poniedziałek, 28 lipca 2014

Ulubieni artyści

Muzyka to coś bez czego w dzisiejszych czasach nie wyobrażamy sobie życia, a przynajmniej ja nie wyobrażam. Słucham czegoś podczas nauki, sprzątania, jedzenia, czytania, dla relaksu lub, aby pomogła mi się skupić. Praktycznie non stop. Niezależnie od humoru, stanu zdrowia, czy ochoty. Jednak równie często zmienia się to czego słucham. Kiedy wstaję rano, żeby się obudzić puszczam sobie w łazience jakieś wesołe melodie, wieczorem zaś wolę coś spokojniejszego. Po tylu latach gust muzyczny już trochę mi się wyrobił i doskonale wiem, po co sięgam najchętniej, jednak nadal zdarzają się chwile, że po prostu coś wpadnie mi w ucho i nie opuszcza go przez dłuuugi czas. Są jednak wykonawcy/ zespoły/ utwory, których słucham już bardzo długo i nadal zachwycam się ich brzmieniem. Coś co nigdy mi się nie nudzi. Dzisiaj chcę właśnie przedstawić Wam to "coś", czyli zbiór artystów, których muzykę cenię sobie najbardziej. Zapraszam :)


Ed Sheeran
Tego przesympatycznego rudzielca z niesamowitym głosem usłyszałam po raz pierwszy w jednym z odcinków Pamiętników Wampirów. "Give me love" podbiło moje serce, miałam na nie "fazę" przez przeszło miesiąc, a niecały tydzień później dzierżyłam w dłoniach cały debiutancki album artysty. Do tej pory mogę słuchać go na okrągło i tak naprawdę nie potrafię zdecydować, którą piosenkę z tej płyty kocham najbardziej. Ed długo kazał sobie czekać na nową płytę, ale kiedy już się pojawiła... miałam z nią taki sam problem jak z tą pierwszą. Przykro mi, że tak genialny artysta stał się popularny dopiero po nagraniu hitowego "I see fire" do soundtracku jednej z części "Hobbita", bo tak naprawdę wszystkie jego piosenki są warte uwagi. Między innymi dlatego, że pisze je sam!



Imagine Dragons
Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Eda Sheerana, zespół "Imagine Dragons" poznałam dzięki pewnemu filmowi. Hit "Radioactiv" poleciał pod koniec ekranizacji "Intruza" Stephenie Meyer i wpadł mi w ucho dosłownie od pierwszej zagranej nutki. Do tej pory pamiętam, jak ostatnia scena filmu dobiegała już końca, razem z Darią zaczęłyśmy podnosić się z foteli, a wtedy poleciała ta piosenka i czas jakby się zatrzymał. Dosłownie w tej samej chwili odwróciłyśmy się do siebie i wykrzyknęłyśmy "Co to za piosenka?!" Jak można się domyślić - okres nałogowego słuchania "Radioactiv", a później "Demons" zaowocował kupnem całej płyty. Do tej pory puszczam ją sobie, kiedy mam dobry humor, ponieważ jest po prostu niemożliwie motywująca. Przynajmniej w moim odczuciu ;)



James Arthur
Ten pan jest świetnym przykładem na to, że wygrana w programie typu talent show wcale nie musi oznaczać końca muzycznej kariery tam gdzie się zaczęła. Brytyjczyk podbił świat coverem utworu Shontelle "Impossible", który wykonał podczas finału tamtejszego X-factora. W sumie to wcale się nie dziwię, ponieważ moim zdaniem brzmi on nawet lepiej od oryginału. James podbił moje serce niesamowitym wyczuciem i emocjami, które widać podczas śpiewania. Wkłada w swoją pasję całego siebie i naprawdę dobrze mu to wychodzi :) Jego płyta także znajduje się w moich skromnych zbiorach, a ja zachwycam się zarówno nastrojowymi balladami, jak i tymi bardziej ostrymi brzmieniami w jego wykonaniu ;)



Panic! At The Disco
Fascynacją tym zespołem zaraziłam się od Darii, która zaś zaraziła się od Oli i Oliwii, więc z powodzeniem można powiedzieć, że była to taka transakcja wiązana. W sumie to sama nie wiem, co tak bardzo mi się w nich podoba, bo na co dzień zdecydowanie nie słucham takiej muzyki. Coś musi być jednak w sposobie w jakim wykonują swoje utwory, co mnie kompletnie zaczarowało. Cenię ich przede wszystkim za niekonwencjonalne rozwiązania  oraz pomysł na siebie, i na to co robią. Bo sami przyznacie, że oryginalności nie można im odmówić ;)



Yiruma
Ten pan nie urzekł mnie swoim zniewalającym głosem. Nie przekonał mnie do siebie chwytliwymi, bądź mądrymi tekstami. On podbił moje serce po prostu kwintesencją piękna. Samą muzyką. Mało jest piosenek, które wywołują we mnie stan kompletnego otępienia, wprawiają mnie w stan melancholii i zadumy, wywołują najróżniejsze emocje, doprowadzają do płaczu. Yirumie udaje się to za każdym razem. Jego utwory to muzyka w najczystszej postaci. Bez żadnych remixów, ani poprawek. I właśnie taka najbardziej mi się podoba :)


Jak widzicie w tym zestawieniu znaleźli się sami mężczyźni. Muszę przyznać, że nie zdawałam sobie z tego sprawy dopóki nie skończyłam ich wymieniać i nie przeszłam do podsumowania całego posta. Oczywiście słucham bardzo wielu wykonawców, także kobiet, ale to ci artyści znajdują się na czołowym miejscu w moim sercu. A z tych "innych wykonawców" mogę wymienić między innymi Beyonce. Nie wszystkie jej utwory mi się podobają, ale mam swoich ulubieńców, których kocham bezgranicznie. Lana del Rey, Birdy, Myslowitz, OneRepublic, Coldplay... naprawdę tego sporo. Bo po prostu kocham muzykę i nie potrafię ograniczyć się do tylko jednego gatunku, wykonawcy, artysty, muzyka, jak zwał tak zwał ;) A jakie są Wasze typy?


