wtorek, 26 sierpnia 2014

Druga strona beznadziejności...





Tytuł: Hopeless
Tytuł oryginału: Hopeless
Autor: Coleen Hoover
Ilość stron: 385
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)






"Czasem odkrycie prawdy może odebrać nadzieję szybciej niż wiara w kłamstwa"


"Hopeless" autorstwa Colleen Hoover zaintrygowało mnie jeszcze przed swoją premierą. Nie będę ukrywać, że w dużym stopniu miała na to wpływ piękna okładka, ale także wyjątkowy tytuł, który wbrew pozorom wcale nie jest "beznadziejny". Bardzo chciałam się dowiedzieć jak wielki wpływ na tę historię miało to jedno niepozorne słowo i muszę przyznać, że była to jedna z niewielu książek, których w ubiegłym miesiącu naprawdę wyczekiwałam. Bo od samego początku czułam do niej jakieś dziwne przyciąganie. Wiedziałam, że będzie to powieść wyjątkowa i nie pomyliłam się. Wiedziałam też, że prawdopodobnie złamie mi ona serce. Tym razem jednak nawet nie próbowałam się przed tym bronić. Bo czasem takie złamane serce jest bardzo potrzebne. Aby coś w nas zmienić, czegoś nas nauczyć. A Colleen Hoover udało się i jedno i drugie.

Sky ma siedemnaście lat i nigdy nie chodziła do szkoły, ponieważ kiedy w wieku 5 lat została adoptowana jej "nowa" mama postanowiła uczyć ją w domu. Mimo to dziewczynie udaje się przekonać Karen, aby ostatni rok przed udaniem się do college'u spędziła w normalnej placówce, wśród rówieśników. Pierwsze dni w nowym otoczeniu nie są łatwe, a nastawienie innych uczniów wcale nie pomaga osamotnionej Sky w przystosowaniu się do zasad tam panujących. Wtedy właśnie dziewczyna spotyka Deana Holdera, który dorównuje jej złą reputacją i wywołuje w emocje, jakich wcześniej nie doświadczyła, ani nawet nie przypuszczała, że potrafi doświadczyć. Mimo to najlepszym wyjściem wydaje się trzymanie chłopaka na dystans, bo znajomość z nim może oznaczać tylko jedno - kłopoty. W końcu okazuje się, że wie on o Sky o wiele więcej niż możnaby się spodziewać, a wtedy jej życie zmienia się do końca.

Jedną z najważniejszych rzeczy dla każdego człowieka są jego wspomnienia. Nie możemy rano obudzić się z radością na twarzy, jeśli nie pamiętamy co ubiegłego wieczoru tę radość wywołało. Nie jesteśmy też zdolni kochać drugiej osoby, dopóki nie przypomnimy sobie wszystkich rzeczy, za które tę osobę pokochaliśmy. Ta wyliczanka nie ma końca, ale biegnie też w drugą stronę. Czasem w naszym życiu mają miejsce sytuacje, które za wszelką cenę pragniemy wyrzucić z pamięci. Zapomnieć raz i na zawsze, i dopilnować, aby nigdy więcej nas nie zadręczały; swoim smutkiem, bólem lub zawiścią. Jest to bardzo trudna sztuka, ale niektórym się udaje. Zawsze jednak zostaje po nich jakiś ślad i wystarczy jakaś niepozorna błahostka, aby wszystkie powróciły ze zdwojoną siłą, raniąc podwójnie. To właśnie przytrafiło się siedemnastoletniej Sky - zapomniała.... ale czy na pewno?

Na początku poznajemy jak zwykle parę głównych bohaterów. Ona - zagubiona i samotna po wyjeździe najlepszej przyjaciółki. On - szkolny bad boy, od którego wszyscy trzymają się z daleka. To z pozoru zwykłe nastolatki - nic nie wiedzą o życiu. Bo i skąd? Nie mają także super mocy i wypasionych gadżetów, aby uratować świat. Bo i po co? Nie, to zdecydowanie nie jest jedna z takich historii. W takim razie co mają? Odpowiedź jest bardzo prosta - siebie i wspomnienia, które mimowolnie ich zbliżyły, choć może z początku jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy. Bo "Hopeless" to nie jest książka, w której wszystko mamy podane na złotej tacy, a wydarzenia przewijają się niczym seria z karabinu maszynowego. Historia Sky i Holdera to opowieść, a opowieści trzeba snuć powoli. Od początku do końca, aż wszystko nabierze sensu. Wraz z bohaterami przeżywać pierwsze spotkanie, pierwszy uścisk dłoni, pierwszą rozmowę, pierwszy pocałunek - cały ogrom pierwszych razów, który o dziwo w ogóle się nie nudzi i sprawia, że pragniemy, aby było ich jak najwięcej. Ale jest to także opowieść o wspomnieniach. Wspomnieniach zdobytych, utraconych, odebranych. Cała książka jest ich pełna, a ja wraz ze Sky i Holderem wyruszyłam ich tropem.

