanie w swoje powieści czegoś co zna i kocha stara się umieścić w nich cząstkę siebie. Za to za pomocą bohaterów, ich dialogów i przemyśleń chce w sposób łatwy i przyjemny wyrazić SWOJE zdanie na dany temat i przekazać co JEMU chodzi po głowie. Bo są autorzy piszący dla pieniędzy, czy sławy, ale są też tacy jak John Green, którzy w swoje książki wkładają całe serce i duszę, a to sprawia, że są kompletnie inne, oryginalne i na swój sposób niesamowite. Chciałabym, aby wszyscy autorzy pisali z taką pasją i zaangażowaniem jak właśnie pan Green, bo to naprawdę da się wyczuć.

„Tak trudno jest odejść - dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem"

John Green. Kolejna jego książka i kolejny raz moje serce zostało roztrzaskane na milion kawałeczków. Tym razem jednak nie z powodu samej historii, a raczej jej zakończenia. Kiedy dotarłam już do ostatniego rozdziału "Papierowych miast" (a stało się to zdecydowanie zbyt szybko) i zaczęłam go czytać przyznaję - byłam roztrzęsiona i zdołowana, że ta niesamowita historia dobiega już końca. Jednak prawdziwa burza rozpętała się kiedy dotarłam na stronę ostatnią i przeczytałam ostatnią linijkę. Byłam tak zdziwiona, kiedy zamiast kolejnych ciasno zadrukowanych stron natrafiłam na pustą kartkę, że jeszcze kilkakrotnie sprawdzałam, czy aby na pewno zaraz za nią nie ma następnego rozdziału, gdzie znalazłabym odpowiedzi, na wszystkie moje pytania. Jakiś epilog, cokolwiek. Jedyna reakcja na jaką było mnie wtedy stać to "Jakto koniec?!" i "WTF! Jak to możliwe?!". Kolejny raz pan Green zaskoczył mnie swoją pomysłowością i nie powiem, że nie spodziewałam się czegoś zaskakującego na sam koniec, ale ludzie! Takich rzeczy się nie robi, bo nawet John Green nie ma w zwyczaju kończyć swoich powieści w kulminacyjnym momencie akcji. Zdecydowanie, zakończenie "Papierowych miast" należy do jednych z najdziwniejszych z jakimi miałam okazję się spotkać, ale nawet to miało w sobie trochę z niepowtarzalnego uroku jakim charakteryzują się wszystkie powieści Zielonego.

„Ludzie tworzą miejsca, a miejsce tworzy ludzi."

Słyszałam, że powyższa książka to tylko kopia debiutu Johna Greena, że nic w niej nie zaskakuje, bohaterowie są łudząco podobni to tych w "Szukając Alaski", a samemu autorowi zabrakło pomysłów. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie. W każdej opowieści jest ziarnko prawdy i rzeczywiście można doszukać się pewnych podobieństw, ale nie zmienia to faktu, że każda z powieści Greena porusza zupełnie inne tematy i problemy tak ważne dla nastolatków. Akurat ten autor ma niesamowity dar trafiania swoim przekazem wprost do serc współczesnej młodzieży i do tej pory nie mam pojęcia jakim cudem z taką łatwością przychodzi mu opisywanie problemów i sytuacji, które wcale już takie łatwe nie są.

W "Papierowych miastach" możemy znaleźć wątki mówiące o prawdziwej przyjaźni, potrzebie akceptacji, ale także ukrywaniu własnej osobowości i odkrywaniu jej krok po kroku innym ludziom. Zdecydowanie nie są to błahostki, o których można od tak napisać książkę. Te książki skłaniają do refleksji i mają za zadanie czegoś nas nauczyć o otaczającym nas świecie. Jestem pewna, że spodobają się nie tylko młodzieży, która w dzisiejszym świecie paradoksalnie wie coraz mniej i z niewielu osób może brać dobry przykład, ale także dorosłym, którzy mogą w nich odnaleźć dawno zapomniane czasy swojej młodości. Dalej, niech przypomną sobie, że oni także mieli kiedyś fazę młodzieńczego buntu i niczego nie pragnęli tak bardzo jak w końcu się usamodzielnić, bo wbrew pozorom potrzeby dzisiejszych nastolatków wcale tak bardzo nie różnią się od potrzeb tych żyjących 10, 20, czy 30 lat temu.

Moja ocena: 9/10


Pozdrawiam Was gorąco :***
Ola

10 komentarzy:

  1. Kurczę, kolejna pozytywna recenzja kolejnej książki Greena. Muszę w końcu jakąś zdobyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już od dłuższego czasu poszukuję tej książeczki, ale niestety nie ma jej w księgarni :/ Mam nadzieję, że będzie na Targach w W-wie, a jak nie to pojadę do innej księgarni ;p
    Twoja recenzja narobiła mi większego "smaka" na tą książkę i już nie mogę się doczekać jej przeczytania :)
    Pozdrawiam
    Kasia ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc Ty też będziesz na Targach w Warszawie?! Koniecznie musimy się spotkać. Koniecznie! Nie wiem, czy będą akurat "Papierowe miasta", ale mam nadzieję, że właśnie wtedy będę mogła kupić kolejną książkę tego autora w przedsprzedaży tj. "19 razy Kathriene" :)

      Usuń
  3. Czytałam ją, nawet mi się podobała, ale nie zachwyciła mnie aż tak jak "Gwiazd naszych wina"

    OdpowiedzUsuń
  4. miałam okazję przeczytać, tą książkę, jest wspaniała :)
    Pozdrawiam
    http://zwariowana-ksiazkoholiczka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + zostałaś nominowana do Liebster Blog Award
      http://zwariowana-ksiazkoholiczka.blogspot.com/2014/04/liebster-blog-award.html !

      Usuń
  5. Mam za sobą "Gwiazd naszych wina" oraz "Szukając Alaski", więc z przyjemnością sięgnę po "Papierowe miasta". :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Chętnie przeczytam tę pozycję :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dużo dobrego słyszy się ostatnio o autorze. Jeszcze nie czytałam żadnej z jego książek, ale na pewno kiedyś to zrobię :)

    OdpowiedzUsuń

Podobał Ci się post? Chcesz na coś zwrócić uwagę? Napisz o tym w komentarzu! Wiedz, że wszystkie sprawiają mi ogromną radość i w miarę możliwości na każdy staram się odpowiedzieć :) Do dzieła!