Ps. Jutro z samego rana wyjeżdżam na kolonie do Grecji i wracam dopiero 10 sierpnia, więc nie zdziwcie się jeśli na blogu nie pojawi się nic oprócz "Podsumowania lipca", które zdążyłam napisać już wcześniej. Jednak nadal będę aktywna na fanpage'u bloga, więc jeśli jeszcze go nie polubiliście to lepiej zróbcie to szybko ;)

Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

sobota, 26 lipca 2014

Kiedy świat spowija mrok...





Tytuł: W ciemności
Tytuł oruginału: Der verlorene Blick: Leonies Geschichte; Ein Mädchen erblindet
Autor: Jana Frey
Ilość stron: 126
Wydawnictwo: Ossolineum







Na tę książkę natknęłam się zupełnie przypadkiem przechadzając się między regałami w miejskiej bibliotece. Taka mała, niepozorna, siedziała wciśnięta między dwa opasłe tomiska na najniższej półce i dla reszty czytelników pozostawała zupełnie niezauważalna. Jednak ja, gdy tylko na nią spojrzałam wiedziałam, że coś się święci. Zapamiętałam, że kiedyś bardzo polecała mi ją Daria i od tamtej pory bezskutecznie usiłowałam ją przeczytać. Nie zastanawiając się zbyt długo, zabrałam ją ze sobą, a jej lektura przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Zapraszam!

Leonia to zwykła nastolatka. Mieszka w małym domku z ogrodem na obrzeżach miasta wraz z rodzicami i dwójką rodzeństwa, ma najlepszą przyjaciółkę Jannę, niesamowity talent plastyczny i wielkie, szmaragdowozielone oczy, które przykuwają uwagę każdego kto na nią spojrzy. Właśnie te oczy tak zauroczyły Frederika, starszego kolegę dziewczyny. Jej życie układa się idealnie, świat stoi przed nią otworem, a w głowie ma mnóstwo planów na przyszłość. Aż do tragicznego wypadku, na skutek którego Leonia traci coś, bez czego wydawałoby się - nie da się żyć. Wzrok. W podążaniu tą nową, ciemną ścieżką pomagają jej rodzina i przyjaciele, bez których jej powrót do zdrowia stałby się jeszcze bardziej bolesny i traumatyczny. 

Czy zastanawialiście się kiedyś jak to jest żyć, bez jednego ze zmysłów? A bez tego najważniejszego? Na pewno każdy z nas zna zabawę w ciuciubabkę. Ba! Każdy z nas na pewno sam niejednokrotnie się w nią bawił. Jednemu z dzieci zawiązywało się oczy, następnie okręcało się go kilka razy wokół własnej osi, aby stracił orientację, a reszta uciekała w obawie przed złapaniem. Oczywiście najlepszym momentem zabawy był jej koniec, kiedy można było ściągnąć opaskę i zobaczyć ile dzieci się złapało. A co jeśli taki moment nigdy by nie nastąpił? Jeśli bylibyśmy skazani na wieczną ciemność wokół nas do końca życia? Taka perspektywa na pewno przeraziłaby wiele osób. Część z nich wolałaby umrzeć niż zostać niewidomym. Właśnie taki los spotkał piętnastoletnią Leonię. Dziewczyna w jednej chwili widziała doskonale, a już po chwili zdarzył się wypadek, po którym cały jej świat przysłoniła ciemność.

Jana Frey posługuje się bardzo lekkim, przyjemnym stylem. Nie jest on jakiś wyrafinowany, powiedziałabym raczej - życiowy. Tak jak ta historia. Do ostatniej chwili nie wiedziałam, że "W ciemności" napisane zostało na podstawie autentycznych wydarzeń, że naprawdę istnieje ktoś taki jak niewidoma Leonia, jak Frederik, który zakochał się w jej szmaragdowych oczach, czy chociażby Grischa - cudowne dziecko. To naprawdę pozwoliło lepiej utożsamić się z bohaterami, a także podejść do tej książki bardziej osobiście. Łatwiej jest przyjąć do wiadomości, że wydarzenia zawarte w książce, są tylko i wyłącznie wymysłem autora, niż uświadomić sobie, że coś takiego przydarzyło się prawdziwym ludziom, w prawdziwym świecie i w każdej chwili może przydarzyć się także tobie.

Bardzo polubiłam główną bohaterkę. Całą historię poznajemy właśnie z jej perspektywy, dzięki czemu ze zdwojoną siłą doświadczyłam wszystkiego co czuła. Poznałam każdą jej myśl i razem z nią wędrowałam przez ten ocean cierpienia, bólu, smutku, samotności, rezygnacji, a finalnie także szczęścia. Bo wszelkiego rodzaju emocje, po prostu wylewają się z tej książki. I nie są to jednak tylko odczucia głównej bohaterki. Widziałam co czuli jej rodzice, jej młodszy i starszy brat, jej wszyscy przyjaciele. Jak wszyscy jej współczuli i próbowali pomóc jak tylko mogli. Ale widziałam także niezrozumienie i brak akceptacji ze strony jej rówieśników, czy chociażby zwykłych ludzi na ulicy i zrobiło mi się z tego powodu trochę przykro. Przecież zdrowy, czy też nie, każdy z nas jest człowiekiem i oczekuje takiego samego traktowania od wszystkich, bez wyjątku!

Czytając tę książkę niejednokrotnie próbowałam wyobrazić sobie tę sytuację, postawić się na miejscu Leoni i za każdym razem było to dla mnie tak przerażąjące i wstrząsające przeżycie, że nie potrafię opisać tego słowami. Bo co by się stało, gdybym rzeczywiście straciła wzrok? Nie nie zachwycać się pięknem rozgwieżdżonego nieba nocą, nie otworzyć oczu zbudzona porannymi promieniami słońca wpadającymi przez okno, nie zobaczyć twarzy swoich bliskich, nie przeczytać żadnej książki. Nigdy więcej. Najprawdopodobniej zawaliłby mi się cały świat. Nie chciałabym dalej żyć. Nie mogłabym dalej żyć w tej ciemności. Ale takie same myśli nachodziły mnie za każdym razem, kiedy próbowałam wyobrazić sobie utratę jakiegokolwiek zmysłu. Tak naprawdę nie potrafię zdecydować, co zabolałoby mnie bardziej. Lektura tej krótkiej, bo krótkiej, za to niesamowicie poruszającej książki bardzo wiele mnie nauczyła. Między innymi doceniać to co się ma, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam coś utracić.