Styl autorki jest prosty i lekki. Nie ma tu żadnych zbędnych dodatków, jest tylko ta historia oraz emocje, które towarzyszą nam podczas czytania. Ogrom emocji. Bawić się uczuciami czytelników potrafi teraz prawie każdy, ale spotęgować te uczucia, skumulować w jednym miejscu, a następnie wypuszczając je zmiażdżyć serca czytelników, nie nadając temu jednak pewniej przesadnej sztuczności - to jest prawdziwa sztuka. A Colleen Hoover się ona udała. Były momenty, kiedy wielka gula stawała mi w gardle, były też takie, kiedy serce zaczynało nie wyrabiać na zakrętach, turbowane nieustannie przez prawdziwego boksera ludzkich uczuć jakim jest pani Hoover. Czasem nawet samotna łezka zakręciła się w oku, ale płakać nie chciałam. Postanowiłam zostawić sobie ten przywilej na sam koniec, kiedy ból stał się już nie do zniesienia, a miłość, nienawiść, radość, smutek i namiętność zlały się w jedno. Ta książka to coś, czego nie zapomnę na długo. A nawet jeśli zapomnę to chwila nieuwagi, a wszystko powróci do mnie na nowo. A wtedy znowu zakocham się w Sky, w Holderze, we wspomnieniach i w tej historii. Tak więc uważajcie, bo kiedy po nią sięgniecie, nie będzie już odwrotu.

Moja ocena: 8/10



Pozdrawiam Was gorąco :*
Ola

niedziela, 24 sierpnia 2014

"Co byście czuli, nie mogąc być z osobą, która jest waszym przeznaczeniem?"






Tytuł: Upadli
Tytuł oryginału: Fallen
Autor: Lauren Kate
Ilość stron: 464
Wydawnictwo: MAG







Sword & Cross to niezwykle rygorystyczna szkoła z internatem, do której wysłana została siedemnastoletnia Luce po niewyjaśnionej śmierci jej kolegi - Trevora. Stare, zapuszczone budynki, zakaz korzystania i posiadania żadnej elektroniki, a także kamery śledzące uczniów na każdym kroku przywodzą na myśl więzienie. Po przybyciu na miejsce jej uwagę od razu przykuwa tajemniczy Daniel Grigorii, który od pierwszego spotkania nastawiony jest do nowej uczennicy niezbyt pozytywnie, wręcz wrogo. Mimo wszystko chłopak na tyle intryguje Luce, że postanawia ona dowiedzieć się na jego temat nieco więcej. Tymczasem Cienie, które dziewczyna widzi od najmłodszych lat swojego dzieciństwa zaczynają towarzyszyć jej prawie wszędzie oraz podejmują pierwsze próby ataku. Co takiego zmieniło się w życiu Luce, że stały się one tak śmiałe? A może działa na nie ta szkoła, która od pierwszych chwil napawa dziewczynę niepokojem?

Po "Upadłych" Lauren Kate chciałam sięgnąć od bardzo dawna. Niezwykle klimatyczna, gotycka okładka oraz tajemniczy, niewiele mówiący opis  od razu przykuły moją uwagę oraz były obietnicą wyśmienitej lektury. Po nich, a także po stroju pozującej na okładce modelki spodziewałam się epickiego romansu osadzonego w dziewiętnastowiecznych realiach, napisanego jednak stylem bardziej młodzieżowym. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dotarło do mnie, że akcja powieści rozgrywa się w czasach współczesnych, na dodatek w starej, zamkniętej na świat szkole z internatem. Muszę przyznać, że wtedy po raz pierwszy ta książka mnie rozczarowała. Mimo wszystko postanowiłam nie oceniać pochopnie i kontynuować czytanie.

