To takie śmieszne, a za razem niesamowite uczucie robić coś co się kocha, czerpać z tego maksimum przyjemności i radości, nie zwracać uwagi na kalendarze, zegarki i archiwa, a później nagle obudzić się i zdać sobie sprawę, że coś co miało zająć tylko chwilę, tak naprawdę trwa nieprzerwanie o wiele dłużej. Dokładniej dwa lata. Toż to szmat czasu! Ano tak, a ja do tej pory nie mogę uwierzyć, że mój blog, moje miejsce w sieci, moje małe dziecko jest już na takim etapie rozwoju.
Jak dziś pamiętam dzień, w którym postanowiłam, że będę blogerę i pisarzę, i zacznę tworzyć własne "coś" gdzieś w odmętach internetu. Z reguły jestem osobą bardzo porywczą i spontaniczną, ale takiego pomysłu nawet po mnie nikt się nie spodziewał. Mój słomiany zapał do wszystkiego skutecznie uodpornił większość osób w moim otoczeniu na szalone rzeczy i przedsięwzięcia kreujące się w mojej głowie. Ja sama do idei pisania czegokolwiek dla kogokolwiek podchodziłam z lekkim sceptycyzmem. Ale był dzień, potem drugi, tygodnie zmieniały się w miesiące, a tamte w półrocza, rok, a w końcu dwa lata, czyli chwilę obecną i wątpię, abym z pisania dla Was mogła już kiedyś zrezygnować.
Nie chcę żeby ten tekst był przydługi i przesiąknięty dramatyzmem, ale co poradzę? Jestem osobą sentymentalną i nie mogę zaprzeczyć, że przywiązałam się. Przywiązałam się jak cholera. Do tego miejsca. Do książek, filmów, seriali, muzyki. Do pisania, recenzowania, do każdego pojedynczego tekstu na tym blogu. Do tych komentarzy, które niezmiennie wywołują uśmiech na mojej twarzy. Do ślęczenia do późnych godzin nocnych nad kodami, grafikami i szablonami, aby wszystko było perfekcyjnie. Do całej blogosfery. Do wszystkich cudownych ludzi, których przez te dwa lata spotkałam na swojej drodze, a których imion nie wymienię, bo zajęłoby to połowę miejsca, które przeznaczyłam w głowie na ten post. Przede wszystkim do Was - do moich kochanych czytelników, którzy codziennie dają mi motywację i wiarę, że to co robię, robię "po coś", a nie "po nic".
Wiem, że nie jestem wzorem super, hiper zorganizowanej blogerki. Moje posty nie są zaplanowane w tygodniowym wyprzedzeniem. Nie mam osobnego planu każdej recenzji. Prawdę mówiąc najczęściej piszę je późnymi wieczorami w dzień publikacji, do ostatniej chwili zastanawiając się czy o niczym nie zapomniałam. Cóż, taka już jestem, ale mam wrażenie, że za bardzo Wam to nie przeszkadza. No chyba, że tak świetnie kłamiecie, wtedy macie dodatkowe propsy za grę aktorską ;) Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile znaczy dla mnie to, że mimo iż czasem (czyt. zbyt często) nawalam na całej linii i nowe posty nie pojawiają się przez tydzień lub dwa, Wy nadal czekacie, czytacie i komentujecie.
Wiem, że nie jestem wzorem super, hiper zorganizowanej blogerki. Moje posty nie są zaplanowane w tygodniowym wyprzedzeniem. Nie mam osobnego planu każdej recenzji. Prawdę mówiąc najczęściej piszę je późnymi wieczorami w dzień publikacji, do ostatniej chwili zastanawiając się czy o niczym nie zapomniałam. Cóż, taka już jestem, ale mam wrażenie, że za bardzo Wam to nie przeszkadza. No chyba, że tak świetnie kłamiecie, wtedy macie dodatkowe propsy za grę aktorską ;) Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile znaczy dla mnie to, że mimo iż czasem (czyt. zbyt często) nawalam na całej linii i nowe posty nie pojawiają się przez tydzień lub dwa, Wy nadal czekacie, czytacie i komentujecie.
Dlatego właśnie z tego miejsca (tj. sprzed ekranu mojego laptopa o godzinie 23.56, co chwila zerkając na zegarek i jak zwykle zastanawiając się czy wyrobię się przed północą) pragnę powiedzieć Wam tylko jedno słowo:
Dziękuję
Chyba nie jestem w stanie napisać już ani akapitu więcej. Rok temu o tej samej porze (no prawie) na blogu pojawił się długaśny esej, w którym poruszyłam chyba wszystkie aspekty mojego blogowania. W tym roku postanowiłam Wam tego oszczędzić. Chciałam stworzyć coś krótkiego i z klasą, i chociaż mam pełną świadomość, że nie do końca mi to wyszło, to mimo to myślę, że pierwotny cel został osiągnięty ;)
Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia w podobnym poście za rok!
Ola