"W ciemności" to książka, która poruszyła w moim sercu najwrażliwsze struny. Wiele rzeczy mnie nauczyła i na pewno sięgnę po nią jeszcze wielokrotnie. Ukazuje poruszającą historię dziewczyny pokrzywdzonej przez los i przez życie, która mimo początkowego żalu, bólu i niechęci, nie poddaje się i walczy o nowe życie dla nowej siebie. Naprawdę warto po nią sięgnąć :)

Moja ocena: 7/10





Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

czwartek, 24 lipca 2014

Niezgodna - Veronica Roth






Tytuł: Niezgodna
Tytuł oryginału: Divergent
Autor: Veronica Roth
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Amber







Nie lubię książek, wokół których już od dnia premiery jest więcej szumu niż one same są tego warte. Ta cała promocja w mediach, mnóstwo pozytywnych opinii od "ekspertów" - ludzi, których tak naprawdę nie znamy i nie wiemy, czy to co spodobało się im, na pewno spodoba się nam, no i oczywiście próby wybicia się kosztem innych książek. Właśnie taką pozycją jest dla mnie "Niezgodna" autorstwa Veronici Roth, która dzięki podobieństu do bestsellerowej trylogii Susanne Collins szturmem podbiła rynek wydawniczy na całym świecie. Mimo to zdania na jej temat od samego początku były podzielone, a pozytywne recenzje równoważyły się z tymi negatywnymi. Ja sama byłam do niej nastawiona bardzo sceptycznie, ponieważ "Igrzyska śmierci" uwielbiam i naprawdę denerwowały mnie te wszystkie porównania, których całą masę można znaleźć nawet na samej okładce. Miałam już nawet w ogóle po nią nie sięgać, ale ostatecznie się przemogłam i postanowiłam dać dziełu Roth jedną jedyną szansę. Czy słusznie? Tego dowiecie się z recenzji :)
„Ci, którzy chcą władzy i ją osiągają, żyją w ciągłym strachu, że ją stracą.”

Przyszłość. Przed wielu laty ludzie uświadomili sobie, że za toczone na świecie wojny nie można winić przekonań religijnych, pochodzenia, czy koloru skóry, a wady ludzkiej osobowości. Ich skłonność do czynienia zła i ulegania wpływom. Podzielili się na pięć frakcji, z których każda z nich miała zająć się zniszczeniem jednej z cech, które odpowiedzialne są za nieporządek na świecie. Ci, którzy potępili agresję, stworzyli Serdeczność. Ci, którzy potępili ignorancję, stali się Erudytami. Ci, którzy potępili dwulicowość, stworzyli frakcję Prawości. Ci, którzy potępili egoizm, stali się Altruistami. A ci, którzy potępili tchórzostwo, są Nieustraszonymi. Każdy obywatel Chicago w wieku szesnastu lat po przejściu testu predyspozycji musi w krwawej ceremonii zdecydować, do której frakcji chce należeć. Beatrice Prior, wychowana w Altruizmie dokonuje wyboru, który zadziwia wszystkich, nawet ją samą. Jej decyzja nie jest jednak tak do końca bezpodstwna. Tris jest bowiem Niezgodną - osobą, która łączy w sobie cechy kilku frakcji i według władz musi zostać wyeliminowana. Czy porzucając rodzinę i przechodząc do Nieustraszonych dziewczyna będzie mogła poczuć się bezpiecznie?

„Uznajemy zwyczajne akty męstwa,odwagę,która każe jednej osobie stanąć w obronie drugiej.”

Muszę przyznać, że pierwsze wrażenie po przeczytaniu tej książki nie było zbyt pozytywne. Akcja rozwija się niesamowicie wolno. Przez pierwszą połowę praktycznie nic się nie dzieje, nie mają miejsca żadne znaczące wydarzenia, zamiast tego jesteśmy zasypywani masą zbędnych opisów i niepotrzebnych monologów. Autorka stara się przy jak najmniejszym nakładzie pracy przekazać jak najwięcej informacji i jakoś przybliżyć nam świat, który stworzyła, jednak przez niezbyt dobry warsztat pisarski i mały zasób słownictwa opisy nie są wystarczająco szczegółowe i plastyczne. Na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z osobą bardzo młodą i niedoświadczoną. Miejscami fabuła jest albo po prostu nudna, albo rozwleczona i nijaka tak bardzo, że sprawia takie wrażenie. Zdarzały się dobre momenty, jakby przebłyski potencjału drzemiącego w tej książce, ale po chwili autorka znowu wracała do starych nawyków i cała nadzieja, którą w nich pokładałam znowu znikała. Tak jakby autorka miała pomysł tylko na część książki, część wydarzeń i część bohaterów, a reszta to tylko niepotrzebne zapychacze, które kompletnie nic nie wnoszą, ani do fabuły, ani nie mają wpływu na rozwój akcji.

Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, a całą historię poznajemy z perspektywy szesnastoletniej Beatrice Prior - Altruistki, która z niezrozumiałych powodów porzuca rodzinę i przechodzi do niebezpiecznej frakcji Nieustraszonych. Przyznaję, że niezbyt się polubiłyśmy i tak jak na początku nawet ją tolerowałam, tak przez resztę książki była po prostu nie do zniesienia. Dopiero na sam koniec zrobiła się jakaś żywsza i zyskała trochę w moich oczach. Bo prawda jest taka, że Tris jest po prostu nudna, samolubna, a i mądrością nie grzeszy. Na dodatek troszczy się tylko o siebie i za nic ma pomoc przyjaciołom oraz ich problemy. Została wykreowana tak jakby autorka chciała za wszelką cenę odseparować ją od reszty i na siłę udowodnić, że nie pasuje ona do swojej frakcji. Myślałam, że jej imię za bardzo będzie kojarzyć mi się z Tris Merigold z "Sagi o wiedźminie", ale główna bohaterka tej powieści jest tak papierowa, płaska i wyidealizowana, że zdecydowanie mi to nie grozi. Z resztą pozostali bohaterowie wcale nie są lepsi. Tak samo płascy i nierealni, bez żadnego wyrazu. Do żadnego z nich nie zdołałam też bardziej się przywiązać.