Na drugi zawód nie musiałam jednak długo czekać, ponieważ główna bohaterka okazała się taka jak przypuszczałam - szablonowa i nudna; jak zwykle piękna, jak zwykle "po przejściach" i jak zwykle do bólu przewidywalna. Jej ukochany także zbytnio nie wyróżniał się spośród innych postaci męskich, jakie możemy spotkać w książkach z tego gatunku. Tak samo zabójczo przystojny i inteligenty, aczkolwiek roztaczający wokół siebie aurę tajemniczości. No i oczywiście lgną do niego wszystkie przedstawicielki płci przeciwnej z główną bohaterką na czele. Nie wiem co się dzieje teraz z tymi postaciami, ale czasem po prostu mam wrażenie jakby w kolejnych książkach zmieniano tylko ich imiona, a wszystkie cechy pozostawiono bez zmian, nanosząc najwyżej jakieś drobne poprawki.

Męczyłam tę książkę niemiłosiernie dużą ilość czasu. W ogóle nie mogłam wdrożyć się w akcję i co chwila odkładałam lekturę na później, w międzyczasie sięgając po inne powieści. Przez 3/4 książki rozgrywające się w niej wydarzenia, albo po prostu mnie nudziły, albo podchodziłam do nich z chłodną obojętnością. Dopiero na samym końcu coś zaczęło się dziać, ale zdecydowanie nie na tym rzecz polega, aby z niecierpliwością przewracać kolejne kartki dopiero w finałowej części powieści. I nie zrozumcie mnie źle. Wcale nie chodzi o to, że "Upadli" są napisani złym językiem, a akcja nieudolnie poprowadzona. Wręcz przeciwnie. Pod względem stylistycznym to książka bardzo dobra. Autorka pisze lekko i przyjemnie, jednak nie szczędzi miejsca na dokładne opisy, co mnie osobiście bardzo się spodobało.

"Upadli" to kolejna książka, po której spodziewałam się "czegoś więcej" i niestety tego "więcej" nie dostałam. Oczywiście miała ona swój niepowtarzalny, mroczny klimat, mimo braku dziewiętnastowiecznych realiów także ciekawie umiejscowioną akcję, dobry język oraz bohaterów znośnych na tyle, aby przyjemnie się o nich czytało, jednak coś musiało mi w niej nie podpasować, bo przez większość książki po prostu się nudziłam. Nie wiem. Może powoli staję się za stara na tego typu książki. W końcu mój gust czytelniczy ciągle się kształtuje, a mnie samą coraz trudniej zadowolić byle jaką powiastką. Jestem pewna, że jeszcze kilka lat temu "Upadli" spodobaliby mi się o wiele bardziej i to właśnie takim młodszym czytelniczkom ich polecam. Inni mogą się trochę rozczarować... albo trochę bardzo, tak jak ja.

Moja ocena: 3/10


Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

piątek, 15 sierpnia 2014

Może "okay" będzie naszym "zawsze"?






Tytuł: Gwiazd naszych wina
Tytuł oryginału: The fault in our stars
Reżyseria: Josh Boone
Czas trwania: 2 h 5 min.
Data premiery: 6 czerwca (Polska), 16 maja (świat)







Ostatnimi czasy coraz częściej słychać o zaniku czytelnictwa wśród nastolatków. Coraz mniejsza ilość młodych ludzi sięga po książki. I kiedy wydawało się, że dzisiejsza młlodzież zmierza w najgorszym kierunku, wtedy pojawia się on. John Green. I jego przełomowa powieść "Gwiazd naszych wina", która zrewolucjonizowała światopogląd milionów nastolatków. Polskiego rynku, dużej części blogosfery, a w udziale także mojej osoby nie ominął jego fenomen i sama przyznaję, że historia Hazel i Augustusa to coś niesamowitego i wyjątkowego, co nie daje o sobie zapomnieć. Moją opinię o książce zdążyliście już poznać. Teraz przyszła pora na adaptację filmową. Czy jest ona tak dobra jak wszyscy mówią?