Biorąc pod uwagę sam pomysł i oryginalność to nie jest tak źle. Autorka miała naprawdę sporo do powiedzenia w tym temacie, ale po prostu nie umiała tego ubrać w słowa. Bo sama książka jest po prostu niedopracowana i pełna sprzeczności. Najpierw informują nas, że członkowie różnych frakcji mijają się na ulicach, w środkach komunikacji miejskiej, a nawet chodzą do jednej szkoły, a już po kilku stronach Tris staje przed niezwykle ważnym wyborem, czy zostać z rodziną w swojej frakcji, czy dołączyć do Nieustraszonych i już nigdy więcej jej nie zobaczyć. Gdzie jest spójność ja się pytam?! Takich kwiatków jest o wiele więcej i co uważniejszego czytelnika potrafią one nie tyle zmylić, co po prostu zirytować. Całe tło dla wydarzeń, a także świat przedstawiony wykreowane są bardzo niedokładnie, raczej tylko zarysowane. Mimo, że sam pomysł frakcji był bardzo dobry, to przecież z góry wiadomo, że ludzie są różnorodni i nie da się podzielić ich wyłącznie według kilku głównych cech. Już większym pomyślunkiem wykazała się na tym polu Suzanne Collins dzieląc Panem według umiejętności mieszkańców. Brakowało mi w tym wszystkim szczegółów i jakiegoś logicznego wyjaśnienia które sprawiłoby, że wszystko nie miałoby tak idiotycznego wydźwięku.

"Niezgodna" nie jest zbyt dobrą powieścią. Niektórzy pisali, że przynajmniej czytało im się ją bardzo szybko. Niestety w moim wypadku przeszkadzało w tym praktycznie wszystko. Schematyczność, nieprzemyślane i jakby niedokończone sytuacje skutecznie odebrały mi radość z czytania. Naprawdę nie rozumiem tych wszystkich zachwytów, tak samo nie rozumiem jak można było porównać to coś do genialnych "Igrzysk śmierci". Tam przynajmniej wszystko trzymało się kupy, główna bohaterka nie męczyła, a raczej budziła sympatię, a akcja była wartka i ciekawa. Na dodatek Suzanne Collins stworzyła coś oryginalnego i z mądrym przekazem. Ukazana była niechęć i pogarda dystryktów w związku z organizacją Igrzysk, za to w "Niezgodnej"  przemoc i agresja są propagowane i uważane między innymi przez frakcję Nieustraszonych za wyznacznik bycia odważnym i sposób na życie. Tutaj męstwo to powszechnie okazywane akty przemocy. Jeśli chcecie to możecie przeczytać. Z czystej ciekawości. Jednak nie oczekujcie zbyt wiele, a nawet jeśli nie przeczytacie to gwarantuję, że nie stracicie zbyt wiele.

Moja ocena: 3/10


Ps. W końcu, po miesiącach zastanawiania się i zwlekania z decyzją założyłam fanpage bloga! Serdecznie zapraszam do polubienia ----> [KLIK]

Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

sobota, 19 lipca 2014

Filmowo: Jak wytresować smoka 2





Tytuł: Jak wytresować smoka 2
Tytuł oryginału: How to Train Your Dragon 2
Scenariusz/reżyseria: Dean DeBlois
Czas trwania: 1 godz. 45 min.
Data premiery: 20 czerwca (Polska), 16 maja (świat)








Filmy animowane. Wszyscy je kochamy i choć nie wszyscy tak jak ja wychowali się na nich, to jestem pewna, że każdy z nas niejeden taki w swoim życiu widział. Wiodącym twórcą tego typu produkcji jest oczywiście Walt Disney i to jego bajkom wielokrotnie udało się podbić serca milionów widzów na całym świecie - nie tylko dzieci. Bo kto nie znałby "Małej syrenki", nie pokochał magicznej historii Kopciuszka, czy nie uronił choć jednej łzy na "Królu lwie". To właśnie one uważane są a tzw. "klasyki" i to do nich najczęściej wracamy. W ostatnich latach powstało jednak mnóstwo nowych filmów, które zachwycają nas nie tylko mistrzowsko dopracowaną animacją, efektami, czy muzyką, ale niosą za sobą także kilka ważnych lekcji. Zaliczyć się może do nich między innymi "Jak wytresować smoka 2" wyprodukowany przez DreamWorks Animations.


Do obejrzenia tego filmu tak naprawdę zmusił mnie mój młodszy brat, ale już po kilku minutach zakochałam
się w tej historii i z niecierpliwością czekałam na drugą część. Pierwsza opowiada historię piętnastoletniego Czkawki - wikinga mieszkającego wraz z plemieniem na skalistym wybrzeżu wyspy Berg, który pewnego dnia znajduje w lesie rannego smoka. Chłopak od początku czuje dziwne przyciąganie do stworzenia, przed którym wszyscy tak go ostrzegali  i postanawia mu pomóc. Z czasem Czkawka i Szczerbatek uczą się siebie nawzajem, udowadniając, że przyjaźń człowieka ze smokiem rzeczywiście jest możliwa. Akcja drugiej części rozpoczyna się 5 lat po zakończeniu poprzedniej i traktuje o przygodach mieszkańców Berg po zjednoczeniu rasy smoków. Na horyzoncie pojawia się nowy wróg, do podjęcia są nowe ważne wybory, a bohaterowie muszą stanąć do obrony swojej ukochanej wioski.



Animacja oraz efekty, także te trójwymiarowe stały na naprawdę wysokim poziomie. Głębia kolorów, światłocienie - to wszystko sprawiało, że film oglądało się bardzo przyjemnie i nawet kiedy nic ciekawego się nie działo zawsze można było podziwiać niesamowite widoki w tle. Muzyka może i nie była jakaś wybitna, ale nie kuła po uszach i wszystko do siebie pasowało, dlatego nie mam się do czego przyczepić. Wartości, które film niesie za sobą także nie umknęły moje uwadze i są zdecydowanie warte wspomnienia. Większość tego typu bajek skupia się na ukazaniu walki dobra ze złem i tutaj także jej nie zabrakło. Postacie są bardzo wyraźnie zarysowane i na pierwszy rzut oka widać kto jest kim. Jednak nie to było najważniejsze. Twórcom idealnie udało się ukazać siłę przyjaźni jaka połączyła bohaterów. Oni naprawdę zrobiliby dla siebie wszystko, nawet skoczyli w ogień (co z resztą także im się zdarzało). Ponadto miłość. Jej także było tutaj sporo, ale nie myślcie sobie, że w filmie o smokach było miejsce na mdłe czułości. Bardziej skupiono się na miłości ojcowskiej, matczynej, a także miłości władcy do swych poddanych. Było to zdecydowanie coś innego, nowego, co także zrobiło na mnie nie małe wrażenie.



Obejrzenie "Jak wytresować smoka 2" naprawdę bardzo mnie zaskoczyło i to w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Przygody dzielnych wikingów śledziłam z zapartym tchem, a niesamowite efekty i muzyka tylko dodawały całej produkcji smaczku i polotu. Tak jak pierwsza część skupiała się głównie na Czkawce, jego przyjaźni ze smokami i próbie przekonania do nich reszty swoich rodaków, tak w drugiej historia bardziej się rozwija. Pojawiają się kolejne zaskakujące fakty, a przeszłość bohaterów wcześniej sprawnie skrywana powoli wychodzi na jaw. Dodatkowo twórcy w końcu uchylili rąbka tajemnicy i podzielili się z widzami ujmującą historią rodziców Czkawki, która po prostu chwyciła mnie za serca, a pod koniec uroniłam nawet kilka łez. Jedyne co mi się nie podobało to chyba tylko końcówka, który moim zdaniem była trochę naciągana i niezrozumiała i może jeszcze to, że w "Jak wytresować smoka 2" było trochę za mało samego tresowania, ale wybaczam. Dla tak genialnej bajki naprawdę warto. Polecam wszystkim. Tę pierwszą część jak i jej kontynuację. Polecam tym małym jak i dużym, rodzicom, dziadkom, przyjaciołom i rodzeństwu. Takie bajki aż chce się oglądać.

Moja ocena: 7/10




Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

środa, 9 lipca 2014

Sekret Julii - Tahereh Mafi






Tytuł: Sekret Julii
Tytuł oryginału: Unravel Me
Autor: Tahereh Mafi
Ilość stron: 437
Wydawnictwo: Moondrive (Otwarte)







"...słowa żyją tak długo, jak długo ludzie je pamiętają"

Po wyzwoleniu się spod rządów Warnera i ucieczce z kwatery głównej Komitetu Odnowy Adam i Julia trafiają do Punktu Omega - miejsca, które oprócz ośrodka budzącej się rebelii  i tajnego centrum badawczego pełni jeszcze jedną ważną funkcję. Jest prawdopodobnie jedynym bezpiecznym schronieniem dla ludzi takich jak Julia - dla odmieńców. Wydawałoby się, że dziewczyna doskonale się tu odnajdzie i w końcu zdobędzie tę namiastkę normalności, której tak bardzo pragnęła i o którą musiała zaciekle walczyć, nie tyle z innymi, co z samą sobą. Niestety. Rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Ludzie nadal są wobec niej nieufni, każdy wymaga jak najszybszego przystosowania się do panujących warunków i gotowości do walki, a sama Julia ma w głowie coraz większy mętlik. Na dodatek Adam - miłość jej życia nagle zaczyna się od niej oddalać, unikać kontaktu. Wkrótce dziewczyna poznaje powód dziwnego zachowania chłopaka. Powód, który może przekreślić ich marzenia o wspólnym szczęściu.

"Nadzieja może popchnąć człowieka do straszliwych rzeczy"

Kontynuacje serii bywają naprawdę różne. Zwykle nie dorównują one poziomem swoim poprzedniczkom i są od nich zwyczajnie gorsze. Ale jest mały ułamek książek, które wybijają się z tego schematu. Kiedy trafiła mi się okazja przeczytania "Sekretu Julii" tak naprawdę nie wiedziałam, na którą z nich trafię. Jakby na to nie patrzeć Dotyk Julii to książka, która wywołała na rynku wydawniczym nie małe poruszenie i w zastraszającym tempie podbiła serca milionów czytelników. Niestety na mnie nie zadziałał jej czar i mimo, że uważałam i nadal uważam ją za książkę bardzo dobrą to nie wywołała ona u mnie żadnych szczególnych emocji. Dlaczego więc postanowiłam sięgnąć po jej kontynuację? Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem. Chyba chciałam dać tej serii po prostu jeszcze jedną szansę. Liczyłam na to, że ta część zdoła wszystko naprawić, a jej magia stąpi na mnie i pozwoli zakochać się w świecie stworzonym przez Tahereh Mafi tak jak tysiącom ludzi przede mną. Czy tak się stało?

Tahereh Mafi to pisarka bardzo specyficzna. Jej styl pisania albo pokocha się od pierwszego zdania, albo znienawidzi tak bardzo, że już nigdy nie będzie się w stanie sięgnąć po żadną z jej książek. Ja całe szczęście od początku zaliczałam się do tej pierwszej grupy i już nigdy nie zamierzam jej opuścić. Język, którym posługuje się autorka, tak czysty, piękny i kwiecisty, w ogóle nie pasują do antyutopijnej rzeczywistości, którą opisują. Niesamowicie plastyczne i dopracowane opisy ukształtowały coś tak realnego w swojej brutalności i złożoności, że to aż przerażające. Nikt nie chciałby mieszkać w takim miejscu, a mimo to świat przedstawiony w tej powieści... fascynuje. I to od samego początku, aż do końca. Czytając, a właściwie pochłaniając tę książkę skupiałam się na każdym detalu, chłonęłam wszystko co autorka skłonna była zdradzić i ciągle było mi mało. Naprawdę niesamowite!