Na film ten wybrałam się dzisiaj. Tak dzisiaj. Dokładnie 3 miesiące po światowej premierze i ponad 2 po tej polskiej. Nie mam pojęcia dlaczego, ale w moim mieście postanowili zabawić się moim kosztem przekładając seanse z dnia na dzień, z terminu na termin. Mimo to byłam wytrwała i kiedy w końcu się na niego wybrałam nie potrafiłam ukryć podekscytowania, a także zdenerwowania spowodowanego przedłużonym wyczekiwaniem.


Bo prawda jest taka, że kompletnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Z jednej strony pozytywne opinie i zachwyty innych blogerek, a z drugiej niezbyt przekonujący aktorzy i nieścisłości wypatrzone już po pierwszym zwiastunie. Bałam się jak diabli tego co zastanę po wejściu do sali kinowej, bałam się tego, że się zawiodę. Chyba nie wybaczyłabym twórcom, gdyby jakimś cudem to skopali. Jak się okazało, moje obawy były zupełnie bezpodstawne, bo na podstawie najpiękniejszej książki jaką w życiu czytałam powstał najpiękniejszy na świecie film. I z góry przepraszam, że moja mini recenzja nie będzie do końca składna, ale w tym momencie nie jestem jeszcze w stanie trzeźwo myśleć. To wszystko było tak idealne! Tak genialne! Tak fenomenalne... że po prostu brak mi słów.

Tak jak pisałam wyżej - nie byłam do końca przekonana co do obsady tegoż filmu. Shailene Woodley w głównej roli od razu mi się spodobała. To była po prostu idealna Hazel. Ma delikatne rysy twarzy, szczere spojrzenie i prześliczny uśmiech, a mimo to potrafiła doskonale odegrać tę zadziorność i sarkazm tak znajomy i charakterystyczny dla swojej bohaterki. Obiekcje miałam natomiast do Ansela w roli Gusa. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam obsadę, założyłam już najgorsze. Trochę zmiękłam, kiedy ukazał się pierwszy zwiastun, ale nadal sceptycznie podchodziłam do tego projektu. Za to gdy tylko zaczął się seans i zobaczyłam pierwszą ich wspólną scenę wszystkie moje wątpliwości nagle zniknęły. Augustus Waters stał przede mną jak żywy! W końcu miałam swojego idealnego Gusa u boku idealnej Hazel. Czegóż chcieć więcej? Ale więcej dostałam! Bo generalnie cała obsada była dobrana doskonale. Zarówno Isaac, rodzice Hazel, czy Lidewij. Ach, cudowni <3

Wierność z książką także była imponująca. Już dawno nie widziałam tak wiernej i dopracowanej ekranizacji, co nie ukrywam bardzo mnie cieszy. Z resztą, czemu ja się dziwię? Przecież nad jej realizacją czuwał sam John Green! Zawarte zostały wszystkie co po ważniejsze cytaty i chociaż nad brakiem niektórych fragmentów naprawdę ubolewam (Jajecznica, sprzedaż huśtawki i kilka innych), to doskonale rozumiem, że nie da się zawżeć w filmie wszystkiego. Jeśli chcemy znać więcej szczegółów, zawsze możemy wrócić do papierowej wersji, prawda? Podobało mi się także ukazanie wymiany wiadomości między bohaterami. Te dymki nad ich głowami, które później pryskały niczym bąbelki szampana - naprawdę urocze :3

A zwieńczeniem tego wszystkiego był oczywiście najlepszy i przegenialny soundtrack! Słuchałam go non stop w sumie od kiedy ukazał się w pełnej wersji, a poszczególnych piosenek jeszcze wcześniej. Tak naprawę nie wiedziałam w jakim momencie zostanie użyta każda z nich i dopiero podczas oglądania wszystko ułożyło się w logiczną całość. Dzięki temu jeszcze bardziej pokochałam ten film, ten soundtrack, tych autorów i Johna Greena. To było naprawdę coś wyjątkowego :)

Powtarzałam to już mnóstwo razy, ale powtórzę to raz jeszcze. "Gwiazd naszych wina" to książka genialna, niesamowita i niepowtarzalna, i z całą pewnością zasługiwała ona na równie genialną ekranizację. Podczas oglądania przeżywałam całą tę historię jeszcze raz, i jeszcze raz i znowu, za każdym razem umierając i rodząc się na nowo. Wszystkie emocje, które towarzyszyły mi podczas czytania... one wszystkie tam były. Podczas oglądania śmiałam się, płakałam lub robiłam obie te rzeczy jednocześnie. Na pewno przez połowę seansu szczerzyłam się jak głupia do ekranu, zachwycając się jak bardzo idealne, romantyczne, smutne i wzruszające to było. A zakończenie... zakończenie zniszczyło mnie psychicznie. Poprawka. Cały ten film niszczył mnie od samego początku, a zakończenie tylko dopełniło dzieła. Już dawno nie wyszłam z kina tak rozbita emocjonalnie i w sumie sama się sobie dziwię, że zdołałam pozbierać się na tyle, żeby napisać tę recenzję. Chociaż prawdopodobnie jutro ponownie ją przeczytam i będę zastanawiać się jakich bzdur nawypisywałam. Ale to nie ważne. Najważniejsze, że się nie zawiodłam, film wyszedł przegenialny, a Wy jeśli jakimś cudem jeszcze go nie widzieliście macie go obejrzeć. Teraz. Zaraz. Natychmiast. A wtedy wszystko znowu będzie Okay :)

Moja ocena: 9/10


Pozdrawiam Was gorąco :*
Ola

środa, 13 sierpnia 2014

Jaką cenę trzeba zapłacić za niedotrzymane obietnice?






Tytuł: Książę Mgły
Tytuł oryginału: El Principe de la Niebla
Autor: Carlos Ruiz Zafón
Ilość stron: 200
Wydawnictwo: MUZA







Głowa rodziny Carverów - zegarmistrz Maximiliam w obawie o bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich przez wojnę, którą ogarnięta jest cała Europa, podejmuje decyzję o przeprowadzce z zatłoczonego miasta do niewielkiej, rybackiej miejscowości nad brzegiem Atlantyku. Rodzice wraz z trójką dzieci postanawiają osiąść w od dawna opuszczonym domu przy plaży, z którego poprzedni właściciele - majętny lekarz i jego żona wyprowadzili się po tragicznej śmierci ich syna Jacoba. Stara posiadłość już od początku budzi strach i niechęć najmłodszych członków rodziny, ale zachwycony ojciec zdaje się tego nie zauważać. Już po kilku dniach w okolicy zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a stary latarnik Victor Kray wtajemnicza dzieci Carverów w tajemniczą historię Księcia Mgły, który zdolny jest spełnić każde życzenie, ale w zamian żąda bardzo wiele. Każda opowieść zawiera ziarno prawy, a Max, Alicja i ich przyjaciel Roland mają się o tym przekonać.

"Złych wspomnień nie musisz brać ze sobą. I bez tego będą cię prześladować."

Carlos Ruiz Zafón to autor, który swoimi słowami dotarł do najgłębiej ukrytych zakątków mojego serca, rozbijając je na tysiące kawałków. Jego książki od początku robiły na mnie ogromne wrażenie i jestem pewna, że będą robić je jeszcze przez długi czas. Wystarczy otworzyć którąkolwiek z nich, a już po chwili znajdujemy się w zupełnie innym miejscu, otoczeni przez malownicze kamieniczki i tajemnicze zaułki, przedwojennych hiszpańskich miast, oraz czasie, przeżywając z bohaterami ich wzloty i upadki, przyjaźnie, czy pierwsze miłości. Tak, jego słowa mają niezwykłą moc, dlatego z wielką przyjemnością sięgnęłam po kolejną jego powieść. Tym razem padło, na "Księcia mgły", czyli debiut literacki tegoż autora.

Mimo, że książka ta od początku zaliczana była do literatury młodzieżowej i taką też określa ją sam autor, to myślę, że przypadnie ona do gustu każdemu czytelnikowi. Temu spragnionemu wartkiej akcji, świetnie wykreowanych bohaterów, mądrego przesłania, ale przede wszystkim... obrazów. Obrazów tak realnych, że nie możemy uwierzyć, że nie istnieją one naprawdę, ale jednocześnie ulotnych i nieuchwytnych.. jak mgła. Carlor Ruiz Zafón jest ich prawdziwym mistrzem, a za pomocą słów potrafi stworzyć rzeczy, o których nie śniło się zwykłym śmiertelnikom. Nie wiem, który już raz te słowa przewijają się przez moje recenzje jego twórczości, ale on czaruje. I to bez pomocy czarodziejskiej różdżki, księgi zaklęć, czy kotła wypełnionego tajemniczymi specyfikami. Do prawdziwych czarów potrzebna mu jest tylko jedna rzecz - słowa. Zwykłe słowa, którymi wypełnione są wszystkie jego książki, a które mimo wszystko bardzo różnią się od tych, którymi posługujemy się na co dzień. Bo słowa Zafóna ożywają, a wraz z nimi ożywa także historia, którą współtworzą.