Nie musimy nic robić, żeby umrzeć. Możemy przez całe życie ukrywać się w komórce pod schodami, a śmierć i tak nas znajdzie. Zjawi się ubrana w pelerynę niewidkę, machnie czarodziejską różdżką i strzepnie nas z tego świata, kiedy będziemy się tego najmniej spodziewali. Wymaże wszystkie ślady naszego istnienia na ziemi i wszystko to zrobi za darmo. Nie poprosi o nic w zamian. Ukłoni się na naszym pogrzebie, przyjmie wyrazy uznania za dobrze wykonaną robotę i zniknie. Życie jest trochę trudniejsze."

Kolejną cechą, za którą cenię sobie pióro Mafi to postacie. A właściwie to, co one czują. Każdy z bohaterów wykreowany jest tak perfekcyjnie, że aż chce się doszukać w nich jakiegoś błędu, potknięcia, które pozwoli nam upewnić się, że jest to tylko fikcja literacka, a nie prawdziwi ludzie z krwi i kości. Na dodatek sposób w jaki autorka opisuje ich emocje i uczucia po prostu jest nie do opisania. Te wszystkie metafory, porównania, a także przekreślenia idealnie obrazują skomplikowaną strukturę ludzkiego umysłu, serca i duszy. W tej książce nic nie jest proste, a każdy z bohaterów ma swoje demony, z którymi musi się uporać. Mimo, że narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, a o wszystkich wydarzeniach dowiadujemy się z perspektywy Julii, tak naprawdę żaden z bohaterów nie jest nam obcy. Jak na dłoni widać zachodzące w nich zmiany, chwile złości i wahania. Miłość, strach, ulga, niepokój, zazdrość - wszystkie te uczucia odbierałam ze zdwojoną siłą. Czułam się jakbym była w tej książce.

Julia to postać, która zaciekawiła mnie już w pierwszej części. Niby taka nieśmiała, wycofana, strachliwa, jednak w chwilach największego zagrożenia potrafiła pokazać, że jej zależy, że nie myśli tylko o sobie, że potrafi zawalczyć o coś, co kocha. W tej części jej zachowanie uległo zmianie. Przybycie do Punktu Omega widocznie otworzyło w niej pewną blokadę, mimo, że zajęło jej to trochę czasu. Stała się silniejsza. Starała się być sobą i podejmowała kolejne próby walki z demonami przeszłości, które przypominały o sobie na każdym kroku. Trudno o lepszą główną bohaterkę. Odważną, jednak z pozostającym w niej ułamkiem tej dziewczęcej łagodności, którą zawsze w sobie miała. Na dodatek jej głębokie przemyślenia, uczucia, wrażliwość i rozdarcie pomiędzy swoimi wyborami uczyniło z niej osobę bardzo realistyczną, której nie sposób nie pokochać. Przy niej nawet nietolerowany przeze mnie Adam zyskał w moich oczach. Inne postacie także obdarzyłam sympatią, jednak moim numerem 1 bohaterów drugoplanowych na zawsze pozostanie Kenji - chłopak obdarzony niespotykaną wręcz charyzmą i humorem.

"- Kim ty właściwie jesteś?Nie znam tego Warnera. Nie poznaję go. Uśmiecha się do siebie. Z powrotem siada. - Nikt inny nie musi tego wiedzieć.- Nie rozumiem.- Ja wiem, kim jestem - mówi. - I to wystarczy."


"Sekret Julii" to książka, w której nieustannie coś się dzieje. A dzieje się całkiem sporo i zdecydowanie więcej niż w pierwszej części. Autorka nie raz zaskoczyła mnie swoją oryginalnością i pomysłem na fabułę. "Dotyk Julii" skupiał się głównie na przemyśleniach głównej bohaterki, związku z Adamem i ewentualnie próbach wydostania się z kwatery głównej Komitetu Odnowy. Tutaj zaś poznać możemy dodatkowo strukturę i politykę świata wykreowanego przez Tahereh Mafi, a także przyjrzeć się z bliska budzącej się rebelii. Na światło dzienne nieustannie wychodzą nowe zdumiewające fakty, a do akcji wkraczają nowi, dynamiczni bohaterowie. Stanowiło to także świetne tło dla wątku romantycznego tej powieści. Po dotarciu do Punktu Omega sielanka zakochanych nie trwała zbyt długo. Związek Adama i Julii przechodzi poważny kryzys. Przez jakiś czas było mi z tego powodu nawet żal i życzyłam tej parze jak najlepiej, ale później do akcji wkroczyła szarmanckość i nieodparty urok osobisty Warnera, które powaliły mnie na kolana i kompletnie odciągnęły od nich moją uwagę. Jest to zdecydowanie najlepsza postać męska w tej serii. Jak nie w ogóle.

Kontynuacja "Dotyku Julii" zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Obok świetnie wykreowanych postaci i wartkiej akcji spotkać można także niesamowitą dawkę uczuć i realizm jakiego nie uświadczymy w niektórych książkach obyczajowych. U Tahereh Mafi nie ma lania wody. Każde wydarzenie jest "po coś" i dodatkowo niesie za sobą głębokie przesłanie. Zdecydowanie warto sięgnąć po obie części tej serii, a także po trzecią, której co prawda jeszcze nie czytałam, ale po tak genialnej kontynuacji polecam w ciemno. Co oczywiście nie zmienia faktu, że i tak zamierzam po nią sięgnąć. I to w niedalekiej przyszłości :)


- Chcę być tym przyjacielem, w którym się beznadziejnie zakochasz. Tym, którego weźmiesz w ramiona i do swojego łóżka, i do osobistego świata w swojej głowie. Takim przyjacielem chcę być - mówi. - Takim, który zapamięta rzeczy, które mówisz, i kształt twoich ust, kiedy je mówisz. Chcę znać każdą krzywiznę, każdy pieg, każde drżenie twojego ciała, Julio [...] Chcę wiedzieć, gdzie cię dotykać - mówi - Chcę wiedzieć, jak cię dotykać. Chcę wiedzieć, jak cię przekonać, żebyś stworzyła uśmiech tylko dla mnie. [...] -Chcę być twoim przyjacielem - mówi - Chcę być twoim najlepszym przyjacielem.”