Bohaterowie "Księcia mgły" nie są wykreowani idealnie. W końcu czegóż można się spodziewać po debiucie? Może i posiadają za mało wyszczególnionych cech, może są za bardzo skryci lub tajemniczy, albo wręcz przeciwnie - za bardzo dociekliwi, ale to także posiada swój osobisty urok. Opisani są na tyle, żeby bez problemu wczuć się w ich sytuację i wraz z nimi przeżywać niezapomniane chwile na kartach powieści, jednak nadal roztacza się wokół nich mroczna aura. Bo to właśnie wszechobecne tajemnice, zapomniane historie i przebudzające się demony z przeszłości to główny motyw tej powieści. I mimo, że stanowi on podstawę fabuły i podobnego schematu można dopatrzeć się chyba w każdej jego książce, to mimo wszystko żadna z nich nie traci przez to na oryginalności. To trochę jak w przyrodzie. Niby wszystkie żywe organizmy zbudowane są z komórek i tkanek, ale jednak diametralnie się od siebie różnią. Właśnie takie są książki Zafóna, na pierwszy rzut oka podobne, ale w środku zupełnie różne.

Historia rodziny Carverów, Rolanda, starego latarnika oraz tajemniczego Księcia Mgły oczarowała mnie. Wciągnęłam się w nią od pierwszych stron i naprawdę żałowałam, że jest ona tak krótka. Autor zabrał mnie w podróż do nudnej nadmorskiej miejscowości, aby później przemienić ją w niezwykły zakątek pełen niebezpieczeństw, skrywający w swoim wnętrzu mroczne sekrety. Lektura "Księcia Mgły" była dla mnie niesamowitym przeżyciem. Dzięki niej mogłam zobaczyć jak zaczynał mój mistrz nad mistrzami, jak wyglądał początek jego przygody i jakie poczynił postępy. Mimo iż tej książce sporo brakuje do doskonałości "Cienia wiatru", czy chociażby "Mariny" to na własnej skórze mogłam przekonać się, że już wtedy książki Zafóna posiadały ten swój niepowtarzalny urok i magię drzemiącą w każdym słowie. Polecam każdemu!

Moja ocena: 7/10



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

wtorek, 12 sierpnia 2014

Wakacyjny stosik!

Witajcie kochani!

Grecja, słońce, woda, plaża, piękne widoki i przyjaciele - to przepis na najlepsze kolonie w życiu. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy i nim się obejrzałam już trzeba było pakować walizki i wracać do domu. A tutaj po 30 stopniowych upałach nie zostało nawet śladu. Polska przywitała mnie wiatrem, deszczem i zimnem na dworze, ale to nie znaczy, że mój optymizm i motywacja do działania ulotniły się razem z dobrą pogodą. W końcu we wszystkim można znaleźć jakieś pozytywy, a w tym wypadku jest to mnóstwo czasu na czytanie i porządki na półkach! Mam także do nadrobienia całe mnóstwo recenzji, a czasu coraz mniej, bo w sobotę czeka mnie kolejny tygodniowy wyjazd - tym razem do Opola :)

Dzisiaj za to mam dla Was stosik! Stosik nietypowy, bo nie są to moje plany na najbliższe dni, choć kilka takich książek się znajdzie, nie są to także moje książkowe zdobycze, choć nie zaprzeczam, że jednej nowości można się tutaj dopatrzeć. Są książki przeczytane, planowane, z biblioteki, pożyczone, a także te nowe. Jednym słowem - kompletny chaos, ale o dziwo, bardzo mi się podoba ;) Tak więc, zapraszam do podziwiania!


Od góry (tzn. pod kapeluszem i okularami, które dałam, aby klimat był bardziej wakacyjny ^^) :

1. Zniewolenie Carrie Jones - jak widać pozycja z biblioteki, już przeczytana. Recenzja wkrótce
2. Zieleń szmaragdu Kerstin Gier - finał "Trylogii czasu", także z biblioteki. Dwa poprzednie tomy mnie nie zachwyciły, ale nie mam w zwyczaju zostawiać niedokończonych serii, więc trzeci tom mimo wszystko przeczytam.
3. Upadli Lauren Kate - tak jak dwie powyższe, pozycja z biblioteki. Co prawda już przeczytana, ale nie wiem kiedy pojawi się recenzja, ponieważ najpierw chcę napisać te starsze i bardziej zaległe ;)
4. Książę mgły Carlos Ruiz Zafón - ahhh mój mistrz nad mistrzami, tym razem sięgnęłam po jego debiut. Książka ciekawa, idealna na wakacje, a także dzięki małym rozmiarom - na podróż. Recenzja na dniach :)
5. Drzewo migdałowe Michelle Cohen Corasanti - jedyna nowość w mojej biblioteczce, ale za to jaka! Nagroda w konkursie u Weroniki. Chciałam przeczytać ją już od dnia premiery i już nie mogę się doczekać, aż po nią sięgnę :3
6. I wciąż ją kocham Nicholas Sparks - Ostatnia piosenka bardzo mi się podobała i w końcu przyszła pora na kolejną książkę tego autora. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się ją przeczytać ;)
7. Gorączka Dee Shulman - pożyczone od koleżanki, przeczytane podczas koloni (głównie na plaży), a recenzja mam nadzieję, że wkrótce :)

I to by było na tyle. Mam nadzieję, że spodobały Wam się moje wakacyjne "zdobycze". Recenzja planowana już jutro, ale jeszcze zobaczę jak to wyjdzie. Trzeba być dobrej myśli ;) A co wy najbardziej lubicie czytać w wakacje?

Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola

piątek, 1 sierpnia 2014

Podsumowanie lipca!



Witajcie kochani!

1 sierpnia. Połowa wakacji już za nami. Nie do wiary jak ten czas szybko leci! A wydawałoby się, że jeszcze kilka dni temu odbieraliśmy świadectwa, żegnaliśmy się z klasą i nauczycielami, składaliśmy papiery do nowych szkół, czy po prostu upajaliśmy się wizją dwóch miesięcy niczym nie zmąconego, błogiego lenistwa. Lipiec był miesiącem bardzo aktywnym. Cały czas coś się działo, a jeśli dodać do tego kilka nieprzespanych nocy oraz iście afrykańskie upały to sami przyznacie, że takie połączenie naprawdę potrafi wymęczyć. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu ;) Teraz wypoczywam na koloniach w pięknej i gorącej Grecji, ale cały czas udzielam się na fanpage'u, więc jeśli macie czas to śmiało zaglądajcie, a tymczasem czeka mnie kolejne podsumowanie!

Dużo wolnego czasu zdecydowanie sprzyjało czytelnictwu, dlatego w tym miesiącu przeczytałam prawie 2 razy więcej książek niż w poprzednim. Bardzo się z tego cieszę! A więc, przeczytane książki to:
Igrzyska śmierci - Suzanne Collins [recenzja archiwalna]
Troje - Sara Lotz
Hopeless - Clleen Hoover
Niezgodna - Veronica Roth
Zagubiony heros - Rick Riordan
W ciemności - Jana Frey
Upadli - Lauren Kate
Zniewolenie - Carrie Jones
Książę mgły - Carlos Ruiz Zafón



 Łącznie przeczytałam 3206 stron. Dało to ok. 103 strony dziennie, co moim zdaniem było całkiem niezłym wynikiem :) Jak zwykle nie potrafiłam jakoś normalnie rozplanować czasu, narobiłam sobie mnóstwo zaległości, a na blogu pojawiło się tylko 7 postów, w tym dwie zaległe recenzje Ostatniego olimpijczyka i Sekretu Julii, a także krótka recenzja filmu Jak wytresować smoka 2 oraz post "Artyści mojego życia"Tak jak pisałam wyżej, nie ma mnie teraz w Polsce i nie mam za bardzo jak pisać nowe posty, ale ciągle staram się mieć z Wami choć minimalny kontakt poprzez facebooka, tak więc mam nadzieję, że nie będzie źle ;) Hmmm to chyba tyle na dziś. Życzę Wam gorącego i pełnego wrażeń sierpnia. Wykorzystajcie ten ostatni miesiąc jak najlepiej. Niech będzie niezapomniany!



Pozdrawiam Was serdecznie :*
Ola