Moja ocena: 8/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

niedziela, 6 lipca 2014

(chwilowe) pżegnanie z Obozem Herosów






Tytuł: Ostatni olimpijczyk
Tytuł oryginału: The last olimpian
Autor: Rick Riordan
Ilość stron: 373
Wydawnictwo: Galeria Książki







Dzisiaj pragnę bliżej przyjrzeć się "Ostatniemu olimpijczykowi", czyli ostatniej już książce z serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy". Wcześniej udało mi się zrecenzwać także dwa pierwsze tomy, czyli Złodzieja pioruna oraz Morze potworów. Miałam nawet skryty plan napisania oddzielnych recenzji dla wszystkich pozostałych części, ale później stwierdziłam, że byłoby to po prostu bez sensu, ponieważ każda z nich traktowałaby dokładnie o tym samym. Tak, nieskończona ilość "ochów" i "achów", które musiałabym napisać to chyba jedyne co te recenzje mogłyby zawierać i jestem pewna, że po pewnym czasie czytanie w kółko tego samego naprawdę może się znudzić, a nawet obrzydnąć xD Jednak zrecenzowanie ostatniego, finałowego już tomu to w moim przekonaniu pewnego rodzaju obowiązek i sposób na pożegnanie, zamknięcie, a także podsumowanie całej serii. Inaczej czułabym się jakaś taka niekompletna.

Półbogowie w Obozu Herosów przez cały rok przygotowywali się do wojny i ostatecznego starcia z armią Kronosa, wiedząc, że bez pomocy boskich rodziców mają nikłe szanse na zwycięstwo. Ale tamci mają na głowie masę innych problemów. Zmuszeni do powstrzymania siejącego zniszczenie Tyfona zostawiają Olimp praktycznie bez ochrony. Tę okazję z powodzeniem wykorzystuje Pan Czasu i sprawnie przygotowuje się do natarcia na Nowy Jork. Percy Jackson i reszta herosów muszą działać jak najszybciej, ponieważ z każdą kolejną osobą przechodzącą na stronę wroga, moc Tytanów rośnie. Tymczasem wielkimi krokami zbliżają się szesnaste urodziny syna Posejdona, a co za tym idzie - rozwiązanie pradawnej przepowiedni. Kiedy na ulicach Manhattanu toczy się bitwa w obronie cywilizacji Zachodu, chłopak zaczyna mieć przerażające wrażenie, że walczy... z własnym przeznaczeniem.  

Moja przygoda z tą serią zaczęła się niemalże rok temu, kiedy to pewnego lipcowego popołudnia wybrałam się z ciocią do księgarni, aby wybrać sobie urodzinowy prezent. Pamiętam, że słyszałam wiele dobrego o tej serii, a jako, że mitologia od zawsze bardzo mnie interesowała długo nie zastanawiałam się nad wyborem. Byłam bardzo dumna, że "Złodziej pioruna" zamieszkał na mojej półce, ale sięgnęłam po niego nie bez pewnych wątpliwości i pytań, na które za wszelką cenę chciałam poznać odpowiedź. Najlepiej jeszcze przed przeczytaniem ;) Czy książka na pewno mi się spodoba? Jak autorowi udało się połączyć czasy starożytne z tymi współczesnymi? I czy nie będzie to kolejna głupia młodzieżówka, w której nic się nie dzieje, a głównym wątkiem będzie trójkąt miłosny między bohaterami? - zdawałam się słyszeć w swojej głowie. Teraz z perspektywy czasu wiem, że były to najgłupsze pytania jakie mogły przyjść mi na myśl, bo w świecie wykreowanym przez Ricka Riordana zakochałam się od pierwszych stron.

Chyba największą zaletą tej serii jest właśnie związek z mitologią grecką i światem starożytnym oraz ich połączenie z współczesnością. Rick Riordan udowadnia, że nudne podręczniki, trudne do zapamiętania daty i suche fakty, które nijak mają się do tego co było naprawdę wcale nie muszą być synonimem nauki historii. A zwłaszcza historii starożytnej! Autor z niesamowitą łatwością i dużą dawką humoru przedstawia wszystko co związane mitami, bogami i herosami. Dodatkowo do każdego stara się dodawać od siebie jakąś ciekawostkę, która pozwoli czytelnikom na szybsze zapamiętywanie i łatwiejsze odróżnianie od siebie poszczególnych postaci. Czasem jest to jakaś wyjątkowa cecha charakteru, innym razem szczególny element ubioru, a jeszcze innym jakiś wyjątkowy związek z współczesnością. Zawsze jednak jest to coś zupełnie oryginalnego, co sprawia, że na twarzy czytelnika automatycznie pojawia się uśmiech (Pan mórz w hawajskiej koszuli i z wędkarskim kapeluszu na głowie? Czemu nie?)  Dzięki temu także o wiele łatwiej idzie przyswajanie sobie niektórych faktów, a przysięgam, że naprawdę warto! Kto wie? A nuż kiedyś ta wiedza się Wam przyda? Chociażby podczas niezapowiedzianej kartkówki we wrześniu xD

Ciekawe, intrygujące, ujmujące, zabawne, rozbrajające i po prostu genialnie wykreowane postacie to kolejna mocna strona tej serii. Mimo, że jest ich bardzo wiele i nie jeden autor mógłby się w tym wszystkim z łatwością pogubić, to po sposobie w jakim pan Riordan ich opisuje od razu widać, że miał on plan i rolę dla każdego ze swoich bohaterów i starannie się ich trzyma. Najbardziej bliscy stali się mi oczywiście obozowicze z Obozu Półkrwi i chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.  Wszyscy wykreowani są w najdrobniejszych szczegółach i muszę przyznać, że polubiłam praktycznie każdą z występujących w tej serii postaci. Właśnie za tę oryginalność, humor, niesamowity realizm i za to, że do samego końca pozostali sobą. Oczywiście, że na przestrzeni kolejnych tomów ich zachowanie oraz wygląd ulegają widocznym zmianom i nie dało się tego uniknąć, ale wiadomo, że ma na to wpływ raczej ich wiek i wydarzenia, które miały miejsce, a nie dziwne zachcianki autora. Przez wszystkie 5 tomów przyglądałam się ich zmaganiom, kibicowałam im i patrzyłam jak dorastają. Wszystkie wydarzenia przeżywałam razem z nimi, dlatego tym trudniejsze stało się dla mnie pożegnanie niektórych z nich.

Fabuła finałowego tomu kręci się głównie wokół rozwiązania zagadki tajemniczej przepowiedni, a ostatecznym starciem z armią Kronosa. Wszystko dzieje się niesamowicie szybko i w odróżnieniu od poprzednich tomów akcja rozkręca się już po pierwszych kilku stronach, a napięcie nie odpuszcza aż do samego spektakularnego końca. Ta książka wprost przepełniona jest zaskakującymi zwrotami akcji, dynamicznymi senami walk i emocjami tak wielkimi, że w końcu musiały one znaleźć gdzieś ujście. Podczas czytania "Ostatniego olimpijczyka" po raz pierwszy od początku serii naprawdę płakałam. I nie było to tylko symboliczne zeszklenie się oczu - to był autentyczny, mokry i bolesny płacz, który z czasem przerodził się w prawdziwy szloch. A powodów do płaczu miałam naprawdę sporo, bo powiedzieć, że Rick Riordan swoich bohaterów nie oszczędzał to naprawdę jakieś nieporozumienie. Mimo wszystko znalazły się tu także momenty humorystyczne, które bardzo polubiłam już na samym początku, a które w tym tomie pozwoliły odciągnąć myśli od ponurych scenariuszy nieustannie tworzących się w mojej głowie.

Czy w takim razie można uznać, że "Ostatni olimpijczyk" stanowi godne zakończenie jednej z najlepszych serii na rynku? Jak najbardziej. Mimo, że znacznie różnił się od swoich poprzedników i był utrzymany mocniejszym i bardziej melancholijnym klimacie to podobał mi się tak samo jak wszystkie inne, a nawet bardziej. W tej części Rick Riordan udowodnił, że nie można zaszufladkować go tylko jako pisarza ciekawych młodzieżówek. Że w swoich książkach potrafi zawrzeć coś więcej - jakiś dodatkowy przekaz, który skłoni czytelników do przemyśleń i sprawi, że opisane wydarzenia nabiorą głębszego sensu. Naprawdę ciężko czytało mi się tę książkę i tak samo ciężko jest mi ją recenzować. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że wydana została kolejna seria. Teraz zamiast przejmującego smutku, który towarzyszył mi podczas czytania czuję jedynie radość. Że to jeszcze nie koniec, że jeszcze nie czas na ostateczne pożegnanie z bohaterami, których tak pokochałam, że czeka mnie jeszcze mnóstwo wspólnych przygód i.... kolejna przepowiednia. Polecam tę serię każdemu bez wyjątku! Naprawdę warto!

Moja ocena: 8/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

wtorek, 1 lipca 2014

Podsumowanie czerwca!


Witajcie kochani!

Dzisiaj mamy 1 dzień nowego miesiąca. Lipiec wita nas w swoich progach, wakacje rozpoczęły się pełną parą, nastał szał letnich rozrywek oraz przyjemności i mimo, że może pogoda zbytnio nie dopisuje (nie wiem jak u Was, ale u mnie na lubelszczyźnie leje nieprzerwanie od wczorajszego wieczora o.O) to i tak pewnie wykorzystujecie ten czas najlepiej jak tylko można - czytając! Tak więc, aby zbytnio nie odbiegać od tematu. Zapraszam na kolejne podsumowanie!




Czerwiec był naprawdę niesamowitym miesiącem. Wydarzyło się mnóstwo cudów, a za niektóre dziękować będę chyba do końca świata! Te 30 dni spędziłam bardzo aktywnie, ciągle gdzieś biegałam, jeździłam i nie mogłam zatrzymać się ani na chwilę. Większość tych rzeczy związanych było oczywiście ze zbliżającym się końcem roku i przygotowanie cudownych dekoracji, w których tworzenie byłam zaangażowana. Chodziłam jednak także na próby szkolnego zespołu, co zaowocowało zwycięstwem w XIII Przeglądzie Pieśni Religijnej w Wojsławicach. Poznałam kilka wspaniałych osób i w końcu mam kogoś z kim mogłabym godzinami gadać o książkach i nikt nie ma mnie dość :) Olu, Oliwio, Karolino, Dario - dziękuję! Oczywiście ten miesiąc nie byłby kompletny bez moich kochanych i niezastąpionych przyjaciół! I tutaj zdarzył się kolejny cud. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy nagle zapałali miłością do książek. I to jakich! John Green i Regina Brett podbili serca moich znajomych, z czego nie ukrywam, niezmiernie się cieszę!

Jeśli już przy książkach jesteśmy to moje osiągnięcia nie są jakieś spektakularne, bo tak jak w poprzednim - w tym miesiącu przeczytałam jedynie 5 książek:
Odmieniec - Philippa Gregory
Błękit szafiru - Kerstin Gier
Skąpiec - Molier
Sekret Julii - Thereh Mafi
Niebo jest wszędzie - Jandy Nelson

+ pojawiły się recenzje Ognistej oraz Bóg nigdy nie mruga :)

Jak zwykle na kolejny miesiąc nie robię żadnych planów, ponieważ i tak prawdopodobnie nie uda mi się ich zrealizować, ale musicie wiedzieć, że mój wakacyjny stosik jest naprawdę, naprawdę duży (ok. 25 "normalnych" książek + e-booki, które chomikuję i nigdy nie mam czasu się za nie zabrać, więc razem będzie to ok. 40 książek.) Tak więc na pewno mam co czytać ^^ No cóż. Nie pozostaje mi chyba nic innego jak się pożegnać i życzyć Wam cudownego, niesamowitego, pełnego wrażeń i niezapomnianego lipca :)